Żyjemy w czasach, w których wyraz “zagospodarowanie” stał się słowem świętym – synonimem „RoZwoJó”. Konkretnie to rodzaju rozwoju, którego żniwo teraz zbieramy w postaci zmian klimatu. Każdy skrawek ziemi musi czemuś służyć, najlepiej przynosząc zysk. Konsumpcjonizm i kolonializm przestrzeni w każdej postaci to „SóKceS” mierzony w PKB, w którym nie ma nawet odniesienia do niematerialnego szczęścia i dobrostanu. „PUMy” budowlane da się zmierzyć, pozytywnych emocji z życia – nie.
Nieużytki? W tym kontekście to marnotrawstwo. Coś, co wymaga naprawy, poprawy, ulepszenia, likwidacji, zabudowy. A przecież to właśnie te przestrzenie są prawdziwymi bohaterami naszych miast, biologicznymi i naturalnymi sprzymierzeńcami w walce ze zmianami klimatu, a nie – jak często sądzimy – parki i ogrody. Dlaczego więc tak bardzo chcemy je zabetonować? Bo… powiedziane jest: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”?
Oj, my głuptaski, „poddaną” to nie “kolonizuj i morduj”, tylko „opiekuj się, dbaj i ucz się” od natury – najlepszego inżyniera na świecie – i jej mechanizmów. Wszak my istniejemy od 200 000 lat, a natura od 3 000 000 000 z kawałkiem. Wie więcej niż zapatrzony w swą mądrość człowiek. „Humilitatem, stulte!”*
Nasza niechęć do nieużytków ma głębokie korzenie, sięgające podziału świata na sacrum i profanum. Mentalnie siedzimy nadal w średniowieczu. Sacrum to porządek, kontrola. To, co ludzkie i cywilizowane. To osiedla z równo przystrzyżonymi trawnikami, badylami o średnicy 15 cm, realizowanymi w ramach nasadzeń zastępczych/przestępczych i hektarami parkingów. Profanum to dzikość, nieprzewidywalność, natura, która wymyka się naszej kontroli. Nieużytek jest profanum w czystej postaci – i właśnie dlatego budzi w nas lęk.
Ten lęk podsycany jest przez narracje, które wbijają nam do głów, że dzikie jest niebezpieczne. Że chaszcze to siedlisko kleszczy, komarów i… (tu wstaw dowolny straszak z dzieciństwa – Bukę z Muminków czy złego pana z worem). I projekt na unicestwienie gotowy.
Zapominamy, że to my wkraczamy na teren tego niestabilnego ekosystemu. Zapominamy, że ekosystem to sieć zależności, w której każdy element ma swoje miejsce i rolę. Wszystkie są ważne, a nie tylko te urocze z naszego punktu widzenia.
Dochodzi do tego nasza mania porządku. Musi być równo, czysto i ślicznie. A natura nie lubi linijek. Tworzy organiczne, chaotyczne struktury. Z niewiadomych mi powodów my ten chaos postrzegamy jako coś złego, coś, co trzeba ujarzmić, ucywilizować. Stąd już tylko krok do mentalności, którą można streścić w zdaniu: „Niech deweloper się tym zajmie i zrobi z tym porządek”, a deweloper zrobi patoosiedle.
Człowiek, odkąd istnieje, ma ambicję podporządkować sobie świat. Jesteśmy gatunkiem, który lubi dominować, przekształcać, ulepszać. Nieużytki są dla nas wrogiem, bo nie dają się łatwo wpasować w nasze schematy. Na pierwszy rzut oka nie można z nich czerpać materialnych zysków. Są nieużyteczne z punktu widzenia naszej wąsko pojmowanej produktywności.
Ta potrzeba dominacji ma w sobie coś z kolonializmu. Traktujemy Ziemię jak kolonię, którą trzeba eksploatować do cna. Nie bierzemy pod uwagę, że Ziemia to skomplikowany organizm, a nieużytki to jego ważne organy. Niszcząc je, działamy na szkodę całego systemu, w tym – o losie słodki – samych siebie.
To chyba najbardziej ponury rozdział tej opowieści. Samorządy, które powinny dbać o dobro wspólne, często ulegają presji deweloperów. Nieużytki, zamiast stać się zielonymi płucami miast, zamieniają się w betonowe pustynie. Powstają osiedla – ciasne, brzydkie, pozbawione infrastruktury dla dzieci oraz z namiastką zieleni. Miejsca, w których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby mieszkać, ale które sprzedają się/ sprzedawały jak ciepłe bułeczki, bo alternatywą jest mieszkanie z rodzicami albo wynajem za horrendalne pieniądze.
