🎉 ROCZNICA "JEDNEGO SKOKU OD DOMU" 🎉

Obrazek posta

*Patrzy na kalendarz*

O bogowie, to już rok?
Tak, równo rok od wrzucenia do sieci pierwszego rozdziału "Jednego skoku od domu", a także równo rok od podjęcia się długo planowanego projektu, który faktycznie jest kończony, a nie porzucany po paru stronach!

Chciałbym z tej okazji zrobić tłuściutki, dziękczynny post, w którym rozgadam się nieco o tym, skąd w ogóle ten projekt się wziął, jak ewoluował (o czym dużo bajdurzę tutaj na Patronite w innych postach swoją drogą), gdzie jesteśmy i co czeka nas dalej. 

No to od początku.

SKĄD "JEDEN SKOK"?

Jak można się domyślić, ten komiks jest dla mnie wyjątkowy. Nawet bardzo, a to z jednego, prostego powodu: nostalgii.

Reszta moich projektów budowana jest nieco klasyczniej, gdzie pomysł na postacie i fabułę rodzi się we mnie jednocześnie, dodatkowo mam od początku jakiś motyw przewodni i kręcę się wokół niego, dążąc do skończonego produktu. Piękny i zwięzły opis tego profesjonalniej brzmiącego procesu można dopasować tak na prawdę tylko do ostatnich paru miesięcy pracy nad "Jednym skokiem". 

Ten projekt był całym, chaotycznym uniwersum, na którym tak na prawdę od 2019 miałem szansę się świetnie bawić i równocześnie wyćwiczyć swoje umiejętności pisarsko-komiksowo-rysunkowe. Dodatkowo najważniejsza postać, William, swoje korzenie miała jeszcze w 2017. Byłem wtedy dwunastoletnim dzieciakiem, który odkrył po raz pierwszy, że każda jego wymyślona postać nie musi być miła i przyjemna, a może mieć wady i zachowywać się jak gbur. Pan Baker był pierwszym takim bohaterem, gdzie odkryłem, że da się inaczej - przez to zawsze był dla mnie tak strasznie wyjątkowy i warty zapamiętania.

W tych okresach byłem po prostu internetowym, małym artystą, któremu marzyła mu się internetowa seria animowana, ale jako, że było to niemożliwe, to ograniczał się do wchodzenia na artystyczne grupki i chwalenia się czaderskimi rysunkami swoich czaderskich postaci, paplając o ich głębokiej fabule tylko swoim znajomym.

Toczyło się to tak do 2022, tak sądzę. 

W międzyczasie robiłem dla wyżej wspomnianych znajomych "komiks" o tych bohaterach - rysowany kadr po kadrze, bez scenariusza czy storyboardu, ołówkiem i dwoma kolorami kredki. Na obozach komiksowych rysowałem parę razy z tego uniwersum ze dwie scenki po 6 stron A4 w kolorze, cieszyłem się z wesołej pasji, aż nie zorientowałem się, że "głównego komiksu" nastrzelałem aż... 72 strony.

72 strony pełne bardzo źle zaplanowanej i na bieżąco naprawianej fabuły dla bohaterów, do których przecież tak się przywiązałem. Nabrałem świadomości, że mają w takim razie spory potencjał, a ja mam na tyle energii i cierpliwości, żeby faktycznie nad takim czymś jak opowiadanie ilustracjami siedzieć godzinami. 

Wtedy dopiero powiedziałem sobie, że czas przystopować, wszystko dopicować i zrobić z tym coś porządnego, nawet nie dla innych, nie dla siebie, ale stricte dla tych postaci. To ogólnie jest bardzo ironiczne, bo teraz jestem pierwszy w kolejce do wyrzucenia z kolejnych fabuł każdego bohatera, który mimo przywiązania mi zawadza. Przy "Jednym skoku" chodziło mi jednak o coś innego. Bardzo nie chciałem iść za kolejnym pomysłem, może nawet bardziej nadającym się na komiks i wymagającym ode mnie mniejszego nakładu pracy i potu, bo chciałem dać dobre zakończenie tym konkternym postaciom, którym tak wiele doświadczenia i miło spędzonych chwil zawdzięczam. Inne zakończenie, niż odstawienie na półce w mojej głowie jako wspomnienie i "materiał, na którym się tylko wyćwiczyłem". Byłem przyzwyczajony do przepisywania tej samej space operowej fabuły dziesiątki razy, widzenia tych bohaterów w dziesięciu różnych wersjach, w których byli jednak dla mnie dalej sobą, więc nie widziałem innej opcji niż doczołganie się z nimi do tej ostatniej, mam nadzieję, najlepszej ich wersji.

