Skalne Miasto Vardzia - rajd Slavic Edition vol 2
Niektóre teksty czekają na moment, w którym będą gotowe na to, by zostać zapisane… ✍🏻✨
Czasem czekają na natchnienie, a innym razem na wywołanie filmu z aparatu. 📸
Tak było i z tym postem.
Zdjęcia z Vardzii czekały kilka miesięcy na filmie, by zostać wywołane i zeskanowane...
A ja czułam, że bez nich ten post nie byłby pełen.
Zdjęcia analogowe mają zupełnie inną moc i inną głębię niż cyfrowe… 🌑🎞️
Dzisiaj mamy wtorek...
Dla mnie każdy wtorek to święty gruziński wtorek 🇬🇪🕊️ — bo właśnie wtedy tańczę w Zespole Tańca Gruzińskiego Daisi.
Rok temu zaczęłam tę przygodę, gdy po pierwszym rajdzie w Gruzji wróciłam rozpalona miłością do tego kraju, która uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. ⚡❤️
Przed wylotem na drugi rajd do Skalnego Miasta Vardzia, by ukoić moją tęsknotę, zaczęłam chodzić na tańce gruzińskie.
Oglądając zdjęcia z Vardzii i czytając więcej o postaci Królowej Tamary 👑, czułam coraz większe przyciąganie...
Na tamten moment nie wiedziałam jeszcze, że czeka mnie potężna transformacja, a wszystkie moje plany dosłownie legną w gruzach. 🌪️
Dzisiaj, pisząc te słowa, mam wrażenie, że wszystko przesunęło się o rok…
Zupełnie jakbym potrzebowała tych 12 miesięcy, by dokończyć procesy, uwolnić to, co jest gotowe na odejście 🌿 i otworzyć się w pełni na nowe... 🌸
Rok temu, gdy odliczałam dni do wyjazdu, nie wiedziałam, co mnie czeka…
Dzisiaj, z perspektywy czasu, patrzę na tamten czas z czułością… 🤍
Ale na razie nie o tym...
Przenieśmy się zatem do 2024 roku, gdy moja stopa po raz drugi stanęła na gruzińskiej ziemi. 🐎🏔️
Zastanawiałam się, jaka Gruzja jest latem... ☀️🇬🇪
Powoli robił się środek lipca...
WizzAir zmienił godziny lotów i czekało mnie lądowanie w Kutaisi w środku nocy... 🌙✈️
Zastanawiałam się, czy zdążę kupić kartę SIM z gruzińskim numerem 📱, czy wymienię euro na lari... 💶➡️🇬🇪
Na szczęście — wszystko działało na lotnisku nawet w nocy. ✨
Leciała ze mną Agnieszka, którą poznałam na kursie Terapii Masażem Łona. 🌸
Był to jej pierwszy lot… a ja poczułam się całkiem przyjemnie w roli Przewodniczki. ✨
W końcu wiedziałam już, jak na Lotnisku Chopina przejść przez bramki, jak wygląda cała procedura (jeszcze tylko tematu rejestrowanego bagażu nie ogarnęłam, bo jestem człowiekiem bagażu podręcznego 😅), ale sporo już wiedziałam.
W swoich podróżach najbardziej uwielbiam moment startu… 🚀
To, jak silniki budzą się do życia i jaką potężną energię generują, by wznieść się w przestworza...
Uwielbiam siedzieć na skrzydłach ✈️ — zamykam wtedy oczy i uruchamiam mikroorbitę kosmosu, kręcąc ją coraz szybciej i szybciej… tak, by poczuć, jak przenika się z energią, która płynie z samolotu…
A potem ten moment, gdy samolot rozpędza się coraz szybciej i szybciej, aż w końcu odrywa się od ziemi i frunie... 🌍💫
Na lotnisku w Kutaisi wylądowałyśmy dobrze po północy. 🌙
Pamiętam, że czułam się trochę niekomfortowo z tym, że Pan Zaza z Hotelu Harmony będzie na nas czekał o tak późnej godzinie i że nie może iść spać...
Hotel Harmony jest dla mnie obowiązkowym przystankiem w moich wyjazdach do Gruzji. ❤️🇬🇪
Pan Zaza był pierwszą osobą, której ogromna radość tak bardzo mnie urzekła...
