Pomysł na powrót do tego miejsca zrodził się nagle, może dlatego że byliśmy niedaleko i bardzo ciekawi jak tam to wszystko obecnie wygląda.
W drodze powrotnej i po nałożeniu raptem kilkunastu kilometrów, postanowiliśmy to sprawdzić.
Od mojej ostatniej wizyty nie upłynęło Bóg wie ile czasu, bo raptem dwa lata- stosunkowo mało, przyrównując do okresu kiedy przestał funkcjonować, w stanie wręcz nienaruszonym przetrwał przez kilkanaście lat.
Gdy dotarliśmy na miejsce, dzień ustępował nocy. W drastycznym tempie uciekało nam jesienne światełko.
Parkujemy po drugiej stronie drogi. To tak dla świętego spokoju naszego i mieszkańców jedynego bloku w tej okolicy, którzy ze swoich mieszkań mają świetny wgląd na to co dzieje się przy głównej bramie tego terenu.
Po publikacji filmu otrzymałem dość wiele gróźb, a to za wtargnięcie, a to za materiał filmowy.
W kilku z nich była mowa o szczęściu, lecz nie tym wynikającym z bezpiecznej eksploracji terenu, lecz z fartu nie spotkania nikogo miejscowego „o własnych siłach byś nie wyszedł ”- brzmiała jedna z nich.
Nie licząc łańcucha i kłódki, które nowością nijak nie potrafią wkomponować się w ponurą rzeczywistość tego miejsca nie zauważyłem żadnych zmian.
Pordzewiała brama z przerwaną siatką ogrodzenie, która stanowi drogę do wejścia na dziką eksplorację, obok niej również i dzisiaj mocno porośnięty budynek dawnej wartowni.
Jak się później okaże, nie tylko wartowni, bo w dużej sali mieściła się również kuchnia ze stołówką.
Od tego budynku do placu głównego z wiatą pod którą zgromadzona była największa ilość pojazdów, jak dwa lata wcześniej tak i teraz, wiedzie wąska ścieżka po obu stronach zamknięta zaroślami.
Jeszcze jest na tyle widno, że nie potrzebujemy wspomagać się światłem latarek. Zresztą nie chcemy tego robić. Takie światło mogłoby zaniepokoić mieszkańców pobliskiego bloku, na pewno zdradziłoby naszą obecność tutaj.
Z zakamarków pamięci nie trudno jest przywołać obraz, wyciągnąć szczegóły zwłaszcza gdy jest się ponownie w tym miejscu.
Od bramy do pierwszych zabudowań wszystko odbywa się na zasadzie porównania tego co zostało zarejestrowane niegdyś w mojej pamięci z tym co dostrzegam w tym momencie.
Do pierwszych zabudowań, wynik porównania za każdym razem zakończony jest pozytywnie.
Problem zaczyna się nieco dalej, bo pomiędzy budynkami a wiatą. Od tego miejscu coraz trudniej o spójny wynik.
W miejscu gdzie stał rząd wszelakich pojazdów, poczynając od tych z chłodniami kończąc na skorodowanych przyczepach, teraz zaledwie kilka opon niedbale rzuconych w wysoką trawę, stanowi atrakcję tego skrawka terenu.
Daremne jest szukanie tutaj sędziwej „Pszczółki” (Star 660), którą tak bardzo zachwycałem się będąc poprzednim razem.
Wiata, która przez lata dawała schronienie najliczebniejszej grupie samochodów, poczynając od kilku autobusów, ciężarowych i nieco mniejszych bo dwóch osobowych rodem z PRL-u, dzisiaj chroni pustego placu.
Wręcz nie możliwe.
Nadzieję na odszukanie tych pojazdów dają nam budynki, które zewsząd otaczają ten teren.
Jesteśmy wręcz przekonani, że tam muszą stać.
Każdy z tych budynków podzielony jest na mniejsze pomieszczenia, a do każdego z nich prowadzą osobne drzwi. Jedne większe drugie mniejsze. Jedne metalowe i ciężkie inne z drewna i dużo lżejsze.
