Po powrocie z Annapurny, pozwoliłem sobie na bardzo krótki jednodniowy rest w Kathmandu. Rankiem 24 kwietnia udałam się na lotnisko, aby samolotem dostać się do Biratnagar. Lecę niewielkim samolotem śmigłowym, w rozmiarze azjatyckim, stojąc nie bardzo mogę się wyprostować, i szukam głową po suficie. Na lotnisku czekam jakiś czas na moje beczki, w końcu przywozi je traktor na przyczepie. Tak to tutaj wygląda. Na lotnisku jest dużo małych jednakowych taksówek bez drzwi. Biorę jedną i ruszam w kierunku miasta Itahari. Jedzie ze mną mój tragarz z ojcem. Po jakiejś godzinie docieramy do miejsca, gdzie czeka na nas samochód terenowy, w którym siedzi już kilka osób. W samochodzie, który normalnie ma dwa rzędy siedzeń, są trzy. Nie wiem jak można się zmieścić z tyłu i zastanawiam się gdzie ja pojadę. Kierowca przejmuje moje beczki i zaczyna je układać na dachu, po chwili tam też ląduje mój plecak. Na koniec wszytko związuje i przykrywa szczelnie plandeką. Kierowca pokazuje mi miejsce z tyłu, próbuje mu pokazać, że ja tam się nie zmieszczę, żeby przesadził kogoś innego. W końcu wbijam się na przednie siedzenie, a gość który tam siedział przesuwa się na środek. Samochód jest zapakowany po kokardki, a gość obok mnie z uśmiechem znosi to, że między nogami ma drążek zmiany biegów. Jest bardzo duszno, jestem blisko granicy z Indiami i Butanem. Zastanawiam się jak wytrzymam cały dzień w takich warunkach. No cóż, jak się jeździ na budżetowe wyprawy, bez ogromnego wsparcia agencji, to trzeba się przyzwyczaić, że czasami nie ma wygód. Ruszamy z miasta. Na początku droga jest całkiem dobra, ale im dalej na północ, tym staje się mniej komfortowa. Przejeżdżamy przez wioski i małe miasteczka, mijamy pola ryżowe obrabiane przez prymitywne pługi ciągnięte przez woły. Zastanawiające jak prymitywnie żyją tutaj ludzie, choć mamy przecież XXI wiek. Po kilku godzinach zatrzymujemy się na krótki odpoczynek. Mam okazję wyprostować kości i zobaczyć jak żyją ludzie. Stoimy chyba w centrum, na placu, na środku którego jest posąg jakiegoś hinduskiego bóstwa. Przechadzam się po okolicy. Jest okazja kupić zimną wodę do picia na dalszą drogę. Jedziemy dalej, po drodze zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie, żeby coś zjeść. Wybór jest prosty, jest tylko Dal Bhat. W końcu ok 18 docieram do Khanbari, miasteczka w którym zatrzymujemy się na nocleg, w hotelu o szumnej nazwie Miss U Park Resort. Standard jest nie najgorszy. Wieczorem z hotelu robi się małe Las Vegas, ale nie ma co narzekać, bo jedzenie jakie zamawiam na kolację, jest niezłe. Rono wstajemy wcześnie, w recepcji nie ma jeszcze nikogo, korzystam więc z czajnika przy recepcji i zaparzam sobie swoją ulubioną kawkę dripbag. Umawiam się z moimi porterami, że śniadanie zjemy po drodze. Przed hotelem czeka już inny, bardziej terenowy samochód. Moje beczki są już zapakowane. W końcu mam luz na przednim siedzeniu. Ruszamy, po drodze zatrzymujemy się jeszcze w miasteczku niedaleko, żeby zapakować butle z gazem, które zabieramy do Taschigon. Dzisiaj jest plan, aby na wieczór tam dojechać. Przebijamy się co raz wyżej, droga jest już bardzo złej jakości. Często musimy zjeżdżać w dół do rzeki, aby przejechać przez most i znów wspinać się kilkaset metrów w górę. Muszę przyznać, że samochód dostaje nieźle w kość. To jakaś indyjska marka, ale w tym terenie radzi sobie bardzo dobrze. Po około 2 godzinach zatrzymujemy się na śniadanie. Knajpka jest bardzo mała. Zamawiam moje standardowe górskie śniadanie, 4 jajka half fry i dwie ciapatki. Siadam przy dużym oknie, żeby podziwiać widoki. Robi się ciepło widać więc jak las paruje. Ruszamy dalej podróż się dłuży, po drodze zatrzymujemy się w jednej z wiosek, aby zabrać kolejnego tragarza. Docieramy do Num. To wioska, w której najczęściej kończy jazda z agencją, i dalej idzie się już z buta. Ja mam zamiar dojechać do Taschigon. Droga jest już w bardzo złym stanie i kierowca często dużo ryzykuje, ale widać, że wie co robi. Samochód ma dodatkowy reduktor i dzięki temu mozolnie wspinamy się wyżej. W końcu po wielu godzinach dociągamy do Taschigon, dalej już nie pojedzie żaden samochód. Rozpakowujemy samochód i rozliczam się z kierowcą. Ciąg dalszy opowieści za tydzień.
Trwa ładowanie...