Historia żeglarki, która jako pierwsza opłynęła Ziemię

Obrazek posta

- Ile sypia Pani na dobę? Jak planuje sobie Pani czas na łódce? – takie pytania podczas dwuletniego samotnego rejsu dostawała Krystyna Chojnowska-Liskiewicz.

Wypłynęła w marcu 1976 roku z Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. Wyszła z portu na zbudowanym specjalnie dla niej jachcie „Mazurek”. Konstruktorem ledwie dziewięciometrowej łódki był jej mąż Wacław. Niewielki jacht typu Conrad 32. Dzielny, od zawsze ceniony przez polskich żeglarzy.

Krystyna od razu wbiła się w Atlantyk. Spędziła na nim ponad miesiąc, zanim dopłynęła do portu w Barbadosie. Myła się w słonej wodzie, stale oceniała kierunek wiatru, nie miała super technologii.

– Na oceanie, z daleka od brzegów, przy mniej więcej ustalonej pogodzie, to śpię nawet dość dużo po sześć godzin w nocy, nawet zdarza się, że w dzień śpię – mówiła, zapewne w rozmowie telefonicznej, siedzącemu w studiu Polskiego Radia, młodemu Włodzimierzowi Szaranowiczowi. – Przy pogodzie zmiennej lub w pobliżu brzegów lądów czy wysp śpię mniej lub nie śpię w ogóle. Brzegi dla żeglarza są znacznie bardziej niebezpieczne niż otwarty ocean. – tłumaczyła.

Dlaczego w 1976 roku Polska wysłała kobietę na samotny rejs? Umówmy się, były inne czasy. To musiał być jakiś gest. ONZ ogłosiło rok poprzedni rokiem kobiet. Miał on być w całości poświęconym tematowi równości kobiet wobec mężczyzn. Miał udowadniać, że kobiety sprawnie działają także poza domem. XD

Poza wybiciem pamiątkowej monety, wypadało jednak dobrze zaprezentować kraj na arenie międzynarodowej. Magazyny ubolewały, ze kobiety nie garną się do polityki, a mogłyby. Tymczasem wystarczyło spojrzeć, co robią na morzu. Teresa Remiszewska kilka lat wcześniej samotnie pływała po Bałtyku (jako pierwsza taka), a faceci z Polskiego Związku Żeglarskiego siedzieli i myśleli, jaki tu zrobić gest. Teresa im powiedziała – wyślijcie jakąś cwaną babę samą dookoła świata. Brzmiało to spektakularnie, tym bardziej, że w tamtym momencie nie zrobiła tego żadna.

Teresa Remiszewska

 

Związek ogłosił konkurs i podjął się organizacji rejsu. Nie wybrano jednak Teresy, a Krystynę Chojnowską-Liskiewicz. Doceniono nie tylko jej umiejętności praktyczne, ale i wykształcenie techniczne. Krystyna była absolwentką Budownictwa Okrętowego na Politechnice Gdańskiej. Zdaniem komisji lepiej rokowała.

A tu Krystyna w wersji pin up

 

Po miesiącu na Atlantyku Krystyna ulokowała się na karaibskiej wyspie. W lipcu 1976 roku mijała już kanał panamski i równik. Dopiero po trzech miesiącach zeszła na ląd, na wyspę Fidżi, a zaraz po Mikołajkach widziała operę w Sydney. Chwilę później do Australii doleciał Wacław, z którym spędziła trochę czasu. Nie wiedziała, że miłe chwile zaraz zostaną skonfrontowane trudnymi doświadczeniami. Gdy popłynęła dalej, w górę kontynentu, dostała ataku kamicy nerkowej. Szybko rzuciła kotwicę i pojechała do szpitala, lecz gdy wróciła, jachtu nie było. Szukała łodzi przez kilkanaście godzin. „Mazurek” nieco rozluźnił uścisk z dnem i czekał na Krystynę kilka mil dalej. Kobieta wypłynęła na Ocean Indyjski i dotarła na maleńką wysepkę obok Madagaskaru – Mauritius.

Naomi James

 

Dalej kurs na południe Afryki do Durbanu i Kapsztadu. To tam dowiedziała się, że goni ją pewna Nowozelandka, również walcząca o tytuł pierwszej kobiety, która samotnie opłynie glob. Naomi James, mimo choroby morskiej, była niestrudzona. Dlatego Krystyna wiedząc, że ma ją na ogonie, podjęła decyzję o kontynuowaniu rejsu bez dodatkowego schodzenia na ląd. W lutym 1978 roku była już z powrotem na Atlantyku. Spotkała polski statek, a żeglarze zaprosili ją na pokład, aby skorzystała z wanny. Po miesiącach mycia się w słonej wodzie była to wielka ulga. Jednak chwilę później przyszła jeszcze większa. 20 marca Krystyna Chojnowska-Liskiewicz jako pierwsza kobieta zamknęła pętlę wokół Ziemi. Na morzu spędziła samotnie 401 dni, przepływając 28 696 mil morskich.

Mimo wyczynu morze to nie była miłość Krystyny od pierwszego wejrzenia. Gdy zobaczyła je po raz pierwszy na wycieczce szkolnej, nie zrobiło na niej wrażenia. Z fragmentów, które przeczytałam na jej temat, czterdziestokilkuletnia Krystyna wygląda na zaradną, lecz chłodną w obyciu kobietę (jezu, ja takie lubię najbardziej!). Na pewno była dobrą obserwatorką. Każdy żeglarz musi posiąść umiejętność orientowania się w tym, co się wokół niego dzieje. Krystyna patrzyła jednak nie tylko na pogodę:

„Ze złośliwą radością myślałam o wielu kapitanach, którzy kobiety w załogach mieszanych obowiązkowo zapędzają do garnków. Często tracą dobrych sterników, nawigatorów, mechaników, żaglomistrzów, oficerów, a zyskują szanse na niestrawność. A znam kilku doskonałych kucharzy-żeglarzy…” – pisała w swojej książce „Pierwsza dookoła świata”.

Powiedzicie mi: dlaczego jeszcze nikt nie napisał jej herstorii?

 

Pisałam na podstawie:

Fragmentów książki Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, Pierwsza dookoła świata,

Michał Lipka, 40 lat od wyjątkowego rejsu dookoła świata, "Trojmiasto.pl", 22 marca 2018,

Wywiadów Polskiego Radia z Krystyną w latach 70.

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz feminizm herstoria żeglarstwo morze lata 70

Zobacz również

Rytuał odnowy w "Men" Alexa Garlanda
Moje własne portrety morza
Pierwsze na niezależnej scenie | Oczi Cziorne

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...