Drugie ziarno rzucone przez Custosa wpadło do bezkresnego oceanu. Zakiełkowało i wyrosła ziemia. Ojczyzna. Miejsce, do którego elfy zostały przeniesione po tym, jak ich przyjaciele przepędzili je z bezpiecznych terenów. To tam miały mieszkać przez kolejne wieki. To tam miały czekać, by kiedyś podjąć się wyzwania będącego początkiem zmian na Kontynencie. I to tam któregoś dnia odezwał się głos:
– Eliamie Sani, potrzebuję z tobą porozmawiać!
Głos należał do ponad pięciusetletniego elfa, Daseana, syna Maseana i Kasseni. Był jednym z siedmiorga rodzeństwa, czwarty z kolei, drugi syn w rodzinie. Wśród pobratymców wyróżniał się masywną sylwetką. Wzrostem przerastał nieznacznie własnego ojca, który i tak należał do jednego z najwyższych w Ojczyźnie. Po matce odziedziczył złociste włosy – przeważnie związane w koński ogon. Gdzieniegdzie pojawiały się na nich białe plamy niczym puch, który przykleił się do kosmyków. Błękitne oczy poznaczone ciemniejszymi drobinkami patrzyły z podłużnej, gładkiej twarzy. W przeciwieństwie do ludzi elfom nigdy nie wyrasta broda, nawet delikatna szczecinka. Miały też inne uszy, wydłużone, ostro zakończone, co pozwalało na wyłapywanie najcichszego szelestu.
– Eliamie Sani! – zawołał powtórnie.
Dasean przechadzał się po polanie, gdzie zwykle on i jego pobratymcy spotykali się z Opiekunem. Przeważnie pozostał niewidoczny. Jedynie tutaj przybierał widzialną postać, by rozmawiać ze swoimi podopiecznymi.
Elf chodził w kółko po niewielkiej przestrzeni, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Stopy w butach z wysokimi cholewami zdawały się ledwo dotykać ziemi. Miał na sobie też ciemnozielone spodnie i tunikę, które ułatwiały skrywanie się w cieniu drzew. W Ojczyźnie umiejętność ta nie była aż tak konieczna, zwłaszcza że elfy zadowalały się plonami ziemi i prawie nie jadały mięsa. Wolały jednak być gotowe, gdy przyjdzie czas powrotu do ludzi. Do ziem, które obfitowały w zagrożenia.
– Eliamie Sani. – W głosie Daseana brzmiało już wyraźnie zniecierpliwienie. – Gdzieś ty się podział? – wymamrotał pod nosem.
Elf zatrzymał się, słysząc stukot laski o ziemię. Uśmiechnął się pod nosem.
– Wreszcie. – Odwrócił się do przybyłego.
Podobnie jak elfy Opiekun nie zmienił się, odkąd wziął je pod swoje skrzydła. Upodobał sobie postać dorosłego mężczyzny w sile wieku. Mimo to zawsze przechadzał się z rzeźbionym konarem, jaki dawien dawno otrzymał od podopiecznych. Delikatny, radosny uśmiech prawie nie opuszczał jego twarzy. I nie obejmował jedynie wąskich ust, lecz piął się przez śniade policzki, prosty nos ku granatowym, łagodnym oczom. Zdawało się, że obejmuje całą jego postać. Od prostych, ściętych do ramion włosów, po ciemnozielone, prawie czarne buty, które wyzierały spod długiej, szarej szaty przewiązanej w pasie grubym, srebrnych sznurem.
– Cierpliwość wciąż nie jest twoją najmocniejszą stroną, Daseanie. – Głos miał podobny do wiatru szumiącego w koronach drzew w letni dzień.
– Dobrze cię widzieć, Eliamie. – Elf skłonił nisko głowę w wyrazie szacunku.
– I ciebie także. O czym chcesz ze mną porozmawiać? Wołałeś tak głośno, że pewnie słyszeli cię wszyscy aż po krańce wyspy, jeśli nie dalej. – Żartobliwe iskierki zamrugały w jego oczach.
