"Ale ja wcale nie mam motywacji"
Hmmmm. Skończę w tym roku 38 lat, to już mogę coś o tym powiedzieć. Od momentu kiedy stałam się "dość" odpowiedzialna za siebie- czyli kiedy miałam 14 lat jestem z nawykami za pan brat. Nawyki wywodziły się z myślenia- zbyt nadmiernego jak na ten wiek tak myślę, cóż - jestem typem filozofa odkąd pamiętam, chociaż tak bardzo nie odkrywam się w rozmowach na zewnątrz, to rozmowy odbywające się w mojej głowie, rozmowy z własnym ego, z własnym ja - trwały od zawsze. Na przestrzeni lat stwierdzam że chęć ciągłego "naprawiania siebie" wynikały z
a) niskiego poczucia wartości
b) ze Strachu że życie minie mi na niczym
c) z Miłości do siebie - to dopiero od niedawna
d) z pasji do muzyki i życia
e) z nudy
f) z ciekawości
g) z nieprzyjemnego poczucia oceniania mnie przez innych - zawód wokalistki solowej bardzo temu sprzyja niestety
h) z poczucia przeciętności i chęci dorównania lepszym
Czy do śpiewania mam talent? Całkiem przeciętny, tak to postrzegałam przez lata- tak to czułam. Muzyczny talent mam dość duży- bardzo dobrze słyszę niuanse, i to czego "normalne" ucho nie słyszy. To co tu opisuję-mechanizmy myślenia, co przekładało się na działanie możesz zobaczyć czytelniku u siebie- jakieś podobne cechy. Więc po części jeśli chodzi o nawyki podpieram się swoimi przeżyciami i wnioskami. W tym poście opiszę tylko pare przykładów. A na samym dole film do obejrzenia. Najpierw przeczytaj czytelniku , bo film mówi o czym innym.
Przeciętność, którą sobie przez lata wmawiałam dała mi porządnego kopa do działania w wybranych kierunkach. Często z obawy że stracę szanse dane mi przez życie. Przykłady:
1. Dostałam się do wymarzonej szkoły muzycznej w Warszawie ledwie. Pół roku chodziłam na grupowe wykłady jako "wolny słuchacz", gdyż z egzaminów wstępnych byłam szósta na liście rezerwowej i wytyczne szkoły dawały takim osobom jak ja ( te z listy rezerwowej ) możliwość uczestniczenia. Jako szósta nie miałam cienia szansy się dostać. Pamiętam płakałam pare dni w wakacje kiedy ogłosili wyniki- szkoła była moim głównym marzeniem wtedy. A ty klops. Nie dostałam się.
-na egzaminach tak bardzo mi zależało , tak strasznie, że stres odebrał mi połowę umiejętności , cała się trzęsłam, w wyniku czego zaśpiewałam niezbyt dobrze- bycie na liście rezerwowej w sumie i tak było małym sukcesem bo czułam że zaśpiewałam naprawdę kiepsko. Ale do brzegu.
Przez ponad pół roku chodziłam do szkoły na wszystkie możliwe zajęcia, nie opuściłam ani jednej godziny. Nie dlatego że miałam nadzieję dostania się, nie było takiej opcji, tylko po to aby się nauczyć czegokolwiek, skoro i tak siedziałam w domu - szkoła działała w trybie dziennym, a ja nie przyjmowałam żadnej opcji pójścia na studia w Warszawie, bo nie było w tamtych czasach kierunku odpowiadającego moim zainteresowaniom, więc pomyślałam że zrobię sobie rok przerwy i spróbuję znów za rok. Nie pochodzę z rodziny artystycznej, nikt nie miał styczności z muzyką oprócz słuchania kaset ( w dodatku naprawdę marnych ) i radia popularnego toteż warszawska szkoła to były "te" drzwi do wiedzy i otoczenia muzycznego, już na wyższym poziomie a byłam tak bardzo tego głodna.
Jakimś cudem nauczyciele zaczęli mnie widzieć. To chyba ta moja systematyczność i chęć się przebiła. Przyjęli mnie jako osobę dodatkową, a nauczyciel z przedmiotu głównego jakim była emisja głosu wziął tę godzinę w tygodniu ponad- bez wynagrodzenia.
