Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział V, cz. IV

Obrazek posta

 

Wciąż miał wrażenie, że wszystko się źle skończy. Nawet jeśli łodzie dotrą do Kontynentu, ludzie nie przyjmą elfów na swoich ziemiach. Jeśli nawet przyjmą, to jedynie, by zaraz obrzucić ich błotem, wygnać na najgorsze tereny czy po prostu uśmiercić. Chciał zaoszczędzić Daseanowi zawodu, jaki go wtedy spotka. Przecież marynarze nie będą mieli, gdzie wrócić, gdy tylko przekroczą granicę fal.

Szedł dalej przed siebie. Jak najdalej od głosu Eliama, który z każdym krokiem stawał się cichszy, bardziej odległy. Mimo to jeszcze parę wieści do niego dotarło.

– Szkodnik, któregoś dnia zaproponował im pewien dar – mówił Sani – który potem okazał się przekleństwem. Dzięki temu zyskali zdolność panowania nad czynami innych istot, czy to ludzi, czy drinów. A pewnie i was byliby w stanie kontrolować. Trudno do końca powiedzieć, jak działa ich moc. Sami od wieków zachowują jej działanie w największym sekrecie. Podobno muszą kogoś dotknąć i patrzeć mu prosto w oczy, by móc nad nim zapanować.  Nie mam jednak pewności, że to rzeczywiście jest konieczne, by mogli przejąć władzę nad inną istotą. W każdym razie nowa umiejętność bardzo im się spodobała i nie chcieli naszej pomocy.

– Dasean pewnie będzie pierwszym, który spróbuje ich odnaleźć. – Prychnął pod nosem Masean i zatrzymał się raptownie.

Zdał sobie sprawę, że żadna z opowieści Eliama nie będzie dla syna przestrogą czy choćby niewielką zachętą do uważania na siebie i innych. Nie, wręcz przeciwnie. Pewnie jeszcze bardziej wzmagały w nim pragnienie, by odnaleźć poszczególne osady, szukać najniebezpieczniejszych ludów, iść tam, gdzie każdy inny elf nigdy by się nie udał. A to wcześniej czy później zakończy się jedynie jego śmiercią. I wszystkich, którzy ruszą razem z nim.

Jego wzrok powędrował w kierunku, gdzie znajdowała się plaża ze statkami. Potrząsnął głową, zanim na dobre rozwinął się pomysł, jak powstrzymać marynarzy przed wyruszeniem. Zdecydowanie nie zamierzał iść przykładem Vaseny i podpalać łodzie czy w inny sposób je uszkodzić. Wiedział doskonale, jak wiele pracy jego bracia i siostry włożyli w budowę konstrukcji. Nie mógł ot tak zniszczyć ich dzieła. Nawet jeśli tak bardzo pragnął, by zrezygnowali z podróży, a statki przerobili na takie, które wystarczą do pływania po wodach wokół Ojczyzny. By sami stwierdzili, że lepiej zostać w domu niż ruszać w drogę pełną niewiadomych. Wiedział jednak, że trudno jest przemówić do rozsądku młodych elfów. Szczególnie tych, w których zakorzeniło się już pragnienie przygody i spotkania ludzi.

Wrócił pamięcią do tego, jak wyglądały jego początku na Gieejnie. I jego marzenia. Pragnął, by razem z ludźmi i Opiekunami raz na zawsze przepędzić Szkodniki ze swoich ziem. Pragnął naprawić tereny za granicą, zasadzić nowe rośliny, stare wyleczyć lub w ostateczności wyciąć, by choroba nie szerzyła się dalej. Miał nadzieję, że razem z innymi jest w stanie przywrócić dawny porządek za czasów stworzenia pierwszego elfa. Jednak człowiek widocznie nie podzielał tych pragnień. I któregoś dnia stwierdził, że obecność obrońcy i przyjaciela jest całkowicie zbędna.

Masean z westchnieniem szedł dalej. Przez długi czas nie tracił nadziei. Cały czas wierzył, że ludzie się opamiętają i zrozumieją swój błąd. Przypomniał sobie chłopaka, Strume, który ich wtedy ostrzegł. Doradził im, by odeszli, a wrócili do wioski dopiero, gdy mieszkańcy ochłoną i będą chcieli na spokojnie o wszystkim porozmawiać. Ale nie mogli tego uczynić. Obiecali przecież chronić człowieka nawet za cenę własnego życia. Poza tym w tym czasie elfy ufały swoim podopiecznym niemalże bezgraniczne. Co stało się ich zgubą.


 

Następna część

Poprzednia część

OpowieścioDaseanie opowieść Wyprawa elfy podcast fantasy

Zobacz również

Czy są kody na dobrą książkę fantasy? – czyli o pisarskiej bazie, kolejnych tomach Bielijo...
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział V, cz. V
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział V, cz. VI

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...