A deweloper i samorządowiec? Oni już dawno przenieśli się do swoich domów na przedmieściach, z dala od zgiełku i betonozy. Przykład? Mam go blisko. W Lublinie pięć radnych mieszka poza miastem, choć prawo wyborcze radnym tego zabrania. Pisze o tym obszernie Jawny Lublin. Strasznie to co piszą kłuje deweloperów i samorządowców, którzy co rusz skarżą się, gdzie popadnie, zapominając do czego służy dziennikarstwo w demokracji i co to jest czwarta władza. Lublin nie jest odosobnionym przypadkiem. W całym kraju jest tak samo.
Ludzie sprawujący mandaty społeczne, ale również zajmujący stanowiska decyzyjne w urzędach, mieszkają często za miastami w cudownych okolicznościach przyrody, ale kładą się Rejtanem w obronie status quo, wspierając rzeź nieużytków realizowaną przez deweloperów. Śmieją się innym mieszkańcom w oczy. Jeśli ktoś chce się o to co piszę na mnie ofuczyć, to zanim to zrobi, niech sobie popatrzy na głosowania w radach miast. Tam czarno na białym widać tego czyraka na tkance miejskiej.
A mieszkańcy? Protesty mieszkańców? Często są ignorowane. W końcu RoZwuJ jest ważniejszy niż jakieś tam chwasty. A że przy okazji znikają miejsca, gdzie dzieci mogłyby zobaczyć motyla, a dorośli odetchnąć świeżym powietrzem, likwidujemy sobie darmową retencję, filtry powietrza, korytarze przewietrzające, naturalne nawilżacze powietrza dla miasta. Kogo to obchodzi, w dobie zmian klimatu, skoro kasa w kilku kieszeniach się zgadza.
Jednocześnie bardzo kwieciście i z poważną miną odmienia się przez wszystkie przypadki mitygację, partycypację i dostosowanie do zmian klimatu. Powstają długoterminowe ekoplany, poważne raporty i programy które kończą się na ogłoszeniu i napisaniu, a potem do szuflady. Coś tam ktoś jeszcze czasem obieca w kampanii wyborczej. To Polska w dobie zmian klimatu. Wśród interesariuszy miasta jest jeszcze grupa ludzi, których mi szkoda. Świadomi tych problemów urzędnicy, którzy muszą uczestniczyć w tej farsie serwowanej nam jak kraj długi i szeroki. Muszą się podporządkować, patrzeć na greenwashing, mikroskalę działań faktycznie prośrodowiskowych pompowanych na fejsbuczkach, a ostatnio sic! gazetach wydawanych przez samorządy za nasze pieniądze. Wobec tych urzędników stosuje się zasadę zamordyzmu. Jak ci nie pasuje, to na bruk!
A gdyby tak spojrzeć na nieużytki inaczej? Gdyby dostrzec w nich nie problem, a rozwiązanie kilku problemów? W dobie zmian klimatu, rosnących temperatur i coraz częstszych susz, te niezagospodarowane przestrzenie stają się na wagę złota.
* Samowystarczalne ogrody: Nie trzeba ich podlewać, nawozić, kosić. Rosną same, tworząc nie za bardzo złożone ekosystemy, w których rośliny, owady i inne organizmy żyją w jako takiej symbiozie.
* Naturalne klimatyzatory: Zadrzewienia i zarośla obniżają temperaturę, dając wytchnienie i filtrując powietrze. To darmowa i o wiele bardziej efektywna klimatyzacja niż ta, którą montujemy w naszych betonowych pudełkach.
* Retencja wody: Nieużytki pochłaniają i zatrzymują wodę, zmniejszając ryzyko podtopień i suszy. To o wiele lepsze rozwiązanie niż mało skuteczne „ogrody deszczowe” na pokaz, które są jedynie greenwashingowym listkiem figowym na fejsbuku. Oczywiście nie mam tu na myśli systemowych rozwiązań retencji na większą skalę. Chodzi o te 20 m2 ogródki deszczowe.