Powiem Wam z ręką na sercu 🤲 — na tych jego śniadaniach byłam tak napchana jedzeniem, że ledwo mogłam się ruszać... 🍳🥗🍞 ale jego żona gotuje naprawdę obłędnie!
Bardzo cieszyło mnie też to, że mnie zapamiętał - w końcu ile osób cały czas nosi małe kotki, które biegały w ogródku lub ile kobiet jest tak szalonych, żeby wsiadać na konia i jechać w góry?
A jeszcze z innej strony — Pan Zaza już przy moim pierwszym wyjeździe do Gruzji przewidywał, że zaraz znajdzie się dla mnie mąż… 😂
No cóż… męża nadal nie mam… chociaż mam wrażenie, że prace nad znalezieniem odpowiedniego kandydata trwają pełną parą! 💪
I szukają mi takiego bardzo włochatego Kmari, bo powiedziałam, że takiego bez sierści na piersi to ja nie chcę… 😄 Ma być tak włochaty, żebym mogła go czesać jak konia! 🐎✂️
Tym razem u Pana Zazy spędziłyśmy 2 noce, bo przyjechałam trochę wcześniej, żeby pozwiedzać więcej. 🗺️
W planie miałam już jednodniową wycieczkę z Patrycją z Georgia In My Heart — czekała nas Jaskinia Prometeusza, Kanion Martvili i Tskaltubo. 🌿
(Tskaltubo to dawne radzieckie uzdrowisko słynne z termalnych źródeł i ogromnych, dziś opuszczonych sanatoriów — miejsce pełne magii i nutki nostalgii 🏛️💔.)
😄 Z Panem Zazą przypomniała mi się bardzo zabawna historia, jak zamieniałyśmy pokój.
Powiedział do nas: możecie dostać taki z pojedynczymi łóżkami albo z łóżkiem małżeńskim...
Już miałam powiedzieć, że pojedyncze, ale zatrzymał nas słowami: "W małżeńskim jest jacuzzi!" 🤩🛁
Kto by odmówił picia gruzińskiego wina w bąbelkach?
W piątek, zgodnie z naszym planem, znalazłyśmy się z Patrycją na miejscu i ruszyliśmy z całą ekipą na podbój Gruzji. 🚐💨
Opuszczone Tskaltubo, które widziałam wcześniej tylko na zdjęciach, zrobiło na mnie ogromne wrażenie…
Przyznam, że marzy mi się, żeby któregoś z moich ulubionych fotografów ściągnąć tam i zrobić magiczną sesję zdjęciową — najlepiej połączoną z tańcem.📸
Jaskinia Prometeusza była dla mnie prawdziwym wybawieniem od upału w Kutaisi 🔥🥵.
O ile temperatura w górskim Bakuriani była jeszcze do zniesienia, to w Kutaisi czułam się jakbym ktoś potraktował mnie parownicą do ubrań 😅. Ledwie wychyliłam nosek z hotelu, a już byłam oblana potem... Do dzisiaj śmieję się patrząc na swoje filmiki z tańca, na których mam całe plecy mokre... 😂 Na szczęście komplet uszyty przez Magdalenam Art z przewiewnej wiskozy dawał radę i dosyć szybko schnął 🌸. Oczywiście ogromnym wsparciem były też wachlarzyki kupione na straganie — mój wachlarz codziennie ratował mi życie! 😅
W tej parnej atmosferze zejście do Jaskini Prometeusza było jak dotknięcie oazy ❄️✨.
Znajduje się ona około 20 kilometrów od Kutaisi, w regionie Imeretia — w przepięknej, zielonej dolinie Kumistavi. Jaskinia ma swoją nazwę od postaci mitycznego tytana Prometeusza, który, według jednej z gruzińskich legend, miał być przykuty właśnie gdzieś w tych okolicach za kradzież ognia dla ludzi 🔥.
To jedno z największych cudów natury w Gruzji — system liczy ponad 11 kilometrów długości (chociaż dla turystów dostępnych jest około 1,5 km trasy), a wewnątrz można podziwiać niesamowite formacje stalaktytów, stalagmitów i podziemnych jezior 🌌💧.