Wnioski apropo dzisiejszego filmu o nawykach: porażka i odrzucenie może skutkować jeszcze większym oddaniem i działaniem jeśli na czymś naprawdę Ci zależy. Nie zawsze. Ale w wielu przypadkach się to sprawdza jeśli intencja jest czysta- tzn bez ukrytych zamierzeń i oczekiwań a tylko z chęci ciekawości i czystej pasji do czegokolwiek można poprostu działać i ćwiczyć to- a zdarzenia które się mogą wydarzyć później - te przysłowiowe " przypadki" czy "ten to miał szczęście" to efekt, skutek niezamierzony, nie robiony specjalnie.
Szkołę skończyłam z bardzo dobrym wynikiem i się tam bardzo dużo nauczyłam, marzenie dostania się spełniło, naprawdę przedziwną drogą.
2. Matura z j. angielskiego - zdałam tylko dlatego że się bałam i wstydziłam, więc pół roku przed ( dopiero ! ) zaczęłam się uczyć na maksa, na zajęcia dodatkowe już zarabiałam sama toteż mogłam sobie na nie pozwolić - w małej grupie raz w tygodniu. Kiedyś były inne czasy- rzadko kto chodził na dodatkowy angielski, nie było takiej mody, moi rodzice nie mogli sobie pozwolić na taki wydatek i już płacili mi za lekcje nauki na flecie poprzecznym. Musiałam poradzić sobie sama. Ze wstydu i strachu sobie poradziłam- uczyłam się codziennie i zdałam całkiem nieźle.
Więc po czasie stwierdzam ( a propos nawyków ) że te dwa uczucia, które mną kierowały - wstyd i strach - na tamten czas nie były takie złe. Po maturze już troszeczkę złapałam chęci do kontynuowania nauki pomimo uczucia że kompletnie nie mam do tego talentu. Szkoda mi było jedynie stracić tego czego się nauczyłam, język szybko się zapomina jak się nie powtarza przecież. No to kontynuowałam, z przerwami ( wciąż czułam że to syzyfowa praca ) ale jednak. I tak jest do tej pory. Więc już 20 lat się uczę po trochu. A od 3 lat już bardzo regularnie a w filmie wyjaśniam co zrobiłam żeby tak było.
Ach... i już się nie czuję absolutnie beztalenciem bo się dogadam wszędzie i dużo rozumiem. Kto wie... Może kiedyś zrobię certyfikat. Więc w wyniku konsekwencji i strachu że utracę to co już zrobiłam w wyniku znalezienia jakiejkolwiek motywacji zmieniła się emocja i ocena mnie samej w podejściu do "talentu" . J. Angielski nie był nigdy wcześniej moją pasją a to dlatego- nie poświęcałam temu uwagi do momentu "pół roku przed maturą". Ale był ważny dla mnie- ze wstydu że poza granicami nie umiałam zapytać o podstawy. Ze wstydu że w środowisku muzycznym zdarzają się rozmowy w j. angielskim a ja ani "b" ani "c".
3. Ostatni przykład na dziś.
Dostałam się do chórku Maryli jak miałam 21 lat. Nie zależało mi kompletnie, poszłam na casting z czystej ciekawości. A jak już wspomniałam mam duży talent do słyszenia muzyki inaczej niż przeciętni ludzie to się dostałam. Jeszcze wtedy M. nie widziała moich nóg . Hahaha. Zaraz to wyjaśnię ;)
No i się zaczęło. Przez dwa lata ( ! ) czułam taki wstyd i krępację że ćwiczyłam baaaardzo dużo mój głos według wskazówek Pani w szkole muzycznej. No to postępy techniczne przychodziły w końcu w wyniku regularnego ćwiczenia. Dlaczego tak czułam ? To była najwyższa półka muzyczna. Nagle z takimi muzykami pracowałam , z takimi chórzystami ( śpiewaliśmy w trójkę przez pare lat, później zostałyśmy we dwie ) a ja wciąż czułam się gorsza i niewarta. I ... taka przeciętna... ( W ogóle jak to się stało że ONA mnie przyjęła !?...mnie??? ) A tu największe sceny polskie, wszystkie znane festiwale, życie na walizkach , każdy weekend w trasie. Krępacja i poczucie że jestem niewystarczająca siedziało w mojej głowie dość długi czas, w wyniku czego wyglądałam na obrażoną i smutną, a ja byłam poprostu przerażona czy sobie poradzę. Wszyscy w zespole byli sporo starsi, tacy doświadczeni a ja? Miałam przydomek "mucha" -ciagle poważna i smutna. Wkładałam w rozwój głosu bardzo dużo energii żeby śpiewać technicznie lepiej- to się liczyło bardzo, musieliśmy brzmieć w trójkę znakomicie.
