W ludzkiej postaci nie była tak silna, więc szybko na jej czole pojawiły się kropelki potu, a ciało domagało się odpoczynku. Nie mogła jednak teraz się zatrzymać. Musiała dokończyć, co zaczęła. O krok od granicy stanęła i jeszcze raz spojrzała na Vasselana. Wyglądał, jakby spał. Jakby po prostu zapadł w drzemkę i niedługo miał się obudzić. Zagryzła wargę, aż poczuła słodką ciecz.
– Nie trać czasu – ponaglił ją Szkodnik.
– Przepraszam – szepnęła do elfa i przepchnęła go na terytorium wroga.
Przymknęła powieki, by nie widzieć, co się stanie z dawnym przyjacielem. Potem odwróciła się na pięcie i już z otwartymi oczami pognała do wioski.
W innych miejscach na granicy działy się podobne rzeczy. Ludzie z nieznanych sobie przyczyn zbliżali się do terytorium Szkodników. Jedni zwalali to na sumienie zmuszające ich do wyznania prawdy. Inni na podszepty wroga, który pragnął wykorzystać ich jako własne narzędzie. Jednak zawsze kończyło się to w ten sam sposób. Elfy ginęły z rąk tych, którzy jeszcze niedawno byli ich przyjaciółmi, a potem przepadali za bezpieczną granicą.
Ich pobratymcy dosyć prędko zorientowali się, że coś się dzieje. Ale nie umieli wskazać sprawców. Ludzie wydawali im się zbyt słabi i niezdolni do tego, by bez problemu zabić dorosłego elfa. Dlatego wciąż wystawiali warty na granicy i wciąż kolejni z nich ginęli bez śladu. Wiedzieli, że ich obecność jest niezbędna mimo zagrożenia. Musieli przecież troszczyć się o człowieka i pilnować, by nie przekroczył granicy i nie skazał siebie na śmierć.
Masean, ojciec Daseana, jako jeden z pierwszych zaczął podejrzewać ludzi. Ale nie dzielił się z nikim swoimi domysłami. Nie chciał bardziej nadwyrężać coraz słabszej nici zaufania między ludami. Szukał jednak sposobności, by znaleźć dowody. Okazja nadarzyła się, gdy jego najstarszy syn, Fissean, miał wziąć najbliższą wartę. Masean zamierzał mu towarzyszyć, a przy granicy znaleźć kryjówkę w koronie drzewa. Dzięki temu zbliżający się nie mógłby go zobaczyć.
– Naprawdę sądzisz, że ludzie byliby do tego zdolni? – spytał Fissean przed opuszczeniem chaty.
– Chciałbym, by moje podejrzenia okazały się fałszywe. Ale kto inny mógłby za tym stać? Od pewnego czasu zachowują się dziwnie. Unikają nas, przerywają rozmowy, kiedy się zbliżamy. A potem zaczęły się zniknięcia naszych braci i sióstr. Wątpię, że nie ma związku między tymi sprawami. – Westchnął. – Po prostu chcę zrozumieć, co się dzieje. A przy tym nikogo więcej nie stracić.
Młodsza córka Maseana nie wróciła ze swojej ostatniej warty. I choć cała wioska jej szukała, na nic się to zdało. Elfka przepadła bez śladu.
– Będę jedynie obserwował z ukrycia i wspomogę cię w razie walki.
Fissean zgodził się na plan ojca. Gdy dotarli do granicy, jak zawsze siadł pod drzewem i wsłuchiwał w otaczającą go naturę. Radosne ptasie trele umilały wartę. Podobnie jak towarzystwo przemykających przez runo gryzoni.
– Zdradzili was – chrapliwy szept przerwał przyjemność czuwania. – Wiesz, że was zdradzili. Obaj wiecie.
Elf drgnął. Spodziewał się, że Szkodnikowi nie umknie obecność Maseana. Mimo to czuł, jakby ich plan już rozsypał się niczym stos patyków.
Ignoruj go, powtarzał sobie w myślach.
– Czas waszej rasy chyli się ku końcowi – nie przerywał wróg. – Chyba, że... – urwał na moment, a Fissean mimowolnie nadstawił uszu. – Chyba że poprosicie nas o pomoc. Mamy moc, dzięki której otrzymacie własne ziemie. Własną wyspę. Bez ludzi. Bez zagrożeń.
