Wspomnienia starego wiarusa –właściciela pałacu w Sterdyni

Obrazek posta

Wspomnienia starego wiarusa –właściciela pałacu w Sterdyni

 

„Józef Wawrzyniec hrabia Krasiński, syn Kazimierza Oboźnego Wielkiego Koronnego. Był to obywatel bardzo bogaty, zacny, uczynny. Żołnierz odważny, waleczny i niezmordowany mąż stanu, senator i kasztelan królestwa. (…)

(…) Mąż ten zasłużony, przez całe życie pisał pamiętniki zdarzeń, których był świadkiem naocznym od roku 1790 do 1830. Pamiętniki spisano w szesnastu woluminach,(…)” *

 

Właściciel pamiętników dozwolił staremu Skrybie, co cenniejsze porobić wyjątki. Z czego korzystając , dziś fragment przytoczyć. Fragment ostatniego z tomów, to jest siedemnastego, na tyle osobisty, że nie miałem odwagi umieszczać we wspomnianym wydawnictwie.

 

 

Listopad 1844 Sterdyń

 

Siedziałem w bibliotece,  w wielkim skórzanym  fotelu przed kominkiem, czując ciepło żaru, które rozlewało się po moich wykręconych przez artretyzm nogach. Na dworze wiatr targał gałęziami starych lip, jakby przypominał o burzach, które niegdyś przeżyłem. Gromadka wnuków, a było  ich siedmioro, otoczyła mnie niczym wróble na gałęzi, każde chciało być jak najbliżej, każde wpatrywało się we mnie z oczami pełnymi ciekawości i podziwu. 

 

– Dziadku, opowiedz o wojnie! – Staś, najstarszy z chłopców, siedział wyprostowany niczym mały żołnierz, trzymając w dłoni drewniany szponton, który sam mu podarowałem.  Dzięki niemu czuł się już jak oficer niezwyciężonej armii, którą codziennie musztrował. Niestety na ogół z żałosnym skutkiem. Dziewczynki nie przyjmowały komend, zaś chłopcy szybko się nudzili.

 

– Tak, dziadku! Opowiedz o Berezynie! – wtrąciła Zosia, najmłodsza, chwytając mnie za rękaw surduta. 

 

Westchnąłem teatralnie, wydmuchując przy tym dym z mojej starej fajki, która pamiętała czasy służby pod Cesarzem. Spojrzałem na córkę i synową, które spoglądały na mnie z kuchennych drzwi. 

– Tylko nie opowiadaj im o krwi i trupach, bo znowu nie będą spały przez całą noc!

Machnąłem ręką, jakbym odpędzał natrętną muchę.
– A co to za opowieści bez krwi? Wojna to wojna! Ale dobrze, postaram się nie straszyć – powiedziałem, choć wiedziałem, że nie dotrzymam tej obietnicy.

 

Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na dzieci, które z zapartym tchem czekały na moją odpowiedź.  Zaś moja synowa Ivon, tylko pogroziła mi palcem.

– Już dobrze, dobrze. Ja tam zawsze folguję w opowieściach – powiedziałem, prostując się w fotelu i puszczając szelmowsko oko do dzieciaków. – Posłuchajcie więc o bitwie pod Berezyną. 

 

W tej chwili ogień w kominku strzelił wesołym płomieniem, a ja poczułem, jak wspomnienia zaczynają żyć własnym życiem. 

 

 

– To było późną jesienią 1812 roku, w samym sercu Rosji. Śnieg padał gęsto, że siedząc w siodle nie widziało się łba wierzchowca. A mróz? Mróz był taki, że ścinał krew w żyłach i strach było sikać, by „wacek” nie odpadł zimna.

-Dziadku, a co to ten wacek ?

- Józefie, nie jesteś ze swymi piechurami. Zważaj na słowa. W końcu to przyszła dama cię słucha – spokojnie pouczyła mnie Emilia, moja żona.

– Oczywiście- odparłem i wróciłem do opowieści. Mróz, okropny, a  głód zżerał nas od środka. Szliśmy z Napoleonem przez ten lodowy koszmar, w nadziei, że uda nam się dotrzeć do Polski, a następnie do Francji. Ale Rosjanie nie dawali za wygraną. Pod Berezyną czekała na nas przeprawa. Gdy tam dotarliśmy mosty już płonęły, a na drugim brzegu stały ich wojska – zacząłem, spoglądając na maluchy. 

 

– A potem co było, dziadku? – Staś uniósł się na palcach. 

 

– Potem, moje dzieci, był chaos – kontynuowałem, zniżając głos, jakbym mówił największy sekret. – Ludzie tratowali się nawzajem, konie zrywały się z wodzy, a w powietrzu słychać było huk armat i świst kul. 

 

Przyciszyłem głos i spojrzałem na nich z powagą: 

– A nasza brygada strzelców konnych dostała rozkaz – pomóc w odsieczy. W samym środku tego piekła generał Zajączek został ranny, a generał Kniaziewicz wpadł w zasadzkę. 

 

Uniosłem rękę, jakbym wciąż trzymał wodze. 