TO JAK TO SIĘ ZMIENIAŁO?

Trochę pozwolę sobie lekko zboczyć z tematu dla małej ciekawostki - bardzo się zawsze boję pytania o to, co "Jeden skok" zainspirowało, bo po ludzku zdążyłem już pozapominać. Przez to, ile iteracji przeszła ta historia, a na każdą z nich wpływały różne rzeczy, wszystko mi się rozmyło. Teraz na szczęście na nowe projekty spisuję sobie wszystkie swoje inspiracje, żeby jak nadarzy się okazja, to poszpanować nieco dobrymi mediami, które ruszają wyobraźnię. Postaram się przy krótkim opisywaniu tych wersji jednak wygrzebać z pamięci, co mnie najbardziej pchało do przodu.

Na samym początku było "aliVe". Skręca mnie od tego tytułu z nieudaną grą słowną niemiłosiernie, musicie mi uwierzyć na słowo, że bardzo dużo dystansu wymaga ode mnie nie wymazanie go całkowicie z pamięci.

Pod tym pięknym tytułem segregowałem sobie w głowie wszystkie postacie z tego samego uniwersum w klimacie science-fiction, gdzie cała akcja odgrywała się w kosmosie, głównie na planecie-stolicy (brzmi nieco znajomo?) nazwanej Centralą. Fabułę "planowałem" na takie 30 epizodów/rozdziałów, w nieco serialowej formule - miałem po prostu bardzo dużo postaci, które chciałem wyeksplorować, bo wrzucałem w ten świat wszystko, co wydawało mi się cool. Najlepiej na to pozwalał format "misji na odcinek", gdzie bohaterowie byli czymś w rodzaju agentami dla kosmicznego rządu/sojuszu wszystkich zamieszkujących galaktykę gatunków. Nazwałem to wtedy Ambasadą i jej pracowników Ambasadorami, dalej mam taki "soft spot" do tej nazwy, ale bardzo się cieszę, że końcowo wypadła wraz z całym wątkiem zepsutego rządu pośród gwiazd. 

W tym okresie próbowałem wciągnąć się w anime i mangę, w tym głównie shouneny i widać to było po tej wersji historii - główna postać, teraz kompletnie usunięta z fabuły, miała przejść drogę "od zera do bohatera" pod okiem mentora, którego goniły problemy z przeszłości i bał się z nimi zmierzyć czy poprosić o pomoc. Tą postacią mentora był William.

Niezły artefakt. 

Postacią po prawej jest pierwowzór Ezry, którego początkowa rola ograniczała się w sumie tylko do bycia chłopakiem i wsparciem dla protagonisty (po środku). 

Nie było w tym pomyśle nic przebojowego, ba, był dość prosty, miał od razu zaplanowane zakończenie. Problemem było dla mnie w ogóle dobre wprowadzenie tych postaci i aranżacja tych niezależnych epizodów przez to, jak bardzo dziurawe było wtedy światotwórstwo tego projektu. Tak dla przykładu - jak teraz wykluczenie Idhei z Lewego Brzegu jest jednym z głównych wątków fabuły, tak tutaj całkowite odizolowanie jednej planety, która w sumie była na tyle technologicznie rozwinięta, żeby lecieć w kosmos, było całkowicie przemilczane i postacie ot tak, po prostu nie mogły sobie wrócić i były z tym pogodzone.

Dużo swoich projektów kojarzę też po muzyce, w tym wypadku świetnie myślało mi się o tych postaciach do "Wisdom" od Mother Mother, "Will you remember" od The Cranberries, "my time" od bo en i "Umitagari" od MARETU. Najwięcej czerpałem z twórczości zespołu Lemon Demon. Czuję, że to ważne do wspomnienia jako, że "Jeden skok od domu" aktualnie otwiera się też cytatem z piosenki.

Kolejny wybitny tytuł, który raz przez moją drogą znajomą został skwitowany komentarzem, z którym całkowicie się teraz zgadam, że brzmi jak nazwa sztampowego romansu dla nastolatków. No, zdecydowanie nie pasował do akcyjniaka/przygodówki, jaką chciałem przygotować.

