Słusznie jesteśmy zawstydzeni pogardą, jaką darzą nas Europejczycy
Wywiad Roberta Oppenheimera dla Edwarda Murrowa (1955)
MURROW: Doktorze Oppenheimer, zacznijmy od opowiedzenia trochę o Instytucie Studiów Zaawansowanych – jak to się zaczęło?
OPPENHEIMER: Cóż… Spróbuję. Oczywiście zaczęło się to wtedy, kiedy jeszcze mnie tu nie było. I to już przedmiot badań historycznych. Mam zamiar znaleźć kogoś, kto będzie wiedział, jak to się zaczęło.
MURROW: Słyszałem, że opisujesz to jako „komorę dekompresyjną”.
OPPENHEIMER: Cóż, dla wielu osób tak. Nie dzwonią telefony, nie trzeba chodzić na posiedzenia komisji, nie trzeba spotykać się na zajęciach, a to szczególnie dotyczy tych nielicznych osób, które są tu na całe życie. Pierwsze lata są całkiem, całkiem niezwykłe. […] Praca jest tak ciężka, że porażka jest – oczywiście, jak sądzę, nieuniknionym warunkiem sukcesu. […] To pomaga ludziom, którzy są kreatywni i dociekliwi, a także aktywnym i borykającym się z trudnościami uczonym i naukowcom, w wykonaniu zadań. To jest ich przeznaczenie. To duże zamówienie i musimy je zrealizować. Robimy co możemy. Cierpimy z powodu ograniczeń pieniędzy, wiedzy, przestrzeni i wiemy, że jeśli staniemy się wielcy – zepsujemy wszystko. Ponieważ ten rodzaj intymności, zrozumienia i koleżeństwa, jaki jest możliwy w miejscu tego rodzaju, jest trudny do utrzymania w miejscu dziesięć razy większym. Ale jesteśmy tutaj jako instytucja – nie mam na myśli naszych indywidualnych możliwości, ale jako instytucja odbieramy ludziom troski i przyjemności, które są ich normalną wymówką, aby nie podążać własną, wyboistą drogą – własnym życiem, potrzebami i przeznaczeniem. . . .
MURROW: Cóż, czy mógłbyś mi powiedzieć coś o stałych członkach personelu?
OPPENHEIMER: Niektórzy są matematykami - to była pierwsza i chyba najwybitniejsza dziedzina, w którą instytut wkroczył. Jest Hassler Whitney - człowiek, który większość życia spędził na Harvardzie, charakteryzujący się niezwykłą wyobraźnią i kreatywnością. Człowiek, którego dziedziną jest w zasadzie topologia.
MURROW: Co to właściwie jest?
OPPENHEIMER: Cóż, jest to studium tych relacji, które nie mają nic wspólnego z miarą i rozmiarem, ale z kształtem i układem. Pozwólcie, że zrobię dygresję – mieliśmy tu w tym roku Szwajcara francuskiego pochodzenia (Francuza – Szwajcara), psychologa. Jest niemal filozofem, nazywa się [Jean] Piaget. Jego prace skupiały się na sposobie, w jaki dzieci uczą się myśleć, w jaki sposób się uczą, na pojęciach przyczyny, czasu, konieczności, pojęciach liczby – wszystkich rzeczach, z którymi się nie rodzisz... Cóż, teraz się z nimi nie rodzisz, uczysz się ich i... Dokonał jednego odkrycia, które nie jest zaskakujące, ale trochę dziwne. Dowiedział się o tych rzeczach, które podczas normalnych lekcji matematyki są najbardziej zaskakujące, a które dzieci poznają jako pierwsze. Dzieci najpierw wiedzą, czy obiekty znajdują się wewnątrz siebie, czy są oddzielone, czy można je wzajemnie odkształcać i jakimi pojęciami zajmuje się topologia, później dowiadują się, jaka jest długość linii lub że figura ma siedem boków, a nie sześć. Wszystkie rzeczy, które mają związek z liczbą, przyjdą później […] Tego rodzaju rzeczy, które dziecko zna i te logiczne pojęcia, o których wspomniałem tylko trywialnie, stanowią podstawę topologii.
