Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział VII, cz. II

Obrazek posta

 

– Sądzisz, że od tak dadzą schronieni kilkudziesięciu elfom? Jedzenia pewnie też nie będą mieli dla wszystkich.

– W takim razie zabierzemy więcej jedzenia. – Dasean zacisnął pięści, próbując utrzymać emocje na wodzy. Zdawał sobie sprawę, że brat ma rację, ale nie chciał przyznać tego nawet przed samym sobą. Zbyt długo już czekał z wyruszeniem w drogę, by mógł jeszcze zwlekać.

– Na łodzi zmieści się tyle, ile wystarczy dla marynarzy na samą podróż. A może nawet nie wystarczy na tak długo bez szczególnego oszczędzania. Gdzie chcesz przechować dodatkowe zapasy? Na drugim statku? Tam też będzie potrzebna załoga, która musi się posilać. Nie lepiej poczekać do wiosny, jak radzi Eliam? To tylko pół roku. Wytrzymałeś wieki, a kilka miesięcy to dla ciebie tak wiele? – Fissean wyglądał na szczerze rozbawionego.

Dasean wolał zachować milczenie. Wiedział, że, cokolwiek powie, i tak nie przekona brata do swojego pomysłu. Jeśli zamierzał odbyć zwiad, musiał sam zająć się wszystkim. I to w taki sposób, by nikt niepowołany niczego nie spostrzegł. A szczególnie Eliam i Masean.

– Wracajmy do pracy – odezwał się pojednawczo starszy brat. – Zajmiesz czymś myśli.

– Wracajmy – przytaknął młodszy, choć myślami znów był przy swoim planie.

Gdy szli w kierunku najbliższej łodzi, rozejrzał się ukradkiem wokół. Zauważył kilkoro elfów, którzy tak jak i on wyrywali się już, by czym prędzej ruszyć w drogę. Młodzi, zdeterminowani, niecierpliwi. Ich z łatwością przekonałby do swojego pomysłu. Musiał jednak działać ostrożnie i z rozwagą, jeśli wszystko miało pójść po jego myśli.

*

– Mówisz poważnie? – spytał Risean.

Brązowe włosy poprzetykane jaśniejmy pasmami miał ściągnięte rzemykiem na karku. Ciemne, przymrużone oczy spoglądały badawczo na syna Maseana. Sam był od niego niecałą setkę wiosen młodszy. W spracowanych dłoniach obracał niedokończoną strzałę, a myślami krążył wokół usłyszanej właśnie propozycji.

– Tak, zdecydowanie tak – odparł Dasean, powstrzymując zmęczone, nieco zirytowane westchnięcie.

Risean otrzepał ciemnozielone spodnie z wiórek po obrabianiu brzeszczotu, zanim znów się odezwał.

– Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie, a nie poruszyłeś tego tematu podczas wieczornego wykładu? Pewnie zgłosiłoby się przynajmniej kilkoro chętnych.

Syn Maseana zacisnął usta, na co młodszy elf się roześmiał.

– Nie chcesz, by ktokolwiek wiedział. – Uderzył otwartą dłonią w udo. – Nasz wielki Dasean obawia się reakcji Eliama?

Wspomniany zaczął rozważać, czy dobrze postąpił, zaczynając od Riseana. Chciał jednak na początek zebrać bardziej doświadczonych żeglarzy spośród swoich braci i sióstr. Chciał mieć pewność, że na pokładzie będzie ktoś, kto zna łodzie równie dobrze jak drzewa w Ojczyźnie. Kto w razie potrzeby zapanuje nad sytuacją, podejmie właściwą decyzją w obliczu katastrofy i na kim można polegać. A do tego też będzie pragnął, czym prędzej ruszyć w drogę. Risean spełniał wszystkie kryteria.

– Nie tylko Opiekunowi nie spodoba się nasza samowola – kontynuował.

O tym nie trzeba było wspominać Daseanowi. Sani nie potrzebowałby dodatkowych powodów, by przesunąć wyprawę lub zasugerować zrezygnowanie z niej. A pewnie większość elfów by go poparła bez namysłu. Ufali jego decyzjom.

– Dlatego nikt nie może o tym usłyszeć – zaznaczył syn Maseana. – Przynajmniej póki nie przekroczymy granicy fal. Zamierzam zostawić wiadomość dla Eliama w takim miejscu, by przeczytał ją, gdy będziemy już w drodze. Wtedy nas już nie zatrzyma.

Młodszy elf ważył w dłoni strzałę.

– Aż do przekroczenia granicy fal musimy zachować całkowitą ciszę. Żadnych rozmów, bo głos zbyt dobrze niesie się po wodzie. Musimy też skoordynować wszelkie ruchy i liczyć na wiatr. Dźwięk wiosłowania mógłby zwrócić czyjąś uwagę. – Postukał brzeszczotem w brodę. – Niejedno może się nie udać. Wiesz o tym, prawda?

Syn Maseana był tego świadom. Nie potrzeba było wiele. Wystarczyłoby, że ktoś z niewtajemniczonych znalazł się bliżej statków tej nocy lub ktoś z zaufanych nagle zmienił zdanie i zdradził cały ich plan. Poza tym trzeba było zebrać ekwipunek i zapasy bez wzbudzania podejrzeń.

Krok po kroku, przemknęło przez myśl starszego elfa, krok po kroku.

– O wszystko zadbam – zapewnił Dasean, lekko zadzierając nos.

– Tak? – Uniósł brew Risean. – Podejmujesz ogromne ryzyko. A ja razem z tobą.

Te słowa zaskoczyły, ale jednocześnie bardzo uradowały Daseana. Miał pewne wątpliwości, czy Risean ostatecznie się zgodzi, czy nie będzie wolał trzymać się wcześniejszego planu.


 

Następna część

Poprzednia część

OpowieścioDaseanie opowieść Wyprawa elfy fantasy podcast

Zobacz również

Czy walizki już spakowane? – czyli o przedurlopowych pracach literackich i nie tylko
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział VII, cz. III
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział VII, cz. IV

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...