Samo przejście przez jaskinię to naprawdę magiczne doświadczenie — gra świateł, tajemniczy półmrok i szum podziemnych rzek sprawiają, że ma się wrażenie wędrówki po jakimś ukrytym świecie… 🧚♀️✨
Dla chętnych jest też opcja krótkiego spływu łódką wewnątrz jaskini — wśród odbijających się w wodzie kolorowych światełek! 🚣♀️🌈
Jeśli więc ktoś szuka w Gruzji miejsca, które naprawdę zachwyca i daje przyjemne ochłodzenie w upalny dzień — Jaskinia Prometeusza jest strzałem w dziesiątkę! 🎯
Najwyraźniej latem, patrząc na temperaturę w Gruzji i to, jak reaguje moje ciało na ten klimat, jedynym miejscem, gdzie mogę się zaszyć, będą chyba góry 🌄❄️.
Mam do nich nadal trochę mieszany stosunek… Z jednej strony zaczynają mnie coraz bardziej zachwycać swoją dzikością i majestatem, a z drugiej — czasem w głowie pojawiają mi się wizje jak dawne wspomnienie, w którym spadam w przepaść i umieram 😳🫣...
Przyznam się Wam bez bicia, że na pierwszym rajdzie to uczucie było przy mnie praktycznie cały czas — przed oczami ciągle przewijała się ta wizja…
Na szczęście wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak powiedziała Justyna — Kongo (mój wspaniały koń!) zaopiekował się mną najlepiej, jak potrafił 💛. To on ogarniał nasze poruszanie się po górach i zawsze wybierał najbezpieczniejszą trasę. Mój cichy bohater.
Ale wróćmy jeszcze na moment do tej części podróży, kiedy jeszcze nie zobaczyłam mojego kochanego ogiera po roku przerwy.
Mimo że moje plany nauki gruzińskiego i bycia tajnym agentem (który wszystko rozumie!) trochę spełzły na niczym, to i tak byłam z siebie cholernie dumna, kiedy udało mi się zrobić zakupy, witając się i prosząc o rzeczy po gruzińsku! 🇬🇪💬
Baa! Nawet przeczytanie słowa „MARKETI” (czyli sklep) w gruzińskich literkach wystrzeliło moją dumę w kosmos 🚀✨!
Nie wspominając już o tym, że potem chwaliłam się kolegom, czytając gruzińskie napisy na mojej ulubionej oranżadzie (takiej śmietankowej z nutą wanilii i karmelu — sztos! 🍦🥤) albo na piwie 😅.
W tym miejscu ukłony dla „Języków Kaukazu” i Asi, która razem ze mną dzielnie trzymała w tajemnicy to, że uczę się gruzińskiego… 🤫💕
Tajemnicę udało się utrzymać aż do Bakuriani, kiedy to, pełna dumy, wypaliłam po gruzińsku:
- Uczę się gruzińskiego! 🇬🇪✨
- Tak??? 😲
- Tak! 😄
I co najważniejsze — umiałam już coś więcej niż wcześniej, bo podczas poprzedniego wyjazdu znałam tylko takie słówka jak: słońce, księżyc, kwiatek, nie, tak, dziękuję bardzo i dzień dobry ☀️🌙🌸.
A przed wylotem bardzo intensywnie czytałam taki zestaw:
No ale przecież… jeszcze nie jesteśmy w Bakuriani i nie zaczęliśmy rajdu! 😄
Ciągle jesteśmy na naszej jednodniowej wycieczce i dopiero rozkręcamy tę cudowną przygodę! 🎒🌍
Zanim jednak wyruszyłam z radością w stronę Bakuriani i spotkania z moim kochanym Kongo, przyszło jeszcze kilka małych — ale jakże pięknych — przygód na tej jednodniowej wycieczce.
Jedną z nich było odkrycie miejsca, które na zawsze wryło mi się w pamięć swoją magią…
Kanion Martvili.
To było moje największe odkrycie tego dnia.
Miałam w głowie obawy, czy nie powtórzy się sytuacja z Kanionem Dashbashi, który na zdjęciach wyglądał niesamowicie, a na żywo… no cóż, nie wywołał we mnie żadnego większego zachwytu.
Tymczasem Martvili... o tak, Martvili zrobił robotę!
Woda w kanionie ma obłędny, turkusowo-szmaragdowy kolor, jakby ktoś wylał tam płynne klejnoty.
