– Chcę was zapewnić – kontynuował – że dalej będziemy strzec granic i pilnować, by ani Szkodniki, ani żadne stworzenie wam nie zagroziło.
– Zatem czego od nas oczekujecie? – Gaberan podrapał się po ciemnobrązowych włosach. – Już mam zamęt w głowie.
– Tego, o czym mówił Svetean. – Zerknął przelotnie na brata. – Że pomożecie nam dorwać sprawców.
Ludzie znów zaszemrali, ale Masean podniósł ręce, na co zaraz ucichli.
– Wiemy, że są wśród was. I pewnie jesteście w stanie ich wskazać.
Kilka osób nerwowo spojrzało na tych, w których elfy podejrzewały zwierzaczych. Lecz nikt otwarcie ich nie zdradził.
– Jesteście bardzo pewni siebie. – Leatia postąpiła krok do przodu, ale jej głos pod koniec się załamał. – Będziecie teraz wskazywać na chybił trafił i rzucać oskarżeniami?
– Nie musimy zgadywać. – Ojciec Daseana zrobił dwa kroki w jej kierunku. – Widzę przed sobą jedną z tych, którzy brali w tym udział.
Krzyk zdumienia wyrwał się z kilku piersi. Szczególnie tych, którzy – podobnie jak choćby Gaberan – nie byli wtajemniczeni w to, co się działo w ich wiosce.
Wzrok Leatii uciekł w bok, a kobieta z trudem utrzymała głowę prosto. Nie chciała dać po sobie poznać, że elf ma rację. Że odkrył prawdę, którą z podobnymi sobie próbowała zachować w sekrecie.
– Nie masz dowodów – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Nie masz dowodów – powtórzyła twardo. – Gdybyś miał, od razu byś je przedstawił.
– Ale ma świadka – odezwał się młodzieńczy głos.
O frustracji Maseana świadczyły jedynie nagle zamknięte oczy i pełen irytacji wydech. Miałeś się trzymać od tego z daleka, mruknął w myślach do chłopaka, który przeciskał się właśnie przez tłum.
– Widziałem, jak jeden ze zvierzaczych zaatakował elfa. – Drżący głos Strume był aż nazbyt doniosły w panującej na placu ciszy.
Svetean zachęcił go gestem, by kontynuował.
– To wydarzyło się niemalże na samym początku. Plomyena szła w kierunku granicy. Vasselan ją zatrzymał. Chciał z nią porozmawiać. I jeszcze ten głos. Szkodnik – mówił krótkimi, urywanymi zdaniami, które ledwo układały się w całość. Jakby wspomnienie było zbyt żywe w jego pamięci.
– Strume, spokojnie – odezwał się Svetean. – Nic ci nie grozi. Mów dalej.
Chłopak pokiwał głową. Spuścił wzrok na swoje stopy, zanim podjął wątek.
– Przemieniła się w węża – wydusił z siebie w końcu. – I go zabiła.
Mniej więcej połowa mieszkańców zdawała się zaskoczona tą informacją. Kilkoro odsunęło się od chłopaka, jakby same słowa przenosiły chorobę i mogły sprawić, że ludzie zaczną przemieniać się w zwierzęta.
– Niemożliwe – odezwał się Gaberan ze wzrokiem utkwionym w Strume. – Niemożliwe. – Przeniósł spojrzenie na elfy. – Ale zwierzęta nie są silniejsze od was.
– Zwykłe nie – smutno zauważyła Trisa, zakładając złociste włosy za ucho. – Moc Malusa jednak sprawia, że zvierzacy są w stanie nas pokonać.
– Dlaczego w ogóle to robią? – spytała jakaś starsza kobieta.
– Powinniśmy ich wygnać.
– Wytępić.
– Nie ma tu dla nich miejsca.
Kolejne głosy włączały się do ogólnego hałasu i podsycały gniew. Leatia rozglądała się ukradkowo z lękiem, jakby jej sąsiedzi mieli zaraz sięgnąć po widły i kosy, by przepędzić ją i jej podobnych.
Svetean próbował zapanować nad tłumem, ale bezskutecznie. Dopiero głos Maseana zdołał przebić się przez ścianę zgiełku.
– Nie przyszliśmy tu siać gniew i nienawiść – zaczął, a ludzie coraz bardziej cichli. – Ale chcemy sprawiedliwości. Chcemy wiedzieć, dlaczego w ogóle do tego doszło. Dlaczego zviarzacy atakują. I czy możemy to zmienić.
Jego wzrok przesunął się na kobietę okutaną w chustę. Nerwowo się poruszała, jakby pragnęła czym prędzej zniknąć z oczu wszystkich zebranych. Trwała jednak w miejscu i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Tak jak inni jej podobni.
– Wiem, dlaczego – odezwał się znów Strume, a jego głos to się łamał, to stawał się piskliwy. – Oni czuli się słabi w porównaniu z wami. Teraz mają moc, dzięki której są silni. Nie potrzebują elfów.
– Ta moc wyrządza im więcej szkody niż pożytku. Jak wszystko, co pochodzi od Malus i jego Szkodników – prychnął Elesean.
Trwa ładowanie...