Transmigracja B-Sides (6). Zuch chłopaki.

Obrazek posta

- No więc… – zacząłeś cicho – my tylko dzisiaj im trochę dokuczaliśmy, tak spontanicznie po szkole, na SKS mieliśmy iść, nie było nic do roboty, no to… poszliśmy na ruskich, co nie?

- Patrz Stefan, wszyscy z jednej szkoły i jednej klasy – przerwał milicjant nazwany Arturem i zamyślił się głęboko stukając długopisem w notes. – ósmoklasiści, kurwa ich mać.

- Artur, no to co z nimi robimy? – milicjant Stefan konfidencjonalnie zniżył głos, a w głosie czuć było, że chce jakoś wyjść z tej sytuacji z twarzą, że jest po waszej stronie, że wcale nie chce teraz być milicjantem ludowym, obywatelskim, ale że gdyby nie mundur sam pewnie chętnie by rzucił kamieniem pierwszy. Ten o imieniu Artur podniósł wzrok i uśmiechnął się pierwszy raz, jakby znalazł w całej tej sytuacji coś z komizmu.

- Dobra, panowie, macie wybór, albo piszemy listy do szkoły, rodziców i księdza proboszcza z wnioskiem o nagany i ukaranie… - zawiesił głos.

- albo…? – jęknął Zając, najlepszy z was wszystkich uczeń w klasie, syn szkolnej bibliotekarki.

- … albo wychodzicie stąd z pouczeniem – milicjant Artur zawiesił głos – ale ekstra dwie lagi na dupę każdemu, jedna ode mnie, druga od aspiranta… co wybieracie?

Spojrzeliście po sobie a każdy miał w oczach ulgę, w końcu dupa przestanie boleć najdalej jutro. Wybór był oczywisty.

- No to - zaczął Mordal patrząc w podłogę – ja tam wolę w dupę dostać…

- Ja też…

- I ja…

- No i fajnie, widzisz Artur - zuch chłopaki! – ucieszył się milicjant Stefan i zatarł ręce – szykować dupy chojraki!

Wyskoczył sprężyście z szoferki, otworzył rozsuwane drzwi przedziału dla aresztantów, z którego pierwszy wyskoczył milicjant Artur. Stanęli po obu stronach wyjścia z krótkimi gumowymi pałkami.

- Który pierwszy odważny?

- Uff, krótkimi będą lać, nie długą lalą – westchnął Zając z ulgą i bez słowa zszedł na stopień Nyski. Nawet nie syknął kiedy dwie pały z donośnym pacnięciem trafiły go jedna po drugiej w pośladki. Nie bili nawet specjalnie mocno, bez przekonania, bez zamachu, jakoś symbolicznie. Bardziej dla pokazu siły i zaznaczenia władzy niż dla efektu.

- No i nie dać mi się więcej łapać ruskim – rzucił za wami Stefan, gdy rozmasowując tyłki rozchodziliście się do domów. Milicjant Artur wsiadł do szoferki i wyjąc na pierwszym biegu Nyska odjechała w górę ulicy Pstrowskiego.

Był ciepły wrzesień, wokół były ciągle zielone drzewa. Nikt nie sądził nawet, że za rok o tej porze koszary będą prawie puste i nie będzie już pretekstu do walk ulicznych. Znikną chłopcy ciągnący za sobą przez miasto charakterystyczny fetor w drodze do łaźni, nikt nie będzie grał na harmoszce wieczorami w oknie i nie będzie też u kogo zdobyć pełnych naboi do kałasznikowa, w celu ich podłożenia na tory tuż przed nadjeżdżającym pociągiem. Widać będzie oficerów wyprowadzających się ze swoich mieszkań poza obrębem koszar, krążyć będą legendy o tym, że wszystko, wszystko ze sobą zabrali, nawet wyrwali kable i rury ze ścian. Niechciani tutaj, a tam, gdzie jechali, przez nikogo nie oczekiwani.

Miało się zatem tego września zacząć coś prawdziwego, tylko po to, żeby teraz we wrześniowe popołudnie na falochronie patrzącym na północ wydać ci się czymś zupełnie pozornym, nieprawdziwym, iluzorycznym, a prawdziwy miał być już na zawsze tylko tamten wrzesień, koniec lata, skraj jesieni i boląca od milicyjnej pały dupa. Jak prototyp doświadczenia przemijania i nieudolnych prób zatrzymywania tego, co mija. Tak i ty, teraz patrzący za kolejnym, irytująco punktualnym promem, zawieszony na wyspie po środku Bałtyku, szukasz jakichkolwiek dowodów na autentyczność siebie, patrzącego na zrudziałe od wyschłych glonów kamienie, w świecie gdzie nic już nie jest autentyczne, wszystko jest jak groźna mina polskiego pogranicznika, strzegącego ciebie przed starą banderówką sprzedającą gacie na rynku w Jeleniej Górze, jak śmiech milicjanta Stefana, jak kamienie rzucane przez mur, które kiedy trafiają w ciało chłopca przywiezionego do polskiego miasta Brzeg z Ałma-Aty – bolą już naprawdę. I czasem z tego rodzi się wściekłość. Wściekłość nie na żarty. Przed nią nie ma się jak schować, ukryć, raz wykluta zostaje na zawsze i czeka jak milicyjna Nyska na rogu Cichej i Rosenbergów. Teraz, kiedy właśnie zastanawiam się w jaki kolejny spław rzucić twoje wątłe czółenko – przypominają ci się słowa piosenki sprzed lat, ironicznej jak sądzę, którą mając lat cztery czy pięć brałeś prostolinijnie za zwykła kołysankę. Delikatne marszowe nawracające kadencje C e G C i jeszcze raz C e G C:

Nie bój się synku, nie bój się synku wojny

Bo przecież czuwa ludowy organ zbrojny.

Obaj wiemy, że to nieprawda.

Zobacz również

Transmigracja B-Sides (3). Organ, który czuwa
Transmigracja B-Sides (7). Koniec sezonu
"Listy do Tymoteusza" - specjalnie dla Patronów i Matronek

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...