Płynęliśmy pontonem między wysokimi wapiennymi ścianami, które natura przez tysiące lat wyżłobiła w niepowtarzalne kształty. Nad nami zwisały kaskady zieleni, a światło bawiło się falami w sposób, którego nie da się opisać — to trzeba przeżyć...
Unosił się tam charakterystyczny, wilgotny zapach mokrego kamienia i chłodu — cudowna ulga po upalnym Kutaisi!
Ciekawostka:
Kanion Martvili znajduje się w regionie Samegrelo, około 45 km od Kutaisi.
Nazwa pochodzi od pobliskiego miasta Martvili, które w czasach starożytnych było znane jako miejsce kultu pogańskiego, zanim przyszło tam chrześcijaństwo.
Dzisiaj Kanion jest jednym z najpiękniejszych naturalnych cudów Gruzji — możesz nie tylko płynąć łódką po krystalicznej wodzie, ale też spacerować wzdłuż kładek i tarasów widokowych, podziwiając naturalne wodospady i ukryte zatoczki.
To idealne miejsce, żeby zatrzymać się na chwilę i poczuć dzikość przyrody w jej najczystszej formie...
Kolejnego dnia do naszej wesołej ekipy dołączyła jeszcze jedna uczestniczka rajdu!
I tak we trzy ruszyłyśmy na podbój Kutaisi!
Zaliczyłam swoją pierwszą podróż autostopem w Gruzji! :D
Już nam się nie chciało iść piechotą przez tę ulicę pełną warsztatów samochodowych. To chyba był widok, który mocno wbił mi się w głowę — te rozwalone auta, mężczyźni siedzący przed warsztatami, palący papierosy i rozmawiający leniwie w cieniu... Taki zupełnie inny świat.
W Kutaisi poczułam się jak Przewodniczka.
W końcu byłam tu już raz i wiedziałam, gdzie znaleźć bazarek, jak dojść do centrum i gdzie można znaleźć coś dobrego do zjedzenia (priorytety!). Miałyśmy dużo planów...
Ja, uzbrojona w rozmówki polsko-gruzińskie autorstwa Giorgiego Maglakelidze i swój zeszycik, w którym pilnie zapisywałam nowe słówka, próbowałam dogadywać się z lokalsami.
Oni oczywiście od razu próbowali przechodzić na angielski albo rosyjski, ale ja twardo mówiłam, że chcę mówić w kartuli (języku gruzińskim)!
Na bazarku moje próby pytania „ile to kosztuje” (რა ღირს? — ra ghirs?) wychodziły dość zabawnie, bo chrząknięcie „gh” z gruzińskiego było dla mnie równie naturalne jak oddychanie pod wodą... No, ale walczyłam dzielnie!
Moje starania zostały nagrodzone — miły starszy pan, zamiast podać cenę, wyciągnął spod lady czaczę i poczęstował mnie kieliszkiem tego lokalnego trunku, zagryzając wszystko suszonymi figami... Bo przecież, jak już się rozmawia po gruzińsku, to trzeba to uczcić!
W jednej z kawiarenek wypatrzyłam starą książkę z bajkami i zapragnęłam ją zdobyć, ale niestety właściciele nie chcieli się jej pozbyć.
Zrobiłam więc sobie kilka zdjęć na pamiątkę z zamiarem, że kiedyś ją przeczytam, jak już będę śmigać po gruzińsku!
Zresztą... tłumaczenie Google przetłumaczyło mi jedną z tych bajek tak, że w miłosnej historii pojawił się ogórek.
Kelner ze śmiechem wyjaśnił mi, że to chyba nie chodziło o dosłownego ogórka…
Chociaż znając słowiańskie legendy, gdzie Perun ubija Żmija, ziemię spryskuje „życiodajnym płynem”, a dziewczyny w Noc Kupały szukają kwiatów paproci, to już niczemu bym się nie dziwiła... :D
Nadeszła ta najważniejsza chwila, czyli start naszego rajdu i oczekiwanie na poboczu drogi, aż przyjedzie po nas wesoły autobus z uczestnikami rajdu. Początek wyprawy zawsze wygląda tak samo :) Najpierw lecimy na bazarek w Kutaisi, który jest tak naprawdę jedyną i ostatnią szansą na wydanie swojej kasy 💸😅 Kupujemy zawsze gruzińskie słodycze czurczchele – orzechy w syropie winogronowym 🍇🌰, a potem jedziemy do winnicy, by tam spróbować pysznych win 🍷😊. Tutaj powiem Wam, że właściciel ma świetną pamięć do twarzy i rozpoznaje osoby, które już były na rajdzie 🍇👀.