– Mam wrażenie, że się domyślasz.
Opiekun westchnął. Przeszedł na skraj polany, by usiąść pod jednym z drzew. Gestem zaprosił Daseana obok. Ten nie zwlekał i zaraz zajął wskazane miejsce.
– Chcesz zbudować łódź, która pokona wodną granicę wyspy, a potem popłynąć do ludzi – rzekł Eliam. – Nie wiesz nawet, jak długo potrwa taka wyprawa. Ani który kierunek obrać.
– Gdzie są najbliższe ziemie?
Sani pokręcił głową z pobłażającym uśmiechem.
– Nie powinienem ci tego zdradzać. Przynajmniej na razie.
– Bo obawiasz się, że spełnię swój zamiar, tak?
– Tak. I że narazisz zarówno siebie, jak i swoich braci i siostry na niebezpieczeństwo. Nie, jeszcze nie czas, by ruszać w drogę. Jeszcze nie.
– A kiedy nadejdzie odpowiednia chwila? – Zerwał się na równe nogi. – Od ponad stu wiosen próbuję uzyskać zgodę, a ty wciąż nawet Go nie zapytasz. Od prawie czterystu marzę, by wrócić do ludzi i odbudować starą przyjaźń. A od początku swojego życia słyszę opowieści o tym, jak żyło się przed podziałem ziem.
– Początki były piękne. Gdyby nie Luminis… Malus – poprawił się – mogłoby to trwać choćby i by wiecznie.
– Jak zwykle zmieniasz temat. – Dasean zaczął znów krążyć po polanie.
Opiekun obserwował go z uśmiechem. Pamiętał, gdy elf pierwszy raz zwrócił się do niego z prośbą. Miał zapytać Custosa, czy wyrazi zgodę na wyprawę łodziami z Ojczyzny. Eliam uznał jednak, że nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas. Że Stwórca sam wskaże najlepszy moment, przekaże wieść jemu, a on będzie mógł podzielić się tym z podopiecznymi.
Przez wieki elfy niejednokrotnie zwracały się do niego z tym zapytaniem. Chciały wiedzieć, czy już powinny przygotowywać się do podróży. Jednak tylko Dasean zjawiał się tak często, zadręczał Opiekuna i niemalże kazał mu porozmawiać z Custosem. Eliam zawsze się od tego wykręcał. Ale syn Maseana i Kasseni się nie poddawał.
– Nie proszę cię przecież o wiele – kontynuował. – Zapytaj Go. Tylko raz. Jeśli uzna to za nieodpowiedni czas, przyjmę to. Tylko Go zapytaj. Proszę.
Dasean wyciągał przed siebie ręce w błagalnym geście. Sam już od dawna czuł, że powinien rozpocząć budowę łodzi. Że zbliża się czas opuszczenia Ojczyzny i wyruszenia do ludzi. Że dalsze zwlekanie przyniesie więcej szkody niż pożytku.
Patrzył Opiekunowi prosto w oczy i nie zamierzał odwracać wzroku ani odchodzić, zanim ten nie ulegnie.
Eliam opuścił powieki.
– Jesteś najbardziej upartym elfem, jakiego spotkałem – rzekł cicho, z ojcowską czułością. – Dobrze, zapytam.
– Dziękuję. – Dasean ze szczerym uśmiechem skłonił głowę. Ledwo powstrzymywał się, by nie zacząć skakać z radości. Wierzył bowiem, jaką otrzyma odpowiedź.
Jeszcze tego samego dnia Eliam Sani zjawił się wśród elfów, by przekazać im wieści. Jak zwykle przybrał widzialną postać na niewielkiej, leśnej polanie, po czym przeszedł aż do placu, gdzie urządzano ogromne uczty i całonocne zabawy. Było tam wystarczająco miejsca, by pomieścić wszystkich mieszkańców wyspy. Część z nich właśnie się krzątała, ustawiała stoły, rozwieszała kwiatowe dekoracje – tego wieczoru miało odbyć się Święto Narodzin, rozpoczynające nowy rok i kolejną wiosnę.