Te z metalu zamykane są prostą zasuwą, w przeciwieństwie do tych drewnianych, które wyposażone są już w nieco bardziej skomplikowany mechanizm z klamką.
Wyjątkiem jest jeden barak, którego cała powierzchnie tworzy magazyn części zamiennych.
Ponownie sięgam do pamięci za obrazem z tego miejsca.
Tuż przy wejściu po lewej stronie, pokaźna metalowa beczka do połowy wypełniona jakimś smarowidłem. Nieco za nią drzwi z tabliczką „kierownik magazynu”, za nimi biuro do którego prowadziła przegnita, miejscami zapadnięta podłoga.
Mistrzostwem tego budynku jest część przeciwległa.
Regał za regałem zarówno po prawej jak i po lewej stronie. Każdy z nich opatrzony tabliczką.
Jedna z nich szczególnie utkwiła mi się w pamięć, to „C-330”.
Każdy regał z kilkoma półkami, a na każdej półce przeróżne części.
Większość z nich w oryginalnych opakowaniach. W jednej części klosze do refleksów, nieco dalej uszczelki o różnym kształcie różnej wielkości.
Pionowe przęsła to nie tylko element nośny regału, w tym magazynie wykorzystywane jako wieszaki dla wszelakich pasków, przewodów, podkładek.
Taki tu ogrom tego wszystkiego. Miejsce jakby wyjęte z dobrze prosperującej hurtowni, z tą różnicą że na tych półkach nie widnieją kody kreskowe, lecz cyfry i liczby. Wszystko co potrzebne, wszystko ma swoje miejsce.
Zasuwa blokująca drzwi magazynu nie bardzo chce ustąpić, pod naciskiem dłoni wydaje dźwięk po chwili przyłącza się kolejny już nieco niższy wydany przez otwierane metalowe wrota.
Dźwięk jak najbardziej nie chciany, nie oczekiwany tu i teraz.
Wnętrze zdominowane jest przez mrok. Wrzucony do środka snop światła latarki ujawnia rzeczywistość najgorszą z możliwych. Zapadnięty dach w wyniku pożaru.
Latarki nie maja już takiej mocy, ale jeszcze na tyle silne, żeby dało się zauważyć nie tylko spalone krokwie dachu.
Wynika, że przed pożarem magazyn został oczyszczony z wyposażenia. Zniknęły regały z towarem, które nadawały wyjątkowy klimat temu miejscu oraz beczka ze smarowidłem, którego zapach przez dziesiątki lat podkręcał charakter tego wnętrza.
Kolejny obraz z jakże wielkim trudem przychodzi mi wyciągnąć z pamięci.
Udaje się dotrzeć zaledwie do ogólnika, niewielkiego zarysu tego co mieściło się w kolejnej już nieco mniejszej hali.
Począwszy od starych wag zegarowych z potężnym napisem „Lubelskie Fabryki Wag”, kończąc na rozmaitych mieszalnikach z napędem elektrycznym. I to wszystko złożone niedbale, upchnięte gęsto na końcu budynku.
Najwidoczniej, jedynym porządkiem jaki był zachowany to na etapie wprowadzania tego wyposażenia do hali.
Zaczęto gromadzić od najdalszej jej części, sukcesywnie z całym tym dorobkiem zbliżając się ku wejściu.
Wolna przestrzeń dotyczy tylko części wejściowej, bo tylko przy drzwiach panuje luz. Być może prawda jesteś taka, że ten luz powstał w wyniku wywiezienia już sporej jej części.
Trudno jest jednoznacznie to stwierdzić.
Pewne jest, że teraz ta hala nie jest wypełniona niczym, można by było użyć stwierdzenia, że świeci pustkami, gdyby nie dwie kupki śmieci zgarnięte z całej jej powierzchni.
Jedyny pojazd, który z jakiś tam powód nie trafił pod wiatę, to Jelcz chłodnia.
Czyjąś decyzją, ciężarówka ta spoczęła w narożniku budynków zamykających ten plac.
Puste miejsce przywołuje mi z pamięci obraz Jelcza z rozmontowanymi kloszami reflektorów, taki obrazek jak pod wymianę żarówek.
