Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. II

Obrazek posta

 

Wieczorem, jak co dzień, miały odbyć się prowadzone przez Saniego wykłady. Chciał opowiedzieć swoim podopiecznym jak najwięcej o Kontynencie, jego mieszkańcach i czekających tam zagrożeniach. Chciał, by byli jak najlepiej przygotowani i by mogli lepiej poradzić sobie po przybiciu do brzegu. Dlatego nie tylko snuł historie, ale też pomagał im przyswoić plenkuski. Język wspólny większości ludów.

Spotkania odbywały się polanie. Na tej samej, gdzie tak niedawno urządzono zabawę i ucztę z okazji nadejścia wiosny. Tym razem elfy jednak nie przygotowywały ławek. Na miękkiej trawie rozłożyły koce, a dla Opiekuna przygotowały podwyższenie. Dzięki niemu był dobrze widoczny dla wszystkich zebranych. Dodatkowo na drzewach wokół polany rozwieszono latarnie, co wzmagało klimat odpowiedni do snucia opowieści.

– Ziemie są rozległe i zróżnicowane. Lasy, góry, nawet pustynia. Do tego bagna, spalona ziemia…

– Spalona ziemia? – zdziwił się któryś ze słuchaczy.

– Tak, tereny zniszczone przez valierich – odpowiedział ktoś inny. – Wczoraj Eliam o nich opowiadał.

– Jak widać, nie każdy wtedy przybył – zauważył z łagodną przyganą Opiekun. – Jest to lud płonących. Dawniej byli zwyczajnymi ludźmi. Ale przez konszachty ze Szkodnikami całe ich ciało zdaje się płonąć, ale jednocześnie się nie spala. Wszystko przez to, że pragnęli stać się panami ognia. Nie rozumieli, że taka władza nad żywiołami powinna pozostać poza ich zasięgiem.

A byli tak spokojnym ludem, przemknęło przez myśl Eliamowi. Ludzie góry, którzy stali się ludem jednej góry. Wulkanu.

– Początkowo nowa umiejętność im się przydawała – kontynuował. – Traktowali ją jako broń, która pozwalała im łatwiej upolować zwierzynę. Ale jednocześnie wywołali przy tym niejeden pożar w okolicy. Właśnie dlatego w pobliżu gór powstała spalona ziemia. Teren, na którym nic już nigdy nie urośnie. Pozostały tam jedynie szczątki drzew i sczerniała ziemia. – Zamilkł na dłuższą chwilę. – Zabawa ogniem nie trwała długo. Któregoś dnia żywioł obrócił się przeciwko ludziom. Pożywił się ich włosami, prawie całym ubraniem, ale nawet nie sparzył skóry. Pozostały im jedynie strzępy strojów, jakie mieli na sobie. Płomień stworzył też otoczkę, w której człowiek miał zostać zamknięty na zawsze. Jego skóra przybrała czerwonopomarańczowej barwy, a z głowy zamiast włosów wyrosły płomienie. Od tej pory nie byli w stanie ani jeść, ani pić. Wszystko, czego tylko dotknęli, spalało się, zanim dotarło do ust. A woda stała się ich największym wrogiem. Nawet jedna kropla sprawiała ból porównywalny do zacięcia się ostrzem.

– Ale przeżyli – ni to spytał, ni stwierdził jeden ze słuchaczy.

– Przeżyli – potwierdził Eliam. – Nie dzięki własnej sile. Vulan prosił Custosa, by im pomógł. A Ten go wysłuchał. Valieri otrzymali nowy dom. Wulkan, w którym mogli bezpiecznie żyć, nie szkodząc ani sobie, ani innym. Tam nie dosięgał ich deszcz. Tam budowali domy ze skał spojonych gorącą magmą. I tam żyją do dziś. Lawa wystarczy im za pokarm.

– Do nich też powinniśmy pójść? – Dasean zapytał nieco poddenerwowany.

Udawanie się do zwykłych ludzi to jedno. Ale wybieranie się do tych, którzy spalić jego i wszystkich, którzy z nich będą, to zupełnie co innego.

– Sami podejmiecie decyzję, gdy znajdziecie się na Kontynencie. Valieri, jak ogień, są nieobliczalni. Jeśli chcielibyście z nimi rozmawiać, musicie bardzo ostrożnie dobierać słowa. Lepiej będzie, gdy nie skierujecie swoich kroków od razu do wulkanu. Radzę wam najpierw poznać zwykłych ludzi bez darów-przekleństw. Dopiero potem udajcie się w głąb ziem.

Zamilkł, by ta część wykładu dotarła w pełni do elfów. By zrozumieli, że wulkan jest jednym z miejsc, które lepiej będzie im unikać na samym początku. Dopiero potem powinni się tam udać. Potem, gdy nadejdzie odpowiedni czas.

– A kogo jeszcze możemy tam spotkać? – wyrwał się inny z przyszłych żeglarzy. – I do kogo mamy iść? Z tego, co mówisz, wśród ludzi wiele się zmieniło.

– Na Kontynencie spotkacie wielu zwykłych ludzi – zaczął Eliam. – Sądzę, że najlepiej będzie skierować się wpierw do nich. Są rozsiani po całej wyspie, ale najwięcej ich osiedliło się na zachodzie. Tam jednak możecie trafić na zvierzaczych, czy raczej anapesów, jak teraz ich nazywają. Zmienili się odkąd spotkaliście ich na Gieejnie. Wciąż korzystają ze swojego daru, ale z większym umiarem niż kiedyś. I wciąż za wami nie przepadają. O wiele bardziej niż inni mieszkańcy Kontynentu. Pamiętajcie jednak, że znają was jedynie z opowieści. Od dawna nie żyją ci, których niektórzy z was znali. Tam spotkacie ich potomków. Ale podobnie jak przodkowie widzą w was wrogów, a nie przyjaciół. Dlatego odbudowanie starej więzi może zająć nawet wiele dziesiątek wiosen.

Sani potoczył wzrokiem po zebranych. Wiedział, że te słowa część z nich zniechęcą do wyprawy. Musieli jednak być świadomi wyzwania, jakie czekało ich po przybiciu do brzegu. Dzięki temu mogli lepiej się do niego przygotować.


 

Następna część

Poprzednia część

Wyprawa OpowieścioDaseanie opowieść fantasy elfy podcast

Zobacz również

Czy liczby pierwsze u elfów to przypadek? – czyli o językach i III tomie Bielijonu
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. III
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. IV

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...