Po pierwszej suprze, czyli bardzo obfitej kolacji 🍴, jedziemy na nocleg do Bakuriani!
Bakuriani to zimowa stolica Gruzji ❄️⛷️ – przepiękne, malutkie miasteczko położone wysoko w górach, które zimą zamienia się w bajkową krainę pełną śniegu i narciarskiego szaleństwa ⛷️🏔️. Latem natomiast wita nas soczystą zielenią 🌿🌸, pachnącymi lasami i chłodniejszym powietrzem 💨, które jest prawdziwym wybawieniem po upalnym Kutaisi.
To tutaj zaczyna się nasza wielka przygoda – wśród wzgórz, koni 🐎 i niekończących się łąk! 🌾💚
Chyba te ukwiecone łąki były tym, co najbardziej podobało mi się na tym rajdzie… 🌸🌾 No i spotkanie z Kongo, który odkąd został ojcem, zrobił się smuklejszy… 👶💪 Cudownie było zobaczyć znajome twarze 😊 i góry rysujące się na tle nieba 🌄🌅...
Początek rajdu jest dla mnie zwykle najbardziej stresujący 😅, bo często mam przerwę w jeździe konnej 🐎, a potrzeba trochę czasu oraz gruzińskiego piwka 🍻, by przypomnieć sobie, jak to było… A o tym, jakie piękne widoki mamy po drodze, nie będę opowiadać – tylko pokażę Wam zdjęcia.
Na tej edycji rajdu bardzo się ucieszyłam, gdy ponownie jechaliśmy nad jeziorem Tabatskuri… 🌊 Jest to moje ulubione miejsce, do którego wracam w medytacjach … Zawsze stoję wtedy, patrząc na potężną górę nad nim i widzę, jak odbija się ona w toni jeziora… Woda jest w nim bardzo zimna 🥶 (sprawdzałam to, pływając w nim w październiku i wrzeszcząc na całe gardło 😆)… Moim ulubionym widokiem jest księżyc w pełni 🌕, zawieszony nad tą górą, przeglądający się w wodzie… 🌌✨
Jezioro Tabatskuri to jedno z najwyżej położonych jezior w Gruzji, znajdujące się na wysokości około 2,000 metrów nad poziomem morza. Jest to krystalicznie czysta woda, otoczona majestatycznymi górami, która tworzy niesamowity, spokojny krajobraz . To miejsce jest idealne do kontemplacji i wspaniałych spacerów wzdłuż brzegu. 🌱✨
W Noc Kupały, którą spędzałam na swojej wyspie 🏝️, grałam na bębnie 🥁 nad Jeziorem Jeziorak… Księżyc w pełni tak samo wisiał nad wodą 🌕💧 i czułam się, jakby otwierał się portal między tymi jeziorami 🌊🌠… Przypadkiem rano odkryłam, że ekipa Rezo Tur tej samej nocy w czasie pełni była nad Jeziorem Tabatskuri i patrzyła na ten sam księżyc 🌕📸, który pojawił się na zdjęciach w relacji… Przypadek? Nie sądzę… 😌✨
Każdy rajd to też dla mnie uczta… Może i nie ma moich ukochanych Chinkami z mięskiem i bulionem 🥟, ale potrawy, które potrafi wyczarować Pani Nana w czasie naszej podróży, są nieziemskie… 🍲💫 I mam swoje ulubione, które zajadam z ogromnym smakiem 😋… Do dzisiaj uśmiecham się, przypominając sobie to, jaki każdy ma zestaw – metalowy kubek, metalowa miseczka 😄🍽️
Wieczorami w naszym ogromnym namiocie gra muzyka 🎶, a w tym sezonie poznałam 2 kolejnych członków ekipy Rezo Tur – Lukę i Tazo, których nie było na moim rajdzie…
a niestety zabrakło Borysa, który bawił się na weselu 💃, więc nie ćwiczył słowiańskiej gimnastyki 🏋️♂️ i nie chodził potem po obozie robiąc pączka i wołając: "joga!" 😆