Ta wersja była w sumie takim "level up'em" tej pierwszej, burzliwym czasem przearanżowywania wszystkiego z myślą z tyłu głowy "porządkujemy, porządkujemy, bo może jak uporządkuję to wystarczająco, to wreszcie będzie można zrobić z tego komiks". Dalej trochę nie łapałem, że po prostu mogę zacząć, więc zamknąłem się w kole ciągłych przygotowywań. Nastrzelałem wtedy refki chyba każdej postaci, jaką chciałem tam wrzucić, było ich z 20, a wszystkie scenariusze układałem tak, żeby jak najwięcej z nich sensownie zmieścić. Żaden pomysł nie szedł do niszczarki, był po prostu edytowany tak, żeby się zmieścił mimo wszystko. Pierwotna oś fabularna gubiła mi się w trzech, tłustych częściach tej historii, masie flashbacków i planie na sequel. Postacie co chwilę zmieniały dynamikę i relacje między sobą dla dobra historii, ogółem - chaos. Aczkolwiek chaos, który najlepiej wspominam i przy którym bawiłem się najlepiej na świecie.

Wtedy pojawiły się w tej historii wątki, które dotarły do ostatecznej wersji, chyba najważniejszymi z nich było powstanie gatunku Kontinianów, dodanie Kometników (bo ten kosmos nie zawsze miał w sobie ryby) i opracowanie w miarę systemu magii. Ezra dostał wtedy więcej charakteru i swoją najważniejszą cechę - pobożność.

 A tu nawet mogę wam pokazać line-up wszystkich postaci, które chciałem rozwinąć w tej historii. Każda z nich miała mieć chociaż trzy rozdziały dla siebie, więc możecie się już domyślać, gdzie leżał problem. Ta fabuła była po prostu przeładowana i za duża do udźwignięcia dla początkującego. Czasami trochę żałuję, że nie brnąłem w kosmicznych agentów i epizodyczność, bo coś jednak było w tym uroczego i zupełnie innego niż to, z czym skończyłem. Może kiedyś wrócę do tego motywu, bo w gruzach dziesiątek odrzuconych wątków zostało mi jeszcze sporo takich dobrych, które po prostu nie znalazły dla siebie miejsca w ostatecznej wersji. A po tym całym poście możecie się już domyślić, że lubię recyklingować pomysły, do których zdążyłem się przywiązać jak tylko mam okazję.

W trakcie tworzenia tej wersji chyba nałogowo czytałem "BEASTARS", więc znowu z shounenów na mnie spływało zamiłowanie do "dużo postaci, dużo wątków, dużo rozdziałów". Muzycznie najważniejsze było dla mnie "Venus Ambasador" od Bryan Scary (oszalałem, gdy zobaczyłem kosmicznych ambasadorów w tekście, to był tak piękny zbieg okoliczności), "still feel." od half alive, "Off with his head" od Jack Conte i "Would you be impressed?" od Streetlight Manifesto. 

"Powodzenia, Panie Ambasadorze!" wreszcie coś we mnie ruszyło.

Zacząłem wtedy sięgać więcej po europejskie komiksy, jednotomówki, które nie potrzebowały 50 rozdziałów, żeby opowiedzieć przejmującą historię. Rzuciłem sobie wyzwanie - żeby po prostu tę fabułę odchudzić, rozwalić na kawałki i zlepić na nowo, raz a porządnie.

Pomysł dobry, wykonanie takie średnie, bo zamiast usuwać to, co niepotrzebne, zacząłem kombinować jak zachować jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Wtedy właśnie miałem incydent, którym bardzo lubię się "chwalić" - imię mojego protagonisty padało dopiero w chyba w 3, jak nie 5 rozdziale na 11. O, właśnie, wtedy też William wreszcie stał się protagonistą. Zauważyłem nagle, że to z nim połączone są przecież wszystkie fajne wątki i to na nim i jego rozterkach należy się skupić. 

Ta wersja była takim niezręcznym "okresem dojrzewania" dla dzisiejszego "Jednego skoku". Miałem już mniej-więcej pojęcie, co chcę zrobić, ograniczyłem się do jednego antagonisty i poustawiałem najważniejsze wątki, w tym wreszcie tę piekielną sytuację Idhei, która przez ostatnie lata była przemilczana. Wtedy też Ezra przyjęty został do głównej ekipy protagonistów z rolą medyka.

