Treść newslettera nr 0

Obrazek posta

W październiku napisałem cztery wpisy na blogu, w których podzieliłem się moją smutną i wyboistą historią. Żywię niepłonną nadzieję, że artykuły te były/są/będą przydatne dla osób w kryzysie psychicznym, bo mimo wszystko jest w nich pewien „optymizm”.

---------

Pomyślałem, że w „zerowym” newsletterze zawrę listę kilku książek, które przeczytałem w szpitalu psychiatrycznym, gdzie byłem od połowy maja do początku lipca bieżącego roku. Każdy tytuł opatrzony zostanie krótkim komentarzem, który – mam nadzieję – zachęci do lektury. W kolejnym newsletterze zawrę pełną listę książek, które przeczytałem w szpitalu (24) i wzbogacę ją o transkrypcję rozmowy z bibliotekarką (którą zamierzam odwiedzić i podziękować jej za wsparcie, gdy byłem w totalnej rozsypce… sądzę, że pomogła mi bardziej niż lekarze i psycholożka). Postaram się, by treść kolejnego newslettera była bardziej rozbudowana (zwłaszcza pod kątem sylwetek autorów i paratekstów do ich dzieł, niestety w tym momencie nie czuję się najlepiej, chyba złapało mnie jakieś przeziębienie, stąd skromna forma tego posta).

---------

„Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya – sądzę, że wiele osób oglądało rewelacyjną adaptację tej książki. Film Miloša Formana z 1975 siłą rzeczy spłyca niektóre wątki powieści. Warto wiedzieć, że w latach 60. Kesey stał się kontrkulturowym bohaterem i wywarł ogromny wpływ na szeroko pojęty dyskurs psychodelików (wraz z Timothym Learym). Kesey był nazywany Szczurołapem, który zmienił pokolenie beatników w ruch hipisowski. Książkę do dziś postrzega się jako pewnego rodzaju manifest „filozoficzny”, głównie ze względu na przemyślenia Wodza Bromdena. Wódz pełni rolę narratora powieści. Jest masywnym pół-Indianinem, który udaje głuchoniemego. Na początku powieści ma paranoję – sądzi, że przebywa w sztucznie wytworzonej mgle, która umożliwia mu „eskapizm” od rzeczywistości. Społeczeństwo jawi mu się jako masa, którą nazywa Kombinatem. Szpital natomiast postrzega jako fabrykę, w której naprawia się usterki pojedynczych maszyn. Wraz z rozwojem fabuły Wódz odzyskuje świadomość. Jego relacja z McMurphym (w filmowej adaptacji wciela się weń Jack Nicholson) pozwala mu uwierzyć w siebie, umożliwia mu docenienie indywidualności. Więcej nie piszę, polecam zarówno książkę i film (w tej kolejności).

---------

„Zwykła przyzwoitość” Wojciecha Chmielarza (trzecia część cyklu „Bezimienny”) – nie jest to literatura (tak) wysokich lotów (jak wyżej wspomniany „Lot nad…”), niemniej powieść powinna spodobać się miłośnikom sensacyjnej beletrystyki. Fabuła obraca się wokół potężnej afery związanej z rynkiem nieruchomości. Nielegalne przejmowanie mieszkań przez zorganizowaną grupę przestępczą zostało przedstawione przez autora bardzo wiarygodnie, ale meandry dotyczące „sztuk walki” moim skromnym zdaniem nieco szwankują (absolutnie nie psuje to wartkiej akcji, ale wspominam o tym, bo w wielu miejscach czytałem, że ten aspekt książki został doceniony przez krytyków). Nie znam poprzednich części cyklu, ale polubiłem głównego bohatera i bohaterów/bohaterki drugoplanowe. Dodam, że książkę tę poleciła mi przesympatyczna Pani bibliotekarka, bo wiedziała, że podoba mi się proza Kuby Żulczyka.

---------

„Zwrotnik Nocy” Michaela Grubera (pierwsza część trylogii) – nigdy wcześniej nie czytałem książki, którą określiłbym mianem antropologicznego thrillera. Autor jest dość niezwykłą postacią. Zrobił doktorat z biologii na Uniwersytecie w Miami, pracował m. in. jako kucharz, biolog morski oraz doradca ds. polityki Jimmyego Cartera. Mówi się, że Gruber był ghostwriterem Stephena Kinga. Te informacje nie powinny być zaskakujące dla osób, które przeczytały „Zwrotnik Nocy”. Książkę wyróżnia przede wszystkim oniryczna i halucynogenna atmosfera. Narracja dotyczy serii rytualnych mordów, które wstrząsają Miami. Osoby zaznajomione z antropologicznym kanonem powinny docenić zaimplementowane w fabułę wątki dotyczące szamanizmu i afrykańskiej magii. Śledztwo jest tu centralną osią, ale równie ważne są wspomnienia antropolożki Jane Doe, która badała afrykańskie ludy i uczyła się od nich arkanów magii. Bohaterka (wiemy to niemalże od samego początku) upozorowała swoje samobójstwo. Racjonalny świat miesza się tu z przerażającym wymiarem, który dostępny jest nielicznym. Czyta się to jednym tchem. Absolutny sztos!