Ktoś jakby zaczął, ale nie zdążył z wymianą pomimo tego, że paczka z zamiennikami leżała przy jednym z kloszy.
Ostatnie budynki w tej części, postawione są na planie litery „L”.
W jednej z nich, natknęliśmy się na Fiata 126p- ofiarę osunięcia się jednej ze ścian budynku.
Pomimo tak druzgocącej przewagi murowanej ściany, maluszek przetrwał, lekko wgnieciony dach daje świadectwo starcia.
Byłem zdumiony tym faktem.
Teraz, nasze latarki na próżno malują światłem wnętrze budynku. Jedynie na moment zatrzymują się na dwóch niewielkich kupkach uprzątniętej podłogi.
Ostatni etap pętli, jaki zakreślamy eksplorując na nowo plac w poszukiwaniu tego z czego słynęło to miejsce, biegnie wzdłuż największej z hal. Prawdopodobnie mieścił się w niej warsztat naprawczy.
Tym razem nie wchodzimy przez okno. Nie potrzebuję ponownie przekonać się, że na samym końcu, wszystkie możliwe wejścia stoją otworem i jakby gościnnym gestem, zapraszają do środka.
Noc na dobre zadomowiła się w tym miejscu. Rozświetlony księżyc niczym latarnia, próbuje rozświetlić jej mrok.
Pozbawione detali zabudowania, tworzą ponurą i martwą enklawę otoczoną z każdej strony polami uprawnymi.
Teraz już bez żadnych obaw na reakcją ze strony mieszkańców pobliskiego bloku, wspomagamy się każdym możliwym źródłem światła.
Dwa rzucone przed nami snopy, od czasu do czasu odrywają się od podłoża po to, żeby na moment rozświetlić wnętrze mijanej hali.
Niewielką jej przestrzeń zajmuje konstrukcja kabiny ciągnika, która przy tych gabarytach hali bardziej przypomina część dziecięcej zabawki niż pełnowymiarowy element maszyny rolniczej.
Tutaj bez zmian, obraz przywołany z przeszłości w całości pokrywa się z rzeczywistym.
Rzucone nagle światło przed nami, burzy harmonię płynącego nieprzerwanym strumieniem z naszych latarek światła.
Nie od razu, lecz po jakimś czasie udaje nam się namierzyć sylwetkę tajemniczej postaci.
Od tego momentu, dwa rozświetlone kręgi, rezygnują z wędrowania po najbliższym otoczeniu. Skupiają się tylko na tym co przed nami.
Jak popychane niewidzialną ręką, zbliżają się do jasnego punktu po to tylko, aby za moment połączyć się w jeden wspólny.
Blask księżyca ujawnia szczegóły oczekującej na nas tajemniczej postaci.
Zamaskowana twarz w innej rzeczywistości byłaby spostrzegana jako złowroga, niewróżąca nic dobrego, dzisiaj w dobie pandemii stała się czymś normalnym.
Raczej dla zainicjonowana kontaktu, tajemniczy mężczyzna rzuca stwierdzenie „Spóźniliście się dwa lata”.
W trakcie rozmowy, dowiadujemy się przyczyny tak pustego placu.
Dwa lata temu decyzją władz gminnych, cały ten sprzęt został wywieziony na złom.
Żaden z reliktów PRL-owskiej motoryzacji nie ocalał, nie został przekazany np. do muzeum motoryzacji.
Los, w okrutny sposób rozprawił się również z jedynym złożonym tutaj egzemplarzem Stara 660 .
Próbowałem, dociec przyczyn pożaru jednej z hal- rozmówca uciął ten wątek krótkim „nie wiem”.
Po dawnym PGR w Sielcu pozostał pusty plac z pustymi budynkami.
Historia zapisana w pamięci, zdjęciach i filmach powstałych po latach.
Nie wiem na ile spisane wspomnienia odzwierciedlają rzeczywistość tego miejsca z tamtego okresu.
Na potrzeby tego artykułu, nie wracałem do filmu. Oparłem się tylko i wyłącznie na tym, co udało mi się wyciągnąć z pamięci 😊
Trwa ładowanie...