Gdy Opiekun zjawił się polanie, wszystkie elfy przerwały prace i zwróciły na niego zaciekawione spojrzenia. Zaraz też jeden po drugim skłaniali głowy jak wcześniej Dasean.
– Wezwijcie wszystkich. Mam ważne wieści – oznajmij jedynie Eliam.
Większość podopiecznych rozbiegła się, by czym prędzej przekazać wiadomość. Pozostała garstka wróciła do przygotowań, a Opiekun do nich dołączył. Każdy przybyły, oderwany od własnych zajęć, przyłączał się do pracy na polanie. Dzięki temu wszystko było prawie gotowe, gdy zjawił się ostatni mieszkaniec Ojczyzny.
Dopiero wtedy Eliam odłożył kwiatowy wieniec na stół, po czym wszedł na ławę, by stać się lepiej widocznym. Powiódł spojrzeniem po zebranych, jakby kogoś wypatrywał. W końcu zatrzymał wzrok i uśmiechnął się lekko.
– Daseanie, podejdź tutaj.
Wezwany przeszedł przez rozstępujący się tłum, który cicho szemrał. Pobratymcy dobrze znali jego pragnienie. I choć w sercach niektórych też gościło, większość wolała skupić się na życiu na własnej wyspie niż uciekać wciąż myślami za ogromną wodę.
Elf stanął przed Eliamem i skłonił głowę.
– Daseanie, synu Maseana i Kasseni, zapytałeś mnie dziś, czy nadeszła już pora, by zbudować łodzie i wyruszyć w drogę.
– Tak, pytałem – potwierdził, gdy Opiekun zamilkł.
– I chciałeś, bym porozmawiał o tym z Custosem.
– Tak.
– Uczyniłem zgodnie z twoją prośbą. Przedstawiłem sprawę i otrzymałem odpowiedź.
Eliam zwlekał z przekazaniem wieści. Sam jeszcze obawiał się, czy Dasean jest rzeczywiście gotowy, by poprowadzić lud. Choć przeżył już połowę milenium, wciąż zdawał się zbyt porywaczy i nierozważny na takie przedsięwzięcie. Jednak Opiekun zawsze ufał decyzjom Custosa, dlatego po dłuższej chwili dodał:
– Jutro, gdy odpoczniecie po zabawie, możecie rozpocząć projektowanie i budowę łodzi. A za rok wyruszycie w drogę do ludzi. Do tego czasu zbierajcie zapasy i rzeczy, które mogą wam się przydać. A ja nauczę was mowy, jaką obecnie posługują się na Kontynencie. To będzie cel waszej podróży.
Cisza pełna niedowierzania zaległa na polanie. Wiele elfów przestawało w ogóle wierzyć, że kiedyś jeszcze spotkają ludzi. Zdawało się równie odległe, jak ich ziemie. Jedynie garstka trzymała się usilnie myśli, że któregoś dnia do nich wrócą i będą mogli odbudować przyjaźń. I to właśnie oni pierwsi podnieśli radosny okrzyk, który zaraz podjęli pozostali.
– Wspaniała wiadomość – rzekł Dasean. – Dziękuję.
– Ale jeszcze nie skończyłem. – W głosie Eliama zabrzmiał smutek.
Wrzawa powoli ucichła, gdy podopieczni spostrzegli zmianę w Opiekunie.
– Nie wszyscy musicie wyruszać w drogę. Każdy, kto wolałby na razie pozostać w Ojczyźnie, może to uczynić. Ale jeśli zapragniecie w przyszłości popłynąć w kierunku innych ziem, też nic nie stoi na przeszkodzie. Musicie się jednak liczyć z pewnymi konsekwencjami tej decyzji.