– Wyciągnąłem szablę, podciągnąłem lejce i ruszyłem na czele moich ludzi. „Naprzód, chłopcy! Za Polskę!” – krzyknąłem, a moi strzelcy na koniach ruszyli jak burza. 

 

Wnuki pisnęły z emocji, kiedy uniosłem głos, a Zosia zapiszczała, chowając twarz w dłoniach. 

 

 

– Huk armat roznosił się echem. Kule świstały, rozrywając powietrze, a konie waliły kopytami w ziemię, wzbijając w powietrze śnieg i błoto. Widziałem, jak nasi ludzie padają, ale nie mogłem się zatrzymać. W samym środku tego piekła leżał Kniaziewicz, a Zajączka ledwie widziałem między walącymi się końmi. 

 

Zniżyłem głos i spojrzałem na Stasia, który chłonął każde słowo. 

– Podjechałem do Kniaziewicza, który leżał bez sił. Wciągnąłem go na siodło, a potem dojrzałem Zajączka. Leżał obok martwego konia, wciąż żywy, ale zbyt słaby, by się podnieść. „Nie zostawię cię tu, generale!” – zawołałem, zeskakując z siodła. 

 

– I co zrobiłeś, dziadku? – zapytał cicho Staś. 

 

– Wziąłem go na plecy, jak worek mąki – powiedziałem, lekko się kurcząc i unosząc ręce, jakbym naprawdę dźwigał generała. – Przeszliśmy przez ogień i śnieg, kule świstały nad naszymi głowami, a ja myślałem tylko o jednym: Nie zginąć. Nie zginąć i nie dostać postrzał w dupę. Głupio będzie się w ten sposób wykrwawić i umrzeć . 

 

Na chwilę zamilkłem, pozwalając dzieciom chłonąć wagę tych słów. 

 

 

W tej chwili z kuchni wybiegła moja córka, w jednej ręku trzymając mokrą ścierkę i grożąc mi palcem. 

– Ojcze, dość! Nie strasz dzieci, bo znowu nie będą mogły spać! 

 

Dzieci zaczęły protestować, ciągnąc mnie za rękaw. 

– Dziadku, jeszcze! Jeszcze opowiedz! 

 

– Dość na dzisiaj – powiedziałem, choć miałem ochotę ciągnąć swą opowieść. – Idźcie spać, a jutro opowiem wam więcej. 

 

Niechętnie poszły do swoich łóżek, a ja zostałem sam z dogasającym ogniem. Wpatrywałem się w żar, a moje myśli powróciły do tamtych dni – już nie jako barwna opowieść dla dzieci, ale prawdziwe wspomnienie.    

 

Nie opowiedziałem im wszystkiego. Nie powiedziałem o krzykach rannych, o zapachu gnijących trzewi, który wypełniał powietrze. O tym, jak widziałem kolegów, którzy marzyli o wolnej Polsce, ginąc na obcej ziemi. 

 

Berezyna nie była chwałą – była piekłem. Pamiętam chłopca, ledwie siedemnastoletniego, który upadł obok mnie, trafiony kulą. „Pomóż mi, panie pułkowniku” – zawołał, chwytając mnie za rękaw. Ale ja nie mogłem mu pomóc. Kopnąłem go, odtrąciłem wyciągniętą o pomoc rękę. Musiałem iść dalej, zostawiając go tam na śniegu, by zamarzł w samotności. 

 

A Napoleon? On uciekł. Zostawił nas na pastwę Rosjan, by ratować siebie. Walczyliśmy już nie dla niego, ale dla własnych marzeń. 

 

Wojna odebrała mi przyjaciół, a w zamian dała wspomnienia, od których nigdy się nie uwolniłem. 

 

***

Minęły lata. Pałac, w którym teraz siedzę, był kiedyś pełen życia, śmiechu i muzyki. Ale teraz stoi pusty. Moje dzieci wyjechały, wnuki dorosły, a ja zostałem sam z moimi wspomnieniami. 

 

Teraz, gdy mój czas dobiegł końca, moja dusza wędruje tymi korytarzami. Nocami słyszę odgłosy bitwy – galop koni, huk armat, krzyki rannych. Wiem, że to nie tylko wspomnienia. To echo tamtych dni, które wciąż żyje we mnie. 

 

Przechadzam się po pustych salach, dotykam zimnych murów i wspominam. Nie żałuję, jak przeżyłem swoje życie – walczyłem dla Polski, nawet jeśli historia okazała się niewdzięczna. 

 

I tak trwam, czekając na dzień, kiedy ktoś znów roznieci ogień w kominku i opowie moją historię. Bo choć moje ciało przeminęło, moje czyny żyją w opowieściach, zapewne nigdy nie umrą. 

 

(*) Słowo od wydawcy „Pamiętniki Józefa hrabiego Krasińskiego” od roku 1790-1831

Skrócone przez dr. Fr. Reuttewicza .

 Poznań 1877r

Zobacz również

Pojedynek o honor Sylvię
Drozdowo - Legenda o Grażynie
Pigmalion z Siedlec. Akt I – Brudna i zuchwała Marianna w opałach.

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...