– Milcz! – rozkazał elf, zrywając się na równe nogi. – Niczego od was nie potrzebujemy.
Choć wiedział, że nie powinien reagować na mowę Szkodnika, nie umiał dłużej znieść jego podstępnego głosu. Nie chciał już słuchać słów, które niemalże przekonały go do zgody.
Zachrypnięty śmiech wroga zdawał się rozlegać ze wszystkich stron jednocześnie.
– Mały, głupi elf. – Zacmokał. – W takim razie zginiesz ty i wszyscy tobie podobni. – Zniknął.
Syn Maseana wpatrywał się w ciemny las po drugiej stronie granicy. Zdawał się wymarły. Nigdzie nie widział drapieżnika ani owada. Nie ćwierkały tam ptaki. Nic nie poruszało się w runie. Wiedział jednak, że nie brakuje tam zagrożeń. Wystarczyłoby przekroczyć niewidoczną linię, by wszelkie bestie wyskoczyły z kryjówek.
– Fiseanie? – usłyszał za sobą znajomy głos.
Skarcił się w duchu za swoją nieostrożność. Żaden człowiek nie powinien go tak po prostu podejść. Za dużo uwagi poświęcił Szkodnikowi.
Powoli odwrócił się do przybyłego, jednocześnie kładąc dłoń na rękojeści kamiennego noża. I nie zdjął jej, gdy ujrzał przed sobą śniadego młodzieńca. Miał już blisko piętnaście wiosen. Jak inni nosił lniane spodnie ściągnięte sznurkowym pasem i luźną koszulę. Ubranie w paru miejscach było postrzępione i przetarte od pracy lub zabaw. Ciemne włosy związał rzemykiem na karku, by nie przeszkadzały w obowiązkach. A szorstkie, puste dłonie wyciągał przed siebie.
– Tak, Strume?
Choć elf znał chłopaka, wolał zachować wzmożoną czujność.
– Chcę tylko porozmawiać. – Nie opuszczał rąk.
– W takim razie mów.
– A nie zaatakujesz? – Z obawą spojrzał na nóż.
Fissean zdjął dłoń z rękojeści i próbował się rozluźnić, ale bezskutecznie. Musiał być ostrożny. Nie zamierzał zginąć bez śladu jak jego bracia i siostry.
– Nie, jeśli mnie nie zmusisz – rzekł w końcu. – Z czym przychodzisz? I dlaczego tutaj? Wiesz, że nie powinniście zbliżać się do granicy.
– Wiem, ale tylko tutaj można porozmawiać bez nich. Akurat naradzają się w wiosce. Zdołałem się chyłkiem wymknąć.
– Kto się naradza? Nad czym?
Zebrania nie były niczym nadzwyczajnym. Przeważnie przynajmniej raz na tydzień wszyscy mieszkańcy spotykali się, by omówić ważniejsze kwestie, jak choćby to, czego jeszcze potrzeba przed zbliżającą się zimą lub gdzie zbudować chatę dla kolejnej rodziny. Jednak coś w głosie chłopaka kazało elfowi dopytać.
– Zastanawiają się, co z wami zrobić. Niektórzy sądzą, że wasza obecność w wiosce jest już zbędna.
– Kto tak sądzi? – Masean zjawił się za młodzieńcem.
Strume drgnął. Choć żył wśród elfów od swoich narodzin, wciąż nie umiał przyzwyczaić się do ich bezszelestnego kroku.
– Zvierzaczy. Tak ich nazywamy.
– Za mało wyjaśniasz, chłopcze. Zacznij od początku – poradził mu Masean.
– Dobrze. – Spuścił głowę i wziął głębszy oddech. – Parę miesięcy temu do wioski wrócił Kniez. Mówił, że znalazł rozwiązanie na nasze słabości. Że ma coś, dzięki czemu będziemy szybsi i silniejsi. I nie będziemy potrzebować was.
– Co takiego? – spytał Fissean.