---------

"Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk – Książka mi się podobała, mimo że bardzo ciężko czytało mi się ją w szpitalu (podczas hospitalizacji na końskie dawki leków można wejść w tydzień i percepcja potrafi się spierdolić). "Problem" z wymagającą literaturą jest taki, że… że czasami się czyta jedną stronę po kilka razy i ma się wrażenie, że coś jest nie tak. Miałem tak np. przy pierwszym czytaniu tekstów fenomenologicznych (np. Gabriela Marcela) lub zbyt wczesnym (dla mnie) podejściu do prozy Gabriela Márqueza (nie wiedziałem kto jest kim w tej jego cudownej "telenoweli" zatytułowanej „100 lat samotności”). Tak czasami jest. I czasami problem jest w nas, nie w literaturze, czy szerzej — w sztuce. Tokarczuk jest (zwykle, ale nie zawsze) wymagająca. Bywa, że nie ma się dnia na taką literaturę. „Prowadź swój pług...” jest książką, w której opisy emocji i uczuć oraz ezoteryczne rozkminy osobliwej protagonistki grają pierwsze skrzypce. Fabuła jest „pretekstualna” (o tego rodzaju narracjach pisał np. WOJCIECH BURSZTA). Innymi słowy, można bezproblemowo streścić fabułę tej książki w pięciu zdaniach, bo nie o fabułę tam chodzi, tylko o sposób jej podania. Zgaduję, że taki był zamysł autorki, bo znam ją nie tylko przez pryzmat jej beletrystyki. Czytałem wiele tekstów Olgi Tokarczuk, więc myślę, że czuję jej vibe. Po nitce do kłębka, niczym Ariadna, można dojść do takiego miejsca w labiryncie własnej głowy, że potrafimy docenić kunszt jakiegoś dzieła i ocenić dlaczego nam nie leży (jeśli nam nie leży, bo akurat mi ta książka bardzo podpasowała). Jeśli np. jakieś arcydzieło literatury światowej (np. Komedia Dantego lub wspomniane wyżej Sto lat samotności) nam nie podejdzie, to kątem oka widzimy, że czym innym jest gust, a czym innym aparat poznawczy. Może takie refleksje przychodzą z wiekiem, może rozwijają się wraz z czytelniczym postępem. Nie wiem. ;)

---------

„Wyższe racje” Janusza Zajdla (zbiór opowiadań) – niestety część z zawartych w tym tomie opowiadań zestarzała się nie najlepiej. Da się czerpać przyjemność z tej książki, przy założeniu, że czytelnik nastawi się na swoisty „retro-futuryzm” i wybaczy niektóre „głupotki”, które wynikały z ówczesnego stanu wiedzy. Niektóre z opowiadań wciąż zasługują na uwagę, szczególnie jeśli czytelnik lubuje się w nurcie tzw. fantastyki socjologicznej. Mechanizmy społeczne, którym przygląda się autor, wciąż zasługują na namysł, a „hipotetyczne” społeczeństwa, np. z opowiadania „Gra w zielone” nadal mogą stanowić pomost z hipokryzją niegdysiejszej władzy (rządów i kościołów). Autorowi nie można odmówić erudycji w zakresie fizyki, w tym fizyki jądrowej. Czarnowidztwo Zajdla ma w sobie ostrzegający ton oraz zawiera liczne refleksje dotyczące ekologicznych zagrożeń i szeroko pojętej kondycji ekosfery. Zajdel stawia wiele pytań dotyczących przyszłości naszej Planety, które wciąż są aktualne. Dokąd dąży nasza cywilizacja? Nie będę się rozpisywał, bo to raczej rzecz dla koneserów leciwego science-fiction. Jeśli ktoś nie zna twórczości naczelnego (drugiego po Lemie) polskiego fantasty, to warto sięgnąć po „głośniejsze” publikacje. W szpitalu czytało mi się to „tak sobie”, ale doceniam kunszt.

---------

Mam nadzieję, że ta treść stanowi „adekwatną” zajawkę tego, czego patroni mogą się spodziewać w podzięce za wsparcie kwotą 9 zł miesięcznie (lub większą). Kolejny newsletter będzie wzbogacony również zdjęciami oraz materiałami audio/wideo oraz będzie zawierał polecajki filmowe, muzyczne, teatralne, muzealne i... inne. :)

literatura beletrystyka szpital psychiatryczny wspomnienia newsletter

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...