I miałam zgrabne nogi... może to to mi pomogło ? ;) PS. Dalej mam zgrabne ;)
W przeciągu 14 lat przeżyłam sporo zmian chórków u blondyny a ja się utrzymałam - dzięki wtedy włożonej pracy ( może i tym zgrabnym nogom ) i rozwoju głosu byłam w stanie dość poprawnie zaśpiewać każdy głos - od tenoru po soprany. A uwierzcie mi że jest to niezły wyczyn , spora rozpiętość wokalna i nie można było "tylko" zaśpiewać. Trzeba było brzmiąco, często głośno , mocno, bez czajenia się. Kiedy odchodziła osoba z chórków- ja wskakiwałam na jej głos momentalnie, bo się najszybciej uczyłam. Nie było czasu, koncerty były cały czas i tak- jest to prawda- słyszę harmonie bardzo dobrze. Chórki to w ogóle nie łatwy temat, większość wokalistów nie nadaje się do szybkiej pracy w tym zawodzie. I tak- piszę to z czystym sumieniem. Przez lata śpiewałam soprany- naprawdę trudne dla mnie (jestem mezzosopranem ) bo nie było wyjścia - jeśli miałam się utrzymać w pracy to wypadało zawsze na mnie - robienie tych dla mnie trudnych rzeczy. Przejęłam po koledze który odszedł w paru utworach bawienie publiczności i takie jakby rapowanie w utworze "Małgośka". Jezu jak ja się bałam. I jednocześnie nie znosiłam tego robić. Czułam się jak kretyn gadając do publiczności. Większość telewizyjnych koncertów musiałam gadać do ludzi! . Ja ??? Dlaczego znowu ja ?! Bardzo bałam się postawić Maryli. Nie miałam odwagi. Na siłę szukałam pozytywów żeby mnie ten stres nie zjadł. I jakoś dziwnie na mnie wypadało. Ale...
Dzięki temu jestem w stanie teraz zaśpiewać w chórkach wszystko dość dobrze. I wiele chórków zaśpiewałam różnym gwiazdom w różnych konfiguracjach na przestrzeni ostatnich 10 lat. Więc sporo cudownych muzycznych przeżyć i uniesień. Nie boję się mówić do ludzi ze sceny. Łatwiej mi teraz kiedy śpiewam solo jako front, jako NAYA. Po części spełniło się to o czym marzyłam- śpiewałam w topowych chórkach. JA- ta przeciętna ! A wyszło to z chęci utrzymania pracy i wstydu że "nie dorównuję" innym - maksymalnego czasu poświęconego praktyki wokalnej i udźwignięcia wszystkich zadań które na mnie spadały w przeciągu lat pracy u Mańki - pozytywny aspekt braku asertywności.
Już nie czuję się taka przeciętna. Raczej: wyjątkowa na swój sposób, jeden jedyny.
No więc tyle na dziś. Mam jeszcze mnóstwo przykładów z życia.
Dziś podałam te trzy. Pierwszy to opór i ciekawość a pozostałe dwa to strach i wstyd.
W filmie ogólnie opowiadam o nawykach i moich sposobach na konsekwencję. Tu opisałam inne przykłady z przeszłości i efekty.
Dziękuję Patroni że wspieracie moją drogę muzyczną. Dzięki Wam mogę tworzyć muzykę i wydawać piosenki szybciej. A ... jestem tego bardzo głodna... Za miesiąc kolejna dawka "motywacji"- śmieszne to słowo.
Trwa ładowanie...