Japoński Dystans / 日本人の距離 / Nihon no kyori
Wydane przez: Szara Reneta / Maciej Wirmański
Oto mój osobisty, japoński dystans – płaszczyzna z natury rozległa i
wklęsła, rozlazła i skryta, bardzo intensywna w smakach. Uwypukla się
w momencie reakcji między materią stałą, płynną i ulotną; czasem w
przestrzeni, albo w braku widocznego oraz w nadmiarze oczywistego.
Często dość niewygodna, uwierająca w relacjach, które mogłyby
zaistnieć, a jednak poprzez wytworzenie się tego tworu (dystansu) nie
dochodzi do poczęcia nowego, nieodkrytego jeszcze lub odkrywa się
wypełza niczym rozlana ciecz na bardzo chłonną tkaninę to, co znane
mi/nam jest w innej postaci, coś co wiadome jest, logiczne i zupełnie
nieciekawe.
Nic nie wiem o Japonii, może powinnam poczytać o kulturze, o
powszechnych tam zachowaniach? Co tu wypada, a co jest nietaktem
Może powinnam zabrać jakieś prezenty z Polski, by obdarować kogoś
tam napotkanego czymś dobrze mi znanym? Czy ten kawałek inności
przypadnie mi do gustu, czy polubię Japonię i będę czuła potrzebę
powrotu?
Nie, nic nie zabieram, nie robię zakupów, nie czytam. Myślę tylko o
dystansie, który niewątpliwie przede mną, rozstaniu z rodziną, domem...
Sprawdzę jak tam jest, za pomocą dźwięków.
Pożyczyłam od Ukochanego rekorder będę dla Niego utrwalać
pocztówki z dźwięków.
Nagrania, które powstały podzieliłam na dwie grupy:
Pierwsza – dotyczy dźwięków relacyjnych, bliskich, w których zawarta
jest tęsknota do tradycji, do kultury animistycznej, do natury, gdzie
ciepło drugiej osoby jest świadome i prawdziwe. Będąc w Sapporo
miałam okazję poznać kobiety z ludu Ainu. Było to niesamowite
spotkanie, ponieważ będąc z nimi przez kilka dni, poznając ich dusze,
ich „normalność”, problemy z którymi się zmagają spowodowane m. in.
byciem w mniejszości etnicznej, poczułam się wewnątrz, jedną z nich.
Ich oddanie, wspólnotowe organizowanie codzienności, poczucie
miejsca w szeregu jest tak głęboko naturalnie osadzone, że nie sposób
nie pokochać tych cudownych, kobiecych bytów.
W tej grupie dźwięków znalazły się również dźwięki: grajka ulicznego,
młodego mężczyzny – beatboxera, którego napotkałam w samym
centrum Tokio, oraz akustyka, pracującego w Ainu Cultural Center
(Sapporo Pirka Kotan), który przygotowywał nagłośnienie do
przedstawienia „Nomadka” Teatru Amaraya z Gdańska dzięki któremu
miałam okazję pojechać do Japonii. Od kilku lat współpracuję z tym
teatrem, a zwłaszcza z Katarzyną Pastuszak oraz Aleksandrą
Śliwińską, trzonem artystycznym tej grupy teatralnej. Spektakl opowiada
historię Louise Fontain – Innuitki, przesiedlonej przymusowo w wieku
lat z Grenlandii do Danii,w ramach bardzo niestosownego projektu
rządowego, który miał miejsce w w II połowie XX wieku. Do spektaklu
wplecione zostały również historie kobiet Ainu i nas samych.
Druga grupa – to dźwięki tkanki miejskiej dla mnie bardzo blokującej,
tworzącej dystans pomiędzy-ludzki. Nagrania powstały głównie w
metrze, w centrum Tokyo, w kolejkach, na ulicach Sapporo. Będąc tam
zaskoczyła mnie wsobność otoczenia wśród nadmiaru
technologicznego. Wszędzie pełno ludzi, a jakby nikt nikogo nie chciał
widzieć i bał się zobaczyć drugą osobę, jej uśmiechu, oczu, sposóbu
poruszania się ciał.
Raz nawet podjęłyśmy próbę prowokacji w pociągu w metrze.
Zaczęłyśmy, ekipą z Teatru Amareya (Katarzyną, Olą, Danielą, Louise)
tańczyć - coś między baletem, tańcem współczesnym, a durnymi
wygibasami, by ożywić siedzące, zasypiające, ubrane w maski twarze.
nic, nie było żadnej reakcji, tylko puste spojrzenia. Innym razem
położyłyśmy się na przystanku metra, by odpocząć i również pobudzić
do działania stojących obok, sprawdzić czy nie są robotami, bo takie też
czasem miałam przemyślenia, że te osoby to w większości doskonałe
maszyny. Prócz błyskawicznego pojawienia się strażnika z metra
(jeszcze w formie ludzkiej), który uprzejmie zwrócił nam uwagę, że tak
nie można i powinnyśmy wstać, znowu zero reakcji, ani zażenowania,
ani uśmiechu albo chęci udzielenia pomocy, czy od tak grubiańskiego
zwyzywania nas od nienormalnych i dzikich. Tak właśnie się czułam jak
nieujarzmiona jeszcze dzika zwierzyna wśród bardzo stonowanych,
obcych sobie nawzajem i mnie milionów żyć.
Jest jeszcze inny dystans, którego doświadczyłam będąc tam.
Mianowicie po raz pierwszy poczułam się w mniejszości ze względu na
kolor skóry. Wydaje mi się, że chyba odkryłam w sobie takie uczucie,
którego mogą doświadczać osoby o innej karnacji u mnie w Polsce. Ja
poczułam pewnego rodzaju dyskomfort i zagubienie. Nikt nie
potraktował mnie agresywnie, nie spotkało mnie nic złego, jednak ilość
(według mnie) bardzo podobnych do siebie kobiet, mężczyzn i dzieci,
różniących się ode mnie wizualnie bardzo i mijających mnie jakbym nie
istniała spowodowała, że stałam się miniaturową materią – oczywiście
tylko w moich, prywatnych myślach.
Z Hubertem i dzieciakami kontaktowałam się przez Skype'a.
Rożnica w czasie +8/9 godzin. Kiedy u mnie była 20:00 u Huberta była
05:00. Staraliśmy się „widywać” codziennie ok 15:00 i 23:00 czasu w
Polsce. Mimo różnic w czasie my – nasza 4-osobowa rodzina
wytworzyliśmy własny przedział/podział czasu. Momenty widzenia były
dla nas bardzo ważne i wzruszające. Moja niechęć i strach przed
rozłąką minimalizowaliśmy jak tylko się dało. W pamięci pozostaną mi
na zawsze wszystkie te chwile spędzone na czacie i video-rozmowach,
gdzieś wśród przeróżnych japońskich pomieszczeń. Chwile rodzinne i
romantyczne oraz te, w których oboje poczuliśmy japoński dystans.
Dodatkowy dystans pomiędzy nami generowały osoby przemykające
nam za plecami, bo gdy rozmowy te odbywały się w przestrzeniach
(pół)publicznych, Hubert niechętnie rozmawiał na prywatne,
emocjonalne tematy, nie chciałby by inni słyszeli jak czule do siebie
mówimy. Utworzyliśmy dokumentację print srceenów z naszych widzeń,
spotkań bezdotykowych. Dwa z nich dołączam do kasety.
Monika Wińczyk
Trwa ładowanie...