Jest też dwóch mężczyzn – jeden jest Norwegiem, a drugi Szwedem. Są analitykami i wykonali ogromną pracę w zakresie analitycznej teorii liczb […] Jest Marston Morse, który jest bardzo wybitnym i wielkim matematykiem w różnych dziedzinach i... Przykro mi to mówić, że jest niemal mężem stanu w dziedzinie matematyki. Jest dziekan Montgomery, który rozwiązał słynny problem Riemanna, ale nie będę tego definiował. Zadziwił nas wszystkich kilka lat temu... Jest dwóch fizyków i myślę, że wkrótce będzie ich więcej. Obaj młodzi, jeden Holender - Price i jeden Anglik – [Freeman] Dyson. Na różne sposoby zmagają się z interesującymi mnie problemami. Jest Pranovsky, historyk sztuki. Ma dwójkę dzieci, dwóch chłopców, obaj fizycy i to bardzo, bardzo bystrzy chłopcy, a jeden z nich był pierwszy w klasie w Princeton; drugiego nazywają„bystrym Pranowskim” lub „głupim Pranowskim”. Dokuczali mu... A on oczywiście odpowiadał, że nie wiedzą, jak jest dobry. Mogą zostać fizykami, ale w razie porażki zawsze pozostaje historia sztuki (śmiech). Jest tam mój stary przyjaciel i, moim zdaniem, naprawdę wspaniały człowiek... To Harold Chernus, cudowne połączeniem uczonego i filozofa, jakiego nie spotyka się zbyt często. Jego dziedziną jest greka, pasjonują go Platon i Arystoteles.
MURROW: Profesor Einstein również tu jest, prawda?
OPPENHEIMER: Och, tak, oczywiście... Jest jednym z najbardziej sympatycznych ludzi...
MURROW: Często rozmawia z Tobą przez telefon?
OPPENHEIMER: …czasami wydaje mi się, że dzwoni, kiedy czyta o mnie artykuły, które mu się nie podobają. Wtedy mówi: „W porządku, wszystko w porządku”. Niels Bohr także tu jest […] pojawia się regularnie i mamy taki przyjacielski układ... Może przyjechać kiedy chce, spędzić tu semestr, a potem wyjeżdża […]. Mamy tu George'a Cannona, z którym mamy podobny układ. Przygląda się bardzo dziwnemu epizodowi, może tragicznemu - co właściwie robili Amerykanie w czasie rewolucji rosyjskiej... Potem… kto i w jaki sposób nas reprezentował w Rosji, co powinniśmy zrobić i co zrobił nasz rząd. Kiedy już skończy, będzie z tego niezła historia.
MURROW: A co z zasobami ludzkimi – ze szkoleniem młodszych naukowców?
OPENHEIMER: Nie wiem... Widzisz, jest mi z tym bardzo źle, bo w swoim życiu pracuję z niewielką liczbą studentów. Zawsze tak było. Nie pozwolili mi na to, bo bali się, że pomieszam im w głowach. Miałbym kilkunastu lub dwudziestu ludzi, z którymi bym ściśle współpracował. Instytut ten liczy sto osób. Myślę raczej w kategoriach… raczej jakości niż ilości. Ale jest w tym sporo racji... Zaczynamy nadrabiać zaległości w kwestii mechanicznej. Dopiero zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jeśli chcemy, żeby ludzie robili bardzo trudne rzeczy, musimy – i chcemy, żeby to robili niezależnie od tego, czy są bogaci, czy biedni – musimy w jakiś sposób zapewnić finansowanie i inwestować w szkolenia. Jeśli chcemy, żeby wybrali zawód, który nigdy nie będzie zbyt dochodowy, nie odniesiemy sukcesu bez stypendiów i tym podobnych rzeczy. Szkolenie nosi nazwę „Operacja Bootstrap”. Jeden wielki nauczyciel, jeden wielki człowiek nauki — zmienia kraj. Dania ma jedną ważną postać w fizyce i przez to zmienia się cały kraj. W Lapanu znajduje się Yukawa, który jako pierwszy Japończyk przybył do Instytutu po wojnie i został tu przysłany z błogosławieństwem MacArthura — to znak nowych stosunków między obydwoma krajami. Teraz wszyscy bystrzy młodzi Japończycy chcą uczyć się fizyki – no, może trochę przesadzam. Dlatego myślę, że statystyki i tabele wszystkiego nie odzwierciedlają.
