– Wskaż tych, którzy należą do grona przemieniających się. Niech zaczną mówić sami za siebie.
Masean ledwo się powstrzymał, by nie przydepnąć bratu stopy. Jednak wypowiedzianych słów i tak nie dało się już cofnąć. Mógł jedynie spróbować naprawić sytuację. Ale zanim zdołał zabrać głos, chłopak wyszeptał:
– Jestem jednych z nich.
Najbliżsi ludzie rzucili się na niego, powalili na ziemię i unieruchomili, jakby był dziką bestią gotową do mordu. Ta chwila wystarczyła, by zvierzacy stanowiący prawdziwe zagrożenie, zerwali się ze swoich miejsc niezauważeni przez nikogo – wszyscy aż nazbyt skupili się na biednym Strume.
Elfy jedynie wymieniły spojrzenia i zaraz większość z nich pognała za uciekającą gromadką, a Masean ze Sveteanem ruszyli na ratunek chłopakowi, zanim doszło do nieszczęścia.
– Zostawcie go! – krzyczał pierwszy, przepychają się przez gęstniejący tłum. Przez to nie widział, co się dzieje z młodzieńcem.
Nie tak, nie tak miało to wyglądać, myśl odbijała się w jego głowie z wyrzutem.
– Dajcie nam przejść! – Svetean starał się przebić przez ścianę ludzi, ale zostawał coraz dalej za bratem.
Ten z kolei zdołał przedostać się do środka w chwili, gdy Gaberan zakładał chłopakowi pętlę na szyję. Podobnie jak czynili zwierzętom, kiedy zamierzali je gdzieś prowadzić.
– Wystarczy! – Masean przypadł do Strume i zerwał powróz. – Co wy wyrabiacie? –Potoczył po zebranych ostrzegawczym spojrzeniem.
Cofnęli się o krok, a część opuściła głowy ze skruszonymi minami.
– On nie jest zagrożeniem. – Podał chłopakowi rękę i pomógł mu wstać. Otoczył go po ojcowsku ramieniem, chcąc zapewnić mu tak poczucie bezpieczeństwa.
Svetean zdołał w końcu przedostać się do swojego brata i stanął po drugiej stronie młodzieńca, który drżał na całym ciele.
– Mówiliście, że zvierzacy są odpowiedzialni za te zbrodnie. A on do nich należy – odezwał się Gaberan.
– Przemienił się raz i zrezygnował z mocy – wstawił się za Strume Masean. – Ci, którzy mordowali moich braci i siostry, uciekli, gdy próbowaliście związać niewinnego.
Zdawało się, jakby głowy ludzi opadły jeszcze niżej. Niektórzy przestępowali z nogi na nogę, nie wiedząc, co dalej czynić.
– Chyba straciliśmy jedyną szansę, by z nimi porozmawiać – mruknął elf.
I rzeczywiście, zvierzacy wyparowali. Nie zjawili się już w wiosce. Zostawili bliskich, swoje domy, rzeczy, dosłownie wszystko i nie zamierzali już po nic wracać. Przynajmniej przez kolejne dni.
Trisa i pozostali ścigający wrócili o zmierzchu lżej lub ciężej ranni. W najgorszym stanie był Elesean, którego dwóch braci niosło na prowizorycznych noszach. Następne tygodnie miał spędzić przykuty do łóżka. Elfka jako jedna z niewielu odniosła nieznaczne obrażenia. Opowiedziała pobratymcom o tym, co się wydarzyło w lesie. Sama wciąż nie mogła uwierzyć, że widziała przemianę ludzi. W jednej chwili stali przed nią jej przyjaciele, w drugiej drapieżniki różnej maści – głównie ogromne wilki i koty. Szczerzył kły, kłapały paszczami, a ich ostre pazury lśniły w blasku słońca przeświecającego przez liście. Rzuciły się do ataku, gdy tylko ujrzały swoich przeciwników. Trisie i pozostałym nie pozostało nic innego, jak też walczyć. Choć początkowo mieli nadzieję na zwycięstwo, to z każdą chwilą zvierzacy zdobywali przewagę. Elasean pierwszy rzucił się do ataku, co przypłacił niemalże oderwanym ramieniem. Cudem jedynie zdołał wyrwać rękę z paszczy wilka. A potem było już tylko gorzej.
Siła i zręczność przemienionych były znacznie większe niż u zwykłych drapieżników czy ludzi. Większe niż u elfów, które broniły się zaciekle i ledwo zdołały umknąć. Pierwszy raz musiały ustąpić pola, co jedynie wzmocniło w nich grozę.
– Zachowują się jak zwierzęta. Nawet gorzej niż zwierzęta – zakończyła Trisa.
– Co teraz zrobimy? – Svetean spojrzał na Maseana.
Ten jedynie spuścił głowę na pierś. Naprawdę liczył, że z przemienionymi dojdą do porozumienia. Że może przemówią im do rozsądku. A wyglądało na to, że rozpoczęli pierwszą bitwę z własnymi przyjaciółmi.
Trwa ładowanie...