– Jakimi? – Dasean jako jedyny miał odwagę zapytać.
– Przede wszystkim każdy, kto opuści tę wyspę, nie może już do niej wrócić.
Pierwszy szmer przebiegł przez tłum. Jak to „nie może już wrócić”, pytały elfy między sobą. Mieliby odpłynąć, zostawić bliskich, przyjaciół i już nigdy więcej ich nie ujrzeć? Nie tak wyobrażały sobie powrót do ludzi.
– Zrozumiałe. – Syn Maseana i Kasseni zdawał się niezrażony. – Taki był cel naszej Ojczyzny. Przeczekać tu, aż nadejdzie odpowiednia chwila, by stąd odejść.
– Nie, nie ma mowy. Mielibyśmy zostawić wszystko, nad czym pracowaliśmy od wieków? – Do przodu wysunął się czarnowłosy elf w kremowy fartuchu. Z kieszeni na brzuchu wystawała drewniana łyżka. – Co się stanie z naszymi ziemiami po odejściu ostatniego z nas? Stracimy je bezpowrotnie?
– Nie wiem – szczerze odrzekł Eliam. – O to nie pytałem. Może któregoś dnia zostaną przyłączone do Świata razem z Kontynentem i innymi wyspami.
– A kto o nie zadba do tego czasu?
– Jeśli zabraknie tu was, poproszę Custosa, by przysłał kogoś, kto zajmie się owocem waszej pracy. Nie utracicie ani jednego drzewa, ani źdźbła trawy.
Czarnowłosy elf wyglądał na tylko trochę usatysfakcjonowanego.
– Wspominałeś o konsekwencjach, a wymieniłeś dopiero pierwszą – wtrącił Dasean.
– Tak. – Opiekun powiódł wzrokiem po zebranych. Wiedział, że kolejne wieści także będą dla nich ciężkie do przyjęcia. – Stracicie część swoich darów. Nie będziecie już nieśmiertelni, wasz czas zostanie ograniczony. Staniecie się też słabsi, choć nadal będziecie silniejsi i zwinniejsi od człowieka.
Szmer oburzenia znów przeszedł przez elfy. Miały stracić tak wiele. Do tej pory żyły ze świadomością, że nie muszą umierać, że żaden dzień nie będzie ich ostatnim, że nie stracą nikogo, kto jest im bliski. A teraz się to zmieni. Z powodu ludzi.
– Lepiej zostać tutaj niż ruszać za wodę, gdzie nie wiemy, co nas czeka.
– Ludzie nas wypędzili. Nie są godni, byśmy dla nich rezygnowali z tych darów.
– Jak w ogóle mielibyśmy im pomagać, będąc słabszymi?
Elfy się przekrzykiwały, a Opiekun nie zrobił nic, by ich uciszyć. Pozwolił na wykrzyczenie wszelkich zażaleń i narzekań. Jedynie wędrował wzrokiem po swoich podopiecznych i wyłapywał tych, którzy nie dołączali się do ogólnego rozgardiaszu. Uzbierało się całkiem spore grono gotowych zrezygnować z części darów i ruszyć w drogę.
– Wystarczy. – Głos Daseana natychmiast uciszył wszystkich. – Przecież nie musimy odpływać stąd wszyscy, prawda Eliamie?
– Tak. Kto nie chce, może pozostać, choćby na wieki. Nikt nie zmusi was do drogi i nikt nie zatrzyma na wyspie. Każdy powinien sam zdecydować o swoim losie.
Jego słowa złagodziły wcześniejsze oburzenie.
– Jednak ci, którzy zechcą wyruszyć, powinni już jutro zabrać się za budowę łodzi. Dzięki temu za rok będziecie w stanie opuścić wyspę.
– Ale jak powinny wyglądać? – Z tłumu wystąpiła elfka ubrana w długą tunikę ze wplecionymi w nią kwiatami. – Wiesz, że dotychczas pływaliśmy po spokojnych wodach. A nieraz opowiadałeś nam o sztormach i morskich potworach, które czyhają za granicą fal.