* Hotele/mieszkania dla owadów i innych organizmów. To ostoje różnorodności biologicznej w miastach, takiej na jaką naturę tu stać. Miejsca, gdzie mogą żyć i rozmnażać się gatunki, które obecnie starają się żyć w naszych miastach.
* Korytarze ekologiczne. Połączone ze sobą nieużytki tworzą sieć, która umożliwia zwierzętom przemieszczanie się i migrację. To kluczowe dla zachowania zdrowych populacji i różnorodności genetycznej. Mówi o tym ostatnio bardzo intensywnie Jan Kamiński w swoim projekcie o sieciach miejskich.
* Przestrzeń projektowania równoprawnego miasta. W miastach tworzonych z poszanowaniem dla wszystkich użytkowników zamieszkujące je organizmy mają swoje miejsce i nie kolidują wzajemnie z przestrzenią, w której żyją ludzie. Nieużytki to przestrzenie równoprawne. To za szkołą Ekopoetyka/Ecopoética/Ecopoetics i Grupą Centrala Malgorzata Kuciewicz i Simone De Iacobis.
* Bezkosztowe trzecie miejsca spotkań i rekreacji. To idealne miejsca na spacery, pikniki. Nie trzeba wydawać milionów na budowę parku, wystarczy pozwolić naturze działać.
Jest tylko jeden problem – nie ma jak przeciąć wstęgi przy otwarciu.
Trwa obecnie dyskusja co zrobić z IGO (inwazyjne gatunki obce) w nieużytkach. Odpowiedzią wydaje się być pielęgnacja selektywna, która może mieć wpływ na regulowanie struktur gatunkowych tego miksu roślinnego jakie wytwarzają czynniki miejskie, od których nie uciekniemy. Mam nadzieję, że po tym jak zaczniemy je szanować, przyjdzie kolej na to jak z nimi pracować przy jak najmniejszej ingerencji i stratach energetycznych.
Michał Książek w “Atlasie dziur i szczelin” pisze “w mieście chodzi o to żeby się pomieścić” ma na myśli ludzi i inne organizmy oraz ich przestrzenie życia. Ja dodam: nieużytki i zarastanie to nie problem. To dar. To szansa na tworzenie miast, które są bardziej przyjazne i bezpieczniejsze dla wszystkich w dobie zmian klimatu. Odporne w jakimś stopniu na nie.
Profesor Szymon Malinowski, którego cenię i szanuję za mówienie prawdy potwierdzonej naukowo o zmianach klimatu i wpływie człowieka na nie w wywiadzie do październikowego numeru Architektura i Biznes powiedział “Brakuje nam świadomości, że tereny zurbanizowane, to miejsca, w których żyją ludzie, ale tereny te powinny współpracować z przyrodą. Tymczasem człowiek wydziera przyrodzie kolejne fragmenty i zabudowuje po swojemu, a potem to wszystko się na nas mści”. Do jednej z granic planetarnych, związanej z nieodwracalnym załamaniem się klimatu na które również powołuje się Profesor już niedaleko. Co oznacza, że jeszcze możemy się cofnąć. Jeszcze nie jest za późno. Raz już się to ludzkości udało. Chodziło wtedy o dziurę ozonową. Może i tym razem coś wspólnie wypracujemy?
Jako architekt krajobrazu uważam, że w miastach nieużytki i powiązanie z nimi zarastanie, to właśnie takie lekarstwo. Na dodatek dostajemy je refundowane od natury. Za darmo, bez zużywania energii i zasobów. Zamiast więc je niszczyć, nauczmy się z nimi współpracować i zauważmy to, co mogą nam dać. Zmieńmy naszą mentalność, porzućmy obsesję stałej kontroli i pozwólmy naturze robić to, co robi najlepiej – żyć i tworzyć.Niszcząc je, działamy na szkodę całego systemu, w tym – o losie słodki – samych siebie. I to nie jest ironia, to fakt!
* Humilitatem, stulte łac. – Pokory, głupcze! (parafraza Brata Zdrówko z Jasminum Jana Jakuba Kolskiego)
Wojciech Januszczyk – pracownik Instytutu Architektury Krajobrazu KUL, fundator Fundacji Krajobrazy, Inspektor Nadzoru Terenów Zieleni i biegły sądowy. Pomysłodawca i dyrektor artystyczny festiwalu sztuki ogrodów i przestrzeni — InGarden.
Trwa ładowanie...