Książki jak komary
Poważnie tego nie znasz? To pytanie u wielu może wywołać niepokój. Strach przed pominięciem to bardzo silne uczucie, nawet ze świadomością, że jeśli nie załapiemy się na jedno, to zaraz przyjdzie drugie, a po nim kolejne. Ta pętla się nie kończy.
Katarzyna Czajka-Kominiarczuk nie pierwszy raz zmusiła mnie do refleksji, a raczej obudziła uczucie, które gdzieś siedzi we mnie od dłuższego momentu. Na potrzeby narracji utkała teorię "streamingizacji czytelnictwa" czyli potrzeby, a wręcz przymusu mówienia tylko o nowościach i premierach. Do światka literackiego przypełzło to od seriali, a tam pewnie od kina, gdzie główny nacisk narracji kładziono na moment pojawienia się na ekranach. Wiecie, jak napiszę o "Dojrzewaniu" za tydzień to każdy wzruszy ramionami (już jest za późno!). Sally Rooney? Przecież ta jej nowa książka wyszła MIESIĄC temu (a ja nadal nie przeczytałem jej debiutu). Żywotność nowości jest na poziomie żywotności komara, który żyje zazwyczaj maksymalnie kilka tygodni, a po drodze musi jeszcze ugryźć kilkaset osób. Podobnie jest z książką, prawda? Ma ona chwilę, by wedrzeć się do świadomości (ukąsić), by sprawiać wrażenie, że mówią o niej wszyscy, bo już w momencie wydania wisi nad nią widmo trafienia do dyskontu i zniknięcia w otchłani pomiędzy cebulą a papierem toaletowym.
Czuję się winny, ponieważ sam próbuję czytać jak najwięcej premier. Z kurierami widzę się częściej niż z przyjaciółmi. Podobnie jak Czajka-Kominiarczuk nawet nie próbuję spoglądać w stronę kupki wstydu ze "starociami", którą ostatni raz udało mi się zniwelować na początku roku, gdy wydawcy jeszcze mieli dla nas odrobinę litości. W tej pogoni, strachu przed pominięciem (FOMO) niestety omijamy książki, seriale czy filmy, które są warte uwagi. Oglądaliście "Ucieczkę z Chinatown?"? Pewnie nie, bo była schowana gdzieś na Disney Plus? Czytaliście "Niedobry zwyczaj"? Nie, bo wyszedł w tym samym czasie, co nowa Rooney. Przykłady można mnożyć.
Jestem ciekaw, na ile w ogóle taka taktyka jest skuteczna. Komarowa żywotność powoduje, że książki z wystaw bądź banerów znikają tak szybko, że po kilku dniach nie ma sensu szukać ich w tym samym miejscu. Niezmienna jest jednak (słuszna) rozpacz dotycząca sprzedaży książek. Koś wpadł jedynie na pomysł, że zasypywanie czytelników nowościami może rozwiązać problem. Jak na targu: "może ziemniaczki? Nie lubi pan ziemniaków, nie ma problemu, mam pietruszkę! Albo koperek? To też nie, to może jak pani nie lubi papryki, to może pomidor, a jak pomidorów to paprykę?". Rezultat jest taki, że wracasz z ogórkiem, którego nie potrzebujesz. Multiplikacja oferty ma zapewne powodować, że każdy ma znaleźć coś dla siebie, jednak powoduje odwrotność, bo coraz częściej coś nam ucieka. My w tym gąszczu czujemy oddech na plecach, by czytać świeżynki.
Zmian na horyzoncie nie widać, idzie kwiecień, a w nim kolejna porcja premier, których oczywiście nie mogę się doczekać i które spowodują dalsze osuwanie się starych książek, które na przykład są ze mną, o zgrozo, miesiąc... Rozwiązania możemy wprowadzać na własnym poziomie. Może sięgać raz w miesiącu po zalegające książki albo wręcz celowo opóźniać lekturę, by ominąć medialny szał. Ode mnie mogę obiecać, że w moich filmach/wpisach nie będę wspominał tylko o premierach, tyle mogę zrobić.
Chcesz czytać o książkach? Dołącz do grona Patronek i Patronów!
Trwa ładowanie...