"Moim pierwszym kibicem był dziadek Edward.
Szczupły starszy pan z siwymi, zaczesanymi do tyłu włosami schowanymi pod szarym, filcowym kaszkietem. Kaszkiet nosił zawsze niezależnie od pogody.
Moje pierwsze w życiu zawody biegowe (poza szkolnymi wyścigami oczywiście) odbyły się w 1993 roku. Miałam 13 lat i sama zapisałam się na bieg. Pamiętam, że było bardzo zimno a ja na bieg, wzięłam szkolne tenisówki, których dziadek nie pozwolił mi założyć z powodu mrozu. Byłam wściekła, biegnąc w zimowych butach, ale dziadek wiedział, że lepiej zadrzeć ze mną niż z babcią.
Bieg Sylwestrowy odbywał się w Arturówku i miał dystans ponad 4 km. Na metę wbiegłam jako druga, a dziadek wiwatował na mecie, podrzucając do góry mój szkolny worek z tenisówkami. Chyba cieszył się bardziej niż z gola Domarskiego przeciwko Anglii na Wembley.
- „Wygrałabym gdybym biegła w trampkach” – wypaliłam do dziadka, co oczywiście nie było prawdą, ale chciałam jakoś wyładować złość z powodu przegranej. Zawody wygrała wtedy Ola, moja koleżanka. W nagrodę dostałam torbę czekoladowych cukierków i dyplom. Chyba od tamtego dnia zimno jest mi prawie zawsze.
Sylwestra spędzałam u dziadków. Rodzice szli do znajomych, a ja witałam Nowy Rok razem z dziadkami na Jaracza. Mieszkanie na Jaracza było w starej kamienicy na parterze w podwórzu. Bardzo je lubiłam i bardzo lubiłam tam przychodzić.
Mając 7 lat, o mało nie puściłam całej kamienicy z dymem.
Zawsze kiedy nocowałam na Jaracza, dziadek codziennie rano najpierw palił w piecu, potem golił się w łazience, a następnie przygotowywał mi śniadanie.
Tamtego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Zawsze lubiłam długo spać. Tym razem jednak obudziłam się już o 7 rano. Babcia jeszcze spała. Zakradłam się do kredensu i zabrałam kryształ z cukierkami.
Wyjmowałam jeden po drugim i jadłam. Świecące papierki spadały na podłogę. W kuchni podłoga była zimna, bo dziadek dopiero co napalił w piecu i nie zdążyło się jeszcze nagrzać w całym mieszkaniu. Podpaliłam gaz pod kuchnią i z odwijanych papierków po cukierkach postanowiłam zrobić noworoczne ogniki, tak ładne jak te, które widziałam nocą odpalane przez dorosłych race i sylwestrowe petardy. Kiedy trzymany w mojej małej rączce papierek dopalał się, a ogień zaczynał parzyć palce, puszczałam go na podłogę i brałam się za rozpakowanie kolejnego cukierka. Żeby od gołej podłogi nie było mi zimno w stopy, stanęłam na starych gazetach, które leżały w kuchni przygotowane do podpalania w piecu. Zajęta jedzeniem cukierków i własnoręcznie przygotowanymi fajerwerkami iskrzących się w ogniu papierków, nie zauważyłam, że palą się gazety wokół mnie. Gdy to odkryłam, mój krzyk przywołał dziadka z łazienki i obudził babcię. Dziadek wbiegł do kuchni i zaczął gasić pożar swoją czapką. Iskry z dopalających się papierków wzbijały się w powietrze i opadały na podłogę oraz śnieżnobiałą firankę zawieszoną w oknie.
Na szczęście udało się zapanować nad ogniem, ale tamten skórzany kaszkiet dziadka nie nadawał się już do noszenia. Babcia mówiła, że kochał go bardziej od niej. Wiem, że to nie była prawda, ale mówiła też, że dostał go na gwiazdkę tego roku, gdy się urodziłam.
Wróciliśmy z Arturówka a ja obrażona na dziadka rzuciłam dyplom na stół a cukierki babcia schowała do kredensu.
Chciałam je jak najszybciej zjeść i zapomnieć o drugim miejscu. Wyobraziłam sobie, że tylko wtedy będę mogła zacząć przygotowania do rewanżu na Oli.
Babcia jednak powiedziała, że cukierki dostanę, jak będę wracać do rodziców, chyba że zjem je w jej obecności. Tak zrobiłam. Zjadłam wszystkie i było mi po nich niedobrze.
Tamtego dnia postanowiłam już nigdy nie być druga w żadnym biegu.
Podobno sylwestrowo noworoczne postanowienia trwają krótko. Przeważnie do 3. poniedziałku stycznia, kiedy przypada Blue Monday, umownie zwany dniem rezygnacji z planów i noworocznych obietnic. Moja właściwie trwa już prawie 30 lat.
Od tamtej pory Bieg Sylwestrowy wygrałam siedmiokrotnie.
Ale od początku..."
Trwa ładowanie...