Nie pamiętam, co dokładnie mnie inspirowało muzycznie w tym okresie, po trochu wszystko z poprzednich rzeczy i każde nowe znalezisko od paru z wyżej wymienionych twórców. Chyba wtedy też zacząłem częściej słuchać Czesław Śpiewa i Tesco Value, te piosenki do dziś są dla mnie niesamowicie ważne.

Po "Powodzenia, Panie Ambasadorze!" była jeszcze jedna, przejściowa wersja między tym a naszym "Jednym skokiem", gdzie jeszcze istniała kosmiczna agencja i miała ostatnie podrygi do grania roli w tym uniwersum. Nagle jednak fabuła zaczęła się skupiać wokół wątku morderstwa bożka, a momentem przełomowym było przejście z wycyckanego sci-fi do industrialnego low-tech i zmienienie Williama ze zmęczonego życiem i pracą faceta na międzyplanetarnego włóczęgę. 

Nieironiczie zawdzięczam te dwa ostatnie wybory wycieczce do Gdańska i klimatowi tego miasta. Z kombinacji niebieskiego i białego do ładnej technologii przeszedłem na industrialne brązy, beże i żółć, zwiększyłem poczucie "lokalności" i zmniejszyłem skalę tego kosmosu, żeby nie wydawał się aż tak duży i niezmierzony, a był bardziej zapraszający, po prostu młody i nierozgarnięty. Do takiego klimatu idealnie pasował samotny podróżnik jako protagonista.

I co tu dłużej opowiadać? Efekt i fabułę prawdopodobnie czytacie w postaci kończonego już komiksu.

Z inspiracji teraz jako najważniejsze wskazałbym grę "Spore" (można się nieco domyślić po niektórych wizualnych wyborach, że dużo z niej czerpałem), "Wander over Yonder", które przekonało mnie do wizji naiwnego sci-fi z międzyplanetarnymi pociągami i piosenkę "Imperium MIŁOŚCI" od zespołu HUNTER. Wyróżniam ją najbardziej też z banalnego powodu, którym znowu jest nostalgia. Zespół ten znam od bardzo dawna i dziękuję mojej starszej siorstrze, że kiedy miała swoją fazę na metal, to dzieliła się ze swoim dziewięcioletnim rodzeństwem, mną, wszystkim, czego słuchała. Inaczej albo mówiłbym teraz o zupełnie innej muzyce, albo "Jeden skok" nie wyglądałby tak samo. Ta konkretna piosenka bardzo dużo dla mnie znaczy, towarzyszyła mi przy spisywaniu scenariusza i najintensywniejszych jego scen, więc nie mogłem przepuścić szansy na uczynienie jej fragmentu mottem na cały komiks. Tak w podziękowaniu. 

Lubię myśleć, że "Jeden skok od domu" jest cały podszyty miłością, i od mojej strony jako twórca kochający jakieś swoje dzieło, i od strony samej fabuły, gdzie tak na prawdę jest ona motywatorem dla każdej z postaci, na swój własny, mniej lub bardziej poprawny sposób. Z resztą, zobaczycie za parę rozdziałów. 

"Imperium MIŁOŚCI" po prostu zawsze mi o tym przypomina.

CO TERAZ I DALEJ?

Aktualnie zostało mi do narysowania +/-40 stron. Planuję to po finale na webkomiksach.pl dopiąć na ostatni guzik, oddać do korekty i wydrukować, bo wtedy będę najbardziej spełnionym twórcą świata, którego oddanie amatorskiemu projektowi z wieku nastoletniego nie poszło na marne. A potem kolejne projekty i komiksy, na które pomysły długo obracam w głowie.

Wiem, to brzmi strasznie ckliwie, ale po prostu nie wyobrażałem sobie nigdy skrobiąc w szkole komiks na kartce z drukarki, że teraz ta jedna postać uszatego zwierzakoludzia będzie miała swoją własną, poważną historię, którą dodatkowo przeczyta więcej osób i będzie czekać na następne części. To, że w ogóle świętuję poważną rocznicę i piszę to wszystko dla paru osób zaangażowanych w ten projekt jest dla mnie tak wielkim wyróżnieniem, że chyba nie oddam tego w słowach.

Dlatego pozwoliłem sobie na prosty, ale mam nadzieję, że fajny rysunek celebracyjny, do wrzucenia na socjalki na pamiątkę.