MURROW: Powiedz mi, czy wśród naukowców w naszym kraju panuje powszechna niechęć do pracy dla rządu?
OPPENHEIMER: Nie, nie sądzę. To także zostało bardzo zniekształcone poprzez operowanie sloganami. Widzisz, jeśli weźmiesz pod uwagę naukowca, który jest podekscytowany i zainteresowany nowym odkryciem, może mieć problem z tym, że chce zajmować się naukami stosowanymi – a dla rządu właśnie to by robił. I to jest uzasadniona wątpliwość. Gdyby wszyscy zajmowali się naukami stosowanymi, byłoby to dla nas straszne. Myślę, że naukowcy lubią, gdy się do nich dzwoni i prosi o radę, jak sprawić, by „Głos Ameryki” był silniejszy. Lubią być wzywani i proszeni o radę. Każdy lubi być traktowany tak, jakby coś wiedział. Przypuszczam, że kiedy rząd myli się w dziedzinie, w której pracujesz, i kiedy zapadają decyzje, które wyglądają na tchórzliwe, mściwe, krótkowzroczne lub podłe, a dzieje się to bardzo blisko twojego obszaru, to zniechęcasz się i możesz… Możesz recytować wiersz George'a Herberta „I will abroad”. Ale myślę, że to raczej kwestia ludzka niż naukowa.
MURROW: Doktorze Oppenheimer, czy martwi się pan… Wszystkimi przeszkodami na drodze do swobodnego współżycia, podróżowania i wymiany między naukowcami?
OPPENHEIMER: Bardzo.
MURROW: Przyjeżdżając tutaj, zastanawiałem się nad jedną rzeczą i myślę, że to może być prawda – gdyby ustawa [Pata] McCarrana została wdrożona, ani Fermi, ani Szilárd nie otrzymaliby pozwolenia na wjazd do kraju, co byłoby dość kosztowną stratą, Myślę, że...
OPPENHEIMER: Być może nawet Einstein – nie wiem. To jest okropne. To jest po prostu okropne i wydaje się całkowicie fantastycznym i groteskowym sposobem stawienia czoła zagrożeniu szpiegostwem; po prostu ogromny aparat, z pewnością źle zaprojektowany i straszny — dla tych z nas, którzy z nim żyją. Słusznie jesteśmy zawstydzeni pogardą, jaką darzą nas Europejczycy i słusznie się wstydzimy, że nie możemy organizować kongresów w tym kraju... Często nie pozwalamy na uczestnictwo w kongresach najbardziej poszukiwanym osobom . Rok po roku spotykaliśmy się w Rochester, aby omówić rodzaj podstaw fizyki... Jest jeden człowiek, który jest w tym najlepszy na świecie. No cóż, wysyła swoich zastępców, swoich przedstawicieli i tak dalej, ale nie pojawia się osobiście. I to nie jest jedyna sytuacja – to się cały czas powtarza. To skandal. . . .
MURROW: Doktorze Oppenheimer, czy kiedykolwiek przestraszył się pan tego, czego dowiaduje się tutaj, w dziedzinie, której nie można zmierzyć ani w czasie, ani w przestrzeni?
OPPENHEIMER: Widzisz, to naprawdę istotna kwestia. Boję się tylko wtedy, gdy – a myślę, że zdarza się to bardzo rzadko – gdy mam jakiś pomysł. Oznacza to, że to, co ludzie uważają za przerażające, czasem przerażające nie jest, ale zrozumienie tego ma czasami tę cechę. Pamiętam człowieka, który był moim nauczycielem w Getyndze, a teraz jest w Chicago, Jamesa Francka. Powiedział: „Jedyny sposób, w jaki mogę stwierdzić, czy moje myśli mają jakąś wagę — to poczucie przerażenia co może z tego powstać”. No cóż, jaki porządek z tego wyniknie — to jest przerażające; ale faktem jest, że to jak spacer po lesie i zobaczenie, że są tam różne rodzaje kwiatów – i to wszystko jest bardzo zabawne. I tak dzieje się, gdy próbujesz zobaczyć, dlaczego jest to konieczne – dlaczego jest tak, a nie inaczej. Wszystko, co możesz tutaj zrobić, to zgadywać w nocy i poprawiać w ciągu dnia, sam musisz spróbować znaleźć błędy.