– Pomogę wam zaprojektować i zbudować łodzie. Będą bezpieczne, dostosowane do warunków, jakie panują na pełnych wodach. Jednak o tym porozmawiamy już jutro. Zabrałem wam sporo czasu, a przecież trzeba przygotować się do zabawy.
Choć część elfów chciała zadać mu jeszcze niejedno pytanie, wszyscy zgodzili się, że mogą poczekać do kolejnego dnia. W sercach jednak roztrząsali całą sprawę. Zastanawiali się, kto zostanie, a kto odejdzie. Robili listę spraw, którymi trzeba się zająć, rzeczy koniecznych do zabrania. Z tymi myślami każdy wracał do swoich obowiązków. Każdy, poza Daseanem.
– Dziękuję – rzekł, gdy Opiekun zszedł z ławy.
– Chyba bardziej powinieneś dziękować swojej upartości. Nie wiem, czy w innym wypadku zapytałbym Custosa. Pewnie dalej czekałbym na znak od Niego.
– I tak dziękuję. – Szczery uśmiech nie opuszczał jego oblicza. Radosne iskierki migotały w oczach, a szczęście biło z całej jego postawy. – W końcu spotkam ludzi.
– Jesteś jednym z wielu, którzy ich jeszcze nie znają, ale niedługo będą mieli okazję poznać. – Przysiadł na ławie. – Rozglądałem się po zebranych. Sporo was pewnie wyruszy w drogę, ale dla każdego znajdzie się miejsce na łodziach.
– Już nie mogę się doczekać ich budowania. – Usiadł obok Eliama. – A co będzie z tobą? Część z nas zostanie tutaj, część wypłynie. Nie będziesz w stanie czuwać jednocześnie nad wszystkimi.
– Pamiętaj, że nie jestem jedynym Opiekunem. – Otworzył usta, jakby zamierzał coś jeszcze dodać, ale zaraz je zamknął i pokręcił głową. – O niektórych sprawach nie musisz wiedzieć. Zapewniam cię jednak, że ani ty i pozostali podróżnicy, ani ci, którzy zostaną w Ojczyźnie, nie będą pozbawieni pomocy. – Podniósł się, opierając na kosturze. – Jutro zajmiemy się przygotowania do drogi, a teraz zabierzmy się za przygotowania do zabawy.
*
Uczta i tańce pewnie trwałyby do białego rana, gdyby nie wieści przyniesione przez Eliama Sani. Choć zarówno wystrój polany, jak i przyrządzone posiłki nie miały sobie równych, to mało kto poświęcał im choćby cień uwagi. Wiele elfów nie umiało się skupić na niczym poza czekającymi ich przygotowaniami. Oczami wyobraźni próbowały stworzyć łodzie zdolne pokonać granicę fal i wszelkie zagrożenia na dalszej drodze, aż do brzegu Kontynentu. Zastanawiały się też, co czeka ich wśród ludzi. Czy ci wciąż uważają ich za wrogów, czy może także marzą o odnowieniu starych więzi?
Opiekun nie zamierzał tego wieczoru zbyt wiele opowiadać ani o podróży przez wodę, ani o czekających za nią ziemiach. Nie chciał psuć humoru swoich podopiecznych i odbierać im radości, jaka zapanowała w ich sercach. Od Custosa dowiedział się, jak wygląda obecnie życie ludzi na Kontynencie. I zdawał sobie sprawę, jak bardzo może przydać się im pomoc dawnych przyjaciół.
A Daseana rozpierało szczęście, które zdawał się rozsiewać wszędzie wokół. W końcu miało się ziścić jego marzenie. W końcu miał wyruszyć i spełnić przeznaczenie swojego ludu. W końcu miał szansę, by spotkać człowieka i móc go wspierać. Nie wiedział jedynie, że nie wszystko ułoży się tak, jak mu się wydawało.
Trwa ładowanie...