Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. I

Obrazek posta

 

 
Dalsza część historii wyglądała tak, jak mówił Fissean. Elfy spotkały się z ludźmi, podzieliły się swoimi obawami, przestrzegały przed niebezpieczną zabawą w przemiany. Jednak dawni przyjaciele nie słuchali ostrzeżeń. Ci, którzy mieli już przynajmniej jedną zmianę w zwierzę za sobą, nie zamierzali rezygnować z daru. Dawał im tak wiele możliwości. Przynajmniej w ich mniemaniu. W końcu zyskali siłę, zręczność oraz umiejętności, których elfy mogły im jedynie pozazdrościć.

Młodsza rasa jednak się nie poddawała. Wciąż szukała sposobu, by dotrzeć ze swoimi przestrogami do człowieka, który niedługo znosił upominanie. Któregoś dnia w ludziach rozpaliła się nienawiść względem elfów. Widzieli w nich wroga, pragnącego odebrać najlepszy dar. Dlatego bez skrupułów sięgnęli po kamienie, kije i wszystko, co znaleźliśmy pod ręką. Rzucali tym w dawnych przyjaciół. Ci nie odpowiedzieli atakiem. Nie chcieli skrzywdzić tych, których obiecali chronić. Nie pozostało im zatem nic innego, jak przekroczyć granicę i udać się na tereny Szkodników.

Tam jednak czekała ich ciągła walka o przetrwanie. Nawet niewielkie owady mogły zabić, a co dopiero ogromni drapieżcy. Szkodniki nie musiały w ogóle się mieszać. Jedynie przyglądały się zagładzie elfów, które ani przez chwilę nie mogły zaznać spokoju. Wciąż pozostawały czujne, przygotowane do odpierania ataku. Mimo to każdego dnia wiele z nich traciło życie. I tak pewnie zakończyłby się czas tej rasy, gdyby nie interwencja Custosa. Zasiał kolejne ziarno, z którego wyrosła Ojczyzna. Potem zabrał swoje stworzenie i przeniósł na tamte ziemie, by mogło odpocząć i cierpliwie oczekiwać na odpowiedni czas. Czas, gdy miałyby wrócić do ludzi.

– Daseanie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – głos starszego brata wyrwał go z zamyślenia.

– Tak, tak… O co pytałeś?

Fissean westchnął, wywracając oczami.

– Wolisz zbierać materiał czy budować łodzie?

– Budować. Chcę widzieć, jak posuwają się pracę.

– Rok. Zanim nie minie rok i tak nigdzie nie wypłyniesz.

– Pamiętam, pamiętam. – Machnął ręką, jakby odganiał natrętnego owada. – Wypływamy za rok.

Jednak w sercu żywił nadzieję, że jeszcze przed zimą będą mogli wyruszyć. Gdyby spróbować nieco przyspieszyć pracę…

– Nawet o tym nie myśl – przestrzegł go Fissean, jakby siedział mu w głowie. – Skoro Eliam mówi, że rok, to rok. Ani dnia wcześniej.

– Wiem. Skoro czekaliśmy tak długo, jeden rok nie powinien robić wielkiej różnicy.

Mimo to gdy tylko Opiekun przyniósł projekty, Dasean szukał sposobów, by przyspieszyć pracę. Przejrzał dokładnie plany. Eliam zadbał o wszelkie szczegóły, które miały zapewnić bezpieczną przeprawę. Zaznaczył, które elementy statków warto dodatkowo wzmocnić choćby po to, by bez problemu pokonać granicę fal. Ten etap podróży był pierwszym wyzwaniem, z jakim miały się zmierzyć elfy. Wokół wyspy wody były spokojne, póki ktoś nie chciał wypłynąć dalej. Tam natykał się na fale, które z każdym jardem stawały się większe i mocniejsze. Dzięki nim mieszkańcy Ojczyzny przez wieki nie musieli walczyć o swoje ziemie i mogli skupić się wyłącznie na dbaniu o swój dom. Jednak pokonanie ich od strony lądu także stanowiło dosyć trudne zadanie. Elfy traktowały granicę fal jako przypomnienie, że opuszczenie Ojczyzny oznacza brak powrotu.

Dasean kilkukrotnie przejrzał projekty.

– Nie przyspieszysz pracy – rzekł łagodnie Eliam. – Na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Nie sprawisz, że słońce wzejdzie wcześniej niż powinno.

– Rozumiem – odparł i zabrał się do budowy.

Wbrew radom zamierzał spróbować przyspieszyć pracę. Działał wytrwale od świtu do zmierzchu. Robił jedynie krótkie przerwy na posiłek. Nie pozwalał sobie na więcej wypoczynku niż było to konieczne. A niektórzy zaczęli brać z niego przykład. Większość jednak podchodziła rozsądnie do zadania. Pracowali tak, by nie wyczerpać swoich sił przed nastaniem lata. Dzięki temu po miesiącu wciąż byli w stanie zajmować się budową. W przeciwieństwie do Daseana i jemu podobnych. Ledwo trzymali się na nogach, nie wspominając o wykonaniu jakiejkolwiek pracy przy łodziach. Syn Maseana miał się z nich najlepiej i wciąż się nie oszczędzał. Myśl o zbliżającej się wyprawie dodawała mu sił, choć ciało było już spragnione odpoczynku.

Któregoś dnia podszedł do niego Eliam i położył mu dłoń na ramieniu.

– Przeforsujesz się – rzekł, ale Dasean pokręcił głową i zamachnął się do kolejnego uderzenia młotkiem. – Przeforsujesz się. Jeśli już do tego nie doszło.

– Całkiem dobrze sobie radzę. Sam mówiłeś, że mamy rok na ukończenie budowy. Nie powinniśmy zwlekać.

– Ani się przemęczać. Wyrządzicie sobie jedynie szkodę, a wyprawa się opóźni. Rok w zupełności wam wystarczy, by zbudować łodzie i przygotować się do podróży. Poza tym nie zjawiasz się na moich wykładach. Musisz poznać Kontynent.

– Przyjdę.

– Dziś?

– Dziś. – Wziął kolejny gwóźdź i wrócił do pracy.

A Eliam poszedł do kolejnego elfa, który zapomniał czym jest odpoczynek.


 

Następna część

Poprzednia część

OpowieścioDaseanie opowieść Wyprawa podcast elfy fantasy

Zobacz również

Czy daleko do zimy? – czyli o III tomie i niczym innym
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. II
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. III

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...