– Z tego, co opowiadasz, nie idzie im najlepiej – zauważyła Vasena, krzyżując ręce na piersi. – Niby ludzie wiedzieli, że „dary” Szkodników nie przynoszą żadnej korzyści. A mimo to wciąż po nie sięgają.
– Sięgali – poprawił ją Eliam. – Od dawna ludzie i inne rasy na Kontynencie nie sięgają po dary-przekleństwa. Nauczyli się, że Szkodnikom nie warto ufać. Niczego od nich nie przyjmują. Ale tak, pozwalają zasiewać w swoich serca ziarna wrogości, kłamstwa, zazdrości czy gniewu. Co prowadzi do niezgody, walki i śmierci. Właśnie dlatego tak bardzo jesteście tam potrzebni. Będziecie mogli na nowo pomagać człowiekowi i go chronić. Bo choć potrafi zapanować nad ziemią, nie umie panować nad własnym sercem.
Potoczył wzrokiem po swoich podopiecznych. Po spaleniu łodzi niejeden zaczął się wahać, czy warto opuszczać bezpieczne ziemie i ruszać ku nieznanemu. Ruszać ku ludziom, którzy mogą nie pozwolić im nawet przybić do brzegu. Może lepiej od razu spalić ostatnią łódź i zapomnieć i wyprawie? Sani nie zamierzał nikogo zmuszać. Wiedział, że każdy sam powinien przemyśleć sprawę, czy nadszedł jego czas, by wrócić do ludzi i im pomagać jak dawniej.
– Dlaczego sądzisz, że w ogóle nam się to uda? – zaczęła znów Vasena. – Nie ufali nam i pewnie nadal nie ufają.
– Skoro Custos zezwolił na wyprawę, znaczy, że ma sens – wtrącił się Dasean.
Nie mógł dłużej słuchać słów elfki, która zdawała się chcieć za wszelką cenę zniechęcić wszystkich do wyjazdu. Podniósł się ze swojego miejsca, nie zważając na brata próbującego go zatrzymać, i przeszedł do przodu, by staną przy Eliamie. Ten dał mu znak, by kontynuował.
– Minęło tak wiele wiosen, odkąd przenieśli się do Ojczyzny i zostawiliśmy ludzi. Tak wiele wiosen czekaliśmy, by móc ruszyć w drogę i znów z nimi zamieszkać. By stać się na nich podporą i pomocą. Tak, ludzie może nie zapamiętali nas jako przyjaciół, ale nie jesteśmy w stanie tego zmienić, siedząc tutaj i jedynie słuchając o Kontynencie. Musimy na nowo zabrać się za budowę łodzi i przygotowania do podróży. Jeśli teraz nie popłyniemy, możemy już nie zdobyć się na odwagę, by tego spróbować.
– Odwagę? – prychnęła elfka. – Mylisz odwagę z brawurą. Co jest odważnego w wyruszeniu na spotkanie śmierci? Nie dopłyniecie nawet do brzegu. – Pod koniec jej głos się załamał.
Dasean zmrużył oczy z gniewem.
– A jeśli nam się uda? Jeśli dotrzemy na miejsce i odnowimy stare więzi?
– I co potem? Zostaniecie tam?
– Tak.
Na polanie zapadła cisza. Niby wszyscy zdawali sobie sprawę, że już nie wrócą do Ojczyzny i tych, którzy tutaj zostawili. Jednak czym innym była myśl, a czym innym głośno wypowiedziane słowa.
– Chcesz tyle poświęcać dla ludzi? – spytała zbulwersowana elfka, idąc w kierunku Daseana i Saniego. – Wypędzili nas z bezpiecznych ziem, skazali na śmierć. A ty chcesz do nich wrócić i im pomagać?
– Nie tylko ja – zauważył.
Zamierzała dalej toczyć słowny bój, lecz wtedy wtrącił się Eliam.
– Wystarczy – rzekł spokojnie, stając między dwójką elfów. – Lepiej już zakończmy dzisiejszy wykład. Jutro opowiem wam więc o sarianach – zwrócił się do podopiecznych, a kolejne słowa skierował do kłócących się. – Chodźcie ze mną.
Zszedł z podwyższenia i opuścił polanę, zanim ktokolwiek zdołał się odezwać. Vasenie i Daseanowi nie pozostało nic innego, jak ruszyć jego śladem. Odchodząc, czuli na sobie zaniepokojone i zaciekawione spojrzenia pobratymców. Szli w milczeniu za Opiekunem, który nawet nie zerknął przez ramię, by upewnić się, że podążają jego śladem. Wybrał jednak na tyle szeroką ścieżkę, że bez problemu mogliby iść z nim ramię w ramię, gdyby tylko chcieli.
Drobne kamyczki chrzęściły pod butami, wiatr hulał w koronach drzew, by zaraz delikatnie rozwiać elfie włosy. Leśne zwierzęta nie uciekały na widok zmierzających. Jedna łania nawet podeszła bliżej i trąciła Vasenę w ramię. Ta uśmiechnęła się w odpowiedzi i pogłaskała ją między oczami.
Trwa ładowanie...