MURROW: Czy to prawda, że odkryto już metodę zniszczenia ludzkości?
OPPENHEIMER: Cóż, myślę, że tak - to zawsze było oczywiste. Zawsze możesz pobić wszystkich na śmierć. Chcesz to zrobić przez nieuwagę?
MURROW: Tak.
OPPENHEIMER: Niezupełnie, niezupełnie... Z pewnością możesz zabić wystarczająco dużo ludzi, aby tylko najsilniejszy akt wiary mógł przekonać cię , że tych, którzy przeżyli można jeszcze nazwać „ludźmi”. To jest… jest to sprawa, o której powinno się wiedzieć dużo, dużo, dużo, dużo więcej. Mamy wszelkie powody, aby mówić to, co wiemy, a przede wszystkim mówić, czego nie wiemy. Problemy genetyczne – problemy tego, co może przydarzyć się w przyszłości gatunkowi ludzkiemu w wyniku radioaktywności w organizmie lub promieniowania na zewnątrz – genetycy nie wiedzą o tym wystarczająco dużo. Wiemy, co się stanie, jeśli znajdziesz się blisko eksplozji – eksplozji bomby. Wiemy to z doświadczenia i zdrowego rozsądku. Rzeczy, które znamy, powinny być dostępne publicznie, aby ludzie bali się tylko w takim stopniu, w jakim strach jest uzasadniony i racjonalny. Należy rozmawiać o sprawach, które nie są znane, ponieważ jednym ze sposobów dowiedzenia się czegoś jest wyjaśnienie, że nie znamy odpowiedzi; a także jednym ze sposobów — zapewnienia ludziom takiego rodzaju odpowiedzialności i człowieczeństwa, jakiego chcielibyśmy lub jak sądzimy, że mamy, polega na tym, aby rozpoznali, kiedy czegoś nie wiedzą, i wzięli pod uwagę swoją niewiedzę w swoich planach. To zbyt długa odpowiedź na Twoje pytanie, ale czuję się bardzo…
MURROW: […] przychodzi mi do głowy kolejna kwestia, o którą bardzo chciałem zapytać, a mianowicie: w tej epoce, która jest bardziej przerażona i zdominowana niż jakakolwiek poprzednia przez naukowców, ich decyzje, ich odkrycia – co z biednymi, niedoinformowanymi cywilami?
OPPENHEIMER: To nie laik jest ignorantem. Wszyscy są ignorantami. Naukowiec może znać skrawek czegoś, a jeśli jest człowiekiem humanitarnym, inteligentnym i ciekawym świata, będzie znał kilka faktów z prac innych ludzi. […] Problem spójnej cywilizacji jest problemem życia w niewiedzy i nie bycia przez nią sfrustrowanym. Od czasu do czasu trafisz na człowieka, który wie dwie rzeczy, a to skrzyżowanie może być wielkim wydarzeniem w historii idei. […] To może zmienić historię świata. I to są powiązania - te wirtualne powiązania, te przypadkowe i okazjonalne powiązania, które tworzą jedyny rodzaj spójności, jaki mamy. To uczucie i szacunek. To też, jak sądzę, rodzaj człowieczeństwa. Jeśli spojrzymy na problem nauki w rządzie, to oczywiście prawdopodobnie nie jest nim tak naprawdę nauka. […] [Naukowcy] Czasami muszą wiedzieć rzeczy, na które bardzo trudno jest odpowiedzieć. Czy rakieta może wejść do atmosfery ziemskiej, jeśli przeleciała kilka tysięcy mil i jej powłoka nie jest spalona? I tak dalej. Muszą wiedzieć, czy istnieje jakiś limit wielkości eksplozji, jakie można wywołać? Muszą znać wszelkiego rodzaju rzeczy techniczne. I nie są to, w wąskim znaczeniu, granice nauki, ale są techniczne i skomplikowane. Niektórzy zrozumieją się w jednym obszarze, inni w innym i uzyskacie swego rodzaju koronkę spójności. A to wymaga... Użyłem już wcześniej słowa „uczucie”. W przypadku rządu lepiej byłoby powiedzieć „zaufanie”. Choć myślę, że nawet dla rządu „uczucie” nie byłoby słowem beznadziejnym – weźmy na przykład sam rząd, na który składa się życie. Weźmy Prezydenta, jego Sekretarza Stanu lub Sekretarza Obrony. Jedyne, co może zrobić, to mieć pewność, że rady, które otrzymują, spotkają się z krytyką.
