Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. IV

Obrazek posta

 

Wypadł spomiędzy drzew na piaszczysty brzeg, a to, co ujrzał, sprawiło, że upadł na kolana. Trzy z czterech łodzi płonęły jasno niczym pochodnie na tle wieczornego nieba. Ogień lizał pieczołowicie przygotowywaną konstrukcję. Wspinał się po burtach, hasał po pokładzie i zdawało się, że z ogromną radością spogląda na zrozpaczonego elfa.

Przez dłuższy moment Dasean nie umiał poruszyć choćby palcem. Jedynie klęczał i patrzył, jak dzieło pracy rąk jego i jego pobratymców zostaje zniszczone. Miał wrażenie, jakby drewno krzyczało w agonii. Jakby trzaski w rzeczywistości były łamiącymi się kośćmi. Nie wierzył, że ktoś mógł dopuścić się tego czynu.

Dłonie samowolnie zaczęły zaciskać się w pięść i otwierać, a to pomogło reszcie ciała się otrząsnąć. Elf przesunął wzrokiem na ostatnią ocalałą łódź. Tę, przy której sam spędził tak wiele dni i którą znał niemalże jak dobrego przyjaciela. Bystry wzrok zaraz wyłapał postać czającą się przy burcie. Z krzemienia już leciały pierwsze iskry.

Dasean nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Zaraz się podniósł i pognał, by uratować swój statek. Ostatni statek. Zakapturzona postać też go spostrzegła i zaczęła się spieszyć, by zdążyć ukończyć swoje dzieło zniszczenia. W pośpiechu przygniotła sobie palca kamieniami. Syknęła i już chciała wrócić do rozpalania ognia, gdy syn Maseana zjawił się tuż obok, porwał narzędzia i wrzucił do wody, by nie wyrządziły więcej szkody.

Postać chciała wykorzystać okazję, by umknąć, lecz silne ramię chwyciło ją za rękę, a drugie zdarło z głowy kaptur. W świetle gwiazd Dasean ujrzał znajomą elfkę. Jasnobrązowe kosmyki były zebrane w ciasny kok na czubku głowy, dzięki czemu miały nie przeszkadzać i przypadkiem nie zająć się ogniem. Z pociągłej twarzy o małym nosku i wąskich ustach spoglądała na niego para rozgniewanych, brązowych oczu. A całe ubranie skrzętnie ukrywała ciemna, niemal czarna peleryna spływająca aż do ziemi.

– Vaseno. – W głosie elfa brzmiała mieszanka oburzenia i złości. – Coś ty zrobiła?

– Ocaliłam wam życie – warknęła i wyrwała mu rękę. – Płynięcie do ludzi to pewna śmierć. A nie pozwolę, by ktokolwiek z nas zginął.

Zaskoczyła go. Wielu odpowiedzi się spodziewał, ale z pewnością nie troski.

Jeden ze statków zaskrzypiał, a konstrukcja zapadła się w sobie. Dasean spojrzał na zniszczenie z bólem, jakby tracił nie łodzie, lecz przyjaciół.

Vasena źle odczytała emocje na jego twarzy.

– Widzisz? Nie warto do nich płynąć. Ludzie już radzą sobie bez nas. Nie potrzebują pomocy – dodała z triumfem.

– Nie. – Pokręcił głową, czując wzbierający na nowo gniew. – Nie! Zniszczyłaś łodzie. Od tygodni z naszymi braćmi i siostrami pracowaliśmy nad tym. Eliam specjalne dla nas opracował projekty. A ty ot tak to spaliłaś?!

– Tak – odparła niewzruszenie, poprawiając pelerynę.

Ostatkiem woli powstrzymał się przed wyzwaniem jej na pojedynek. Wtedy jednak drugi statek stęknął, a kilka desek trzasnęło. Dasean chwycił Vasenę za ramiona i przycisnął do burty ocalałej łodzi. Furia dodawała mu sił, więc elfka nie była w stanie tym razem się wyrwać. A wyobraźnia podsunęła mu kilka pomysłów, co zrobić ze zdrajczynią.

– Puść ją – spokojny głos nieznacznie osłabił gniew elfa. Ale tylko nieznacznie. – Daseanie, puść ją i porozmawiajmy.

– Tu już nie ma miejsca na rozmowy – mruknął, patrząc prosto w oczy Vaseny.

Ta zaczęła wyczuwać, że posunęła się za daleko i jedynie zjawienie się Eliama oraz kilku pobratymców powstrzymało syna Maseana przed samosądem. Choć większość z nich ruszyła od razu gasić pożary.

– Spaliła naszą pracę – kontynuował.

– To tylko łodzie – odezwał się ojciec.

Dasean nawet nie zauważył, że jest wśród przybyłych. Wziął głębszy oddech i odsunął się od elfki, ale jedynie na krok, by nie pozwolić jej uciec.

– Te „tylko łodzie” miały nas zabrać na Kontynent – rzekł, patrząc na ocalałą burtę.

– Zbudujemy nowe.

– Nie zdążymy do wiosny zbudować wszystkich statków. – Odwrócił się do ojca. – Nie rozumiesz? Musimy zaczynać niemalże od początku, bo Vasena uznała, że warto spalić naszą pracę. A sama nawet nie kiwnęła przy nich nawet palcem.

– Mamy też inne zadania na wyspie, nie tylko budowę łodzi. – Masean podszedł do syna. – Nie pochwalam jej czynu – zerknął przelotnie na elfkę, która spuściła głowę – ale twojego podejścia też nie. Zachowujesz się jak młodzik, a nie jak ktoś, kto miałby poprowadzić wyprawę.

– Ojcze… – Próbował mu wejść w słowo syn, ale bezskutecznie.

– Może sam też zająłbyś się czymś innym. W wiosce nie brakuje zajęć, a część z nas wciąż przesiaduje na plaży.

– Bo chcemy jak najszybciej ukończyć pracę.

– A zapasy na drogę? Pomyślałeś o nich? A o namiotach? Broni? Wiesz w ogóle, z czym przyjdzie ci się zmierzyć na Kontynencie?

Dasean nie odezwał się słowem. Wiedział, o czym mówi ojciec. Zaledwie raz zjawił się na wykładzie Eliama, a i tak głównie słuchał jednym uchem, bo myśli wędrowały ku odległemu lądowi.


 

Następna część

Poprzednia część

OpowieścioDaseanie opowieść Wyprawa podcast elfy fantasy

Zobacz również

Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział III, cz. I
Porzucony, który ocalał [fragment]
Zagubiony, który prowadził [fragment]

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...