– Dar Malusa. Wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy. – Podrapał się po karku. – Kilka osób od razu chciało skorzystać. Poszli razem z Kniezem aż do granicy. W miejscu, gdzie nikt nie czuwał.
– Wydawało mi się, że warty są dobrze rozłożone.
– Szkodnik prawie zawsze znajdzie dla siebie drogę – wyjaśnił Masean. – Co było dalej?
Strume opowiedział, jak ludzie zaczęli przemieniać się w zwierzęta i jak z początku nie dostrzegali konsekwencji. Musiały minąć tygodnie, zanim ślady przemian stały się aż nazbyt widoczne.
– Dlatego niektórzy nas unikają – podsumował Fissean. – Ale mówisz, że nie wszyscy z tego skorzystali. A ty?
– Ja tak – przyznał, wpatrując się w bose, brudne stopy. – Raz. Chciałem sprawdzić, jak to jest latać. Gdy wróciłem do swojej postaci, zauważyłem to. – Odsunął włosy, by pokazać ptasi puch na karku. – Od tamtej pory go mam. Ale to nic. Niektórym wyrosły kopyta i ogony. Ciężej je ukryć niż kilka piór. – Krótko się zaśmiał.
Masean pokręcił głową. Naprawdę wierzył, że dobrze strzegą granic i chronią ludzi przed wpływem Szkodników. A jednak zawalili. Tylko raz, ale to wystarczyło, by Malus zasiał ziarno wrogości między przyjaciół.
– Dlaczego nam o tym mówisz dopiero teraz? – Starał się brzmieć łagodnie, ale ból sprawił, że głos mu zadrżał.
– Na początku nikomu nic się nie działo. Nasza nowa umiejętność nie przynosiła szkody.
– A potem nasi bracia i siostry zaczęli ginąć. Przez nich?
Strume pokiwał głową.
– Chciałem zjawić się wcześniej, ale zvierzaczy kazali zachować moc w sekrecie pod karą wyrzucenia z wioski.
– Nie mieliby prawa tego zrobić – oburzył się Fisean.
– Nie, nie mieliby – zgodził się Masean. – Ale pewnie to uczynią. Nie tylko swoim pobratymcom.
– Dlatego chciałem was ostrzec – włączył się znów chłopak. – Powinniście sami odejść, poszukać jakiegoś schronienia i wrócić, gdy się uspokoją.
– Nie możemy. Obiecaliśmy was chronić i wam pomagać. Zostaniemy i spróbujemy porozmawiać ze zvierzaczymi.
– I zginiecie – wtrącił się szeptem Szkodnik. – Wy i cała wasza rasa. Nie pozostanie ani jeden elf. Ludzie o was zapomną.
– Milcz! – Fissean sprawnym ruchem wyszarpnął nóż zza pasa i rzucił w stronę głosu.
Kamień odbił się od drzewa, nikomu nie wyrządzając krzywdy. Wróg jedynie się roześmiał i zaraz jego obecność znów zniknęła.
Chłopak zadrżał na całym ciele. Pamiętał tego Szkodnika. Nigdy go nie widział, ale głos wrył się w jego pamięci. Przez niego otrzymał dar-przekleństwo, którego już nie mógł się pozbyć. Przez niego doszło do rozłamu między ludźmi i elfami. Przez niego tak wielu straciło życie.
– Strume. – Masean położył mu dłoń na ramieniu. – Nic ci nie grozi. Jesteśmy tutaj, by tego dopilnować.
Młodzieniec pokiwał głową, lecz tylko nieznacznie się uspokoił.
– Wróć teraz do wioski i nie wspominaj o tej rozmowie nikomu – kontynuował elf.
– Ale…
– Po prostu wracaj. My sobie poradzimy.
Strume jeszcze się wahał. Jednak łagodny, lekko ponaglający wzrok Maseana przekonał go, że pora ruszać.
– Co zamierzasz zrobić? – spytał Fissean po odejściu chłopaka.
– Na początek opowiemy pozostałym, czego się dowiedzieliśmy. A potem wspólnie poszukamy rozwiązania, dzięki któremu sami zachowamy życie i odbudujemy przyjaźń z ludźmi.
– To nie będzie proste.
– Nie, ale musimy spróbować.
Trwa ładowanie...