Pierwszy wybuch jakiś kilometr od nas. Misza tylko podniósł oczy w kierunku okna nie przerywając palić papierosa. - To daleko - spokojnie orzekł Bodzia, choć szyby w oknach się zatrzęsły. Wiedzieliśmy, że to artyleria, a więc będzie seria. W podwał, czyli do naszej pseudopiwnicy jednak nikt się nie wybiera, bo w sumie na jedno wychodzi... Po kilkunastu sekundach drugi wybuch, znacznie bliżej. Obstawiamy 152 mm (potem okaże się, że był to mniejszy kaliber). Haubica. Odłamki z tego potrafią latać wszędzie, ostatnio 10 cm znaleźliśmy przy budzie psa, a przylot był wtedy dobre pół kilometra od nas.
Trzeci. Światło gaśnie jak w horrorze, a ja mam przekonanie, że walnęło w podwórko. Wybiegamy na ulicę. Rusłan natychmiast wraca po telefon tak, jakby to on był reporterem, a nie ja. W polu za naszą bramą unosi się ciemny dym. Na szczęście trafiło w ziemię. Wiemy, że zaraz będzie czwarty przylot i ten według zasad upadania tego złomu powinien nas minąć. Tak też się dzieje, ale znowu jest blisko. Roman aż wskakuje na ławkę zapominając, jak bardzo boli go kręgosłup. Huk na dworze jest o wiele inny niż w budynku. - Dzwońcie do Serhija, to gdzieś koło nich! - krzyczy Rusłan. Nie odbiera żaden z chłopaków z tamtej chaty. Jest strach, ale zaraz wszystko się wyjaśnia. Jeden został bez zasięgu w podwale, dwóch i tak zasięgu nie miało, gdy szlag (a raczej ruzzcy) trafił prąd.
Nasze "to daleko" jest czasem zaklinaniem rzeczywistości, gdy zbieramy odłamki po całym podwórku. Wiemy, czego oni szukają i zdajemy sobie sprawę, gdzie mieszkamy. Przed artylerią nie ostrzegają żadne syreny. Zresztą najbliższe są naprawdę daleko od nas i słychać je czasem w nocy, i to jak się jest na dworze. Syreny mogą ostrzegać przed rakietami czy dronami typu Szahid. One nie powiadomią, gdy wróg użyje KAB (kierowane bomby lotnicze, o tym zagrożeniu informuje nas komunikacja radiowa), systemów reaktywnych czy haubic lub kaset. To po prostu leci, kiedy chce i dokąd chce. Nie można się do tego przyzwyczaić. Można się z tym oswoić. Ale podświadomy lęk, zwłaszcza w strategicznych miejscach, towarzyszy zawsze.
Tak samo, gdy najbliżsi przyjaciele są na pozycjach, 40-50 km od ruzzkich. Gdzie może się stać wszystko i w każdym momencie. Ale wiesz, że nie może cię to sparaliżować na 48h. Że musisz wstać, oddychać, nakarmić zwierzęta i wykonywać swoją pracę. I jak myślicie, że to tylko moje podejście, jesteście w błędzie. Jak któryś z moich kozaków jest na zwolnieniu, a jego ekipa na robocie, racja (krótkofalówka) nigdy nie jest wyciszana, a regularne raporty z pozycji do sztabu to świętość.
Dlatego trudno mi się wyjeżdża, bo wtedy martwię się jeszcze bardziej, gdy wiem mniej. Takie to nasze "to daleko". Tylko, że to jest front. A gdy patrzymy bezradnie na ataki rakietowe na Winnicę czy Odesę, to ściska w gardle. Moje chłopaki filtrują te informacje, wideo z ataków na cywilów przewijają w mediach społecznościowych błyskawiczne.
- I wlazł na drzewo z tą swoją latarką, to długo mu nie posłużyła - kończy jedną z historii Rusłan. Jeśli wiesz, co miał na myśli, to jeszcze lepiej zrozumiesz nasze "to daleko".
O tym chcę z Wami porozmawiać na najbliższym spotkaniu online dla Patronów, tym razem z Warszawy, więc bez obaw, że coś przerwie. Zakładam jakieś 2h, może w czwartek wieczorem, po weekendzie otrzymacie zaproszenia. Dziękuję, że ze mną jesteście. Nie tylko finansowo, bo przecież z wieloma z Was wymieniamy korespondencje. To dla mnie naprawdę ważne. Dobrego weekendu, już z Polski.
Karolina Baca-Pogorzelska
Trwa ładowanie...