[…]
I myślę, że to jest ważniejsze. Jest to naprawdę, punkt, który odczuwam najgłębiej. Myślę, że teraz naprawdę wypowiadam się jako głos mojego zawodu (organizacji, profesji, grupy): a jest nim integralność komunikacji. Problem z tajemnicą nie polega na tym, że hamuje naukę; mógłby, ale w tym kraju rzadko się go używa w ten sposób. Sprawy techniczne są naprawdę dość powszechnie znane, a te na wschodzącym wierzchołku jakiejkolwiek nauki są tak dalekie od praktyki, że… ludzie mówią o nich całkiem swobodnie. I powinni. Problem z tajemnicą nie polega na tym, że nie daje społeczeństwu poczucia uczestnictwa. Problem z tajemnicą polega na tym, że odmawia samemu rządowi mądrości i zasobów całej społeczności, całego kraju; a jedyny sposób, w jaki możesz to zrobić, to pozwolić prawie każdemu powiedzieć, co myśli – spróbować przedstawić najlepsze streszczenia, najlepszą popularyzację, najlepsze mediacje w kwestiach technicznych, jakie możesz, i pozwolić ludziom zaprzeczać temu, co uważają za fałszywe, kłócić się z tym, co uważają za fałszywe. Musisz mieć wolną i niezakłóconą komunikację. I to jest sedno życia w tym skomplikowanym technologicznym świecie — to jest sedno wolności, dlatego cały czas pytamy: „Czy to naprawdę musi być tajemnica?” – „Czy nie mógłbyś powiedzieć więcej na ten temat?”, „Czy naprawdę postępujemy mądrze?” Nie dlatego, że lubimy rozmawiać, nie dlatego, że nie jesteśmy świadomi niebezpieczeństw świata, w którym żyjemy, ale dlatego, że tym niebezpieczeństwom nie można stawić czoła w żaden inny sposób.
MURROW: Cóż, jeśli mogę tak powiedzieć, myślę, że przemawiałeś tam nie tylko w imieniu swojego zawodu, ale także mojego – jeśli to jest zawód.
OPPENHEIMER: Ja… jestem tego pewien.
MURROW: Właściwie nie ma tu zbyt wielu tajemnic?
OPPENHEIMER: Świat przyrody nie ma tajemnic. Tajemnicze są za to myśli i intencje człowieka. Czasami są tajne, ponieważ ludzie nie lubią ujawniać, co planują, jeśli można tego uniknąć. . . .
MURROW: Doktorze Oppenheimer, jeśli wystarczająca liczba narodów zacznie bawić się bombami wodorowymi, czy istnieje niebezpieczeństwo skażenia atmosfery w wyniku opadu tak ciężkiego, że możemy przypadkowo zaszkodzić sobie samym?
OPPENHEIMER: Nie jestem o to w pełni spokojny, ale nadal najbardziej obawiam się wojny, niż że będą to robić w czasach pokoju. Myślę, że skala rzeczy w tych eksperymentalnych przedsięwzięciach jest znacznie mniejsza, a ich lokalizacje o wiele bezpieczniejsze, niż można by się spodziewać. W dalszym ciągu powinniśmy bardziej martwić się o skutki, niż o przyczyny.
Trwa ładowanie...