PODZIĘKOWAŃ CIĄG DALSZY:

To chyba najlepsza szansa, żeby wypisać te dziesiątki osób, które się przyczyniły do rozwoju tego projektu, bo obawiam się, że w wersji drukowanej tego wszystkiego nie zmieszczę. "Śmierć Stonogi" miała bardzo tłuste posłowie i chyba nie chcę tego powtarzać, haha. 

Dziękuję z całego serca Eru, która słyszała absolutnie wszystkie wersje tej historii i była niezastąpiona w doradzaniu mi co do każdego problemu z wątkami, jednocześnie będąc w sumie przez długi czas jedynym i największym fanem tego przesięwzięcia. Kocham Cię bardzo mocno! 

Dziękuję też z całego serca Tomaszowi Spell'owi za przeczytanie moich scenariuszy i zaoferowaniu mi z nimi pomocnej dłoni, do dziś nie wierzę, że ekscytując się "Zasadą Trójek" jako czytelnik zyskałem tak wielkie wsparcie od doświadczonego komiksiarza. Pewnie męczyłbym następne lata to uniwersum, gdyby nie multum dobrych rad, które od niego dostałem. 

Dużo zawdzięczam każdemu przyjacielowi, w tym Handze, Anto, Wiktorowi i Sabiej, którzy także byli przy mnie też od bardzo dawna i też dawali mi aktywnie feedback do scenariuszy. 

Dziękuję wszystkim internetowym znajomym, którzy zawsze byli pierwsi do komentowania moich prac i czytania najnowszych rozdziałów (kreweta, Ivan, agrest, patrzę na was i pozdrawiam, bo pewnie to też czytacie), tak samo jak tym, których udało mi się poznać w samej społeczności webkomiksowej, która jest przewspaniałym miejscem pełnym tylu świetnych ludzi i twórców (jesdne, riki, slaani, rysacz i mrozny - dziękuję zawsze za świetne komentarze i żarty z uszatych kapłanów z kosmosu). Jestem tak wdzięczny, że udało mi się was wszystkich poznać!

I poza tym klasycznie dziękuję mojej całej rodzinie, która w kształtowaniu plastycznych umiejętności nigdy nie przestawała mnie wspierać i każdemu wychowawcy na obozach "w świecie komiksu". Nie wiem, gdzie bym był bez tego wszystkiego. 

Dziękuję wszystkim czytelnikom za nabicie aż 5 tysięcy wyświetleń i prawie 400 serduszek pod "Jednym skokiem", nigdy w życiu nie spodziewałem się aż tylu oczu patrzących na te strony. 

Jesteśmy na Patronite, którego nie spodziewałem się w ogóle w mojej karierze zakładać, a wsparła mnie na nim masa osób. Wszystkim moim Patronom także dziękuję:
- Cosmochris
- Comrade Maya 
- Rysacz
- Anonimowy patron
- Natalia Stawinoga
- Dr Ivan A. Mikhailov
- Adamarcymag
Jesteście wielcy!

I ostatnia sekcja podziękowań dedykowana najbardziej rozklejającego mnie fenomenu (o ile tak to można nazwać), czyli fanartom. Mam nadzieję, że o żadnym nie zapomniałem:

W tej sekcji mam OGROMNĄ nadzieję, że nic mi się nie pomieszało, bo niegdyś często dawałem tych bohaterów na różne wymiany rysunkowe, a chciałem ją poświęcić stricte rysunkom dostanym z okresu publikacji komiksu. Wiedzcie, że każda praca zawierająca jakiegokolwiek z tych gagatków, którą otrzymałem sprawia, że mam ochotę skakać z radości. Dziękuję!
 

To chyba już na tyle z mojej strony. 

Ładnie się ten post zgrywa z tym, że moja podróż z tym projektem powoli dobiega już końca i spełnia małe marzenie na ogarnięcie kiedyś temu komiksowi jakiegoś artbooka, gdzie bym opowiedział o wszystkich walkach z tym pomysłem. Cieszę się, że wszystkie te rzeczy wreszcie istnieją i są czytane, to dla mnie w 100% serio magiczne przeżycie. Bardzo zachęcam każdego do gonienia swoich marzeń w zakresie tworzenia rzeczy, jeżeli tylko macie pomysł na zrobienie rzeczy. Warto, na prawdę warto.

Do zobaczenia,

Rybieradio

jsod zza kulis ogłoszenia

Zobacz również

Przyszłe (?) projekty - Luty 2024
Audycja nr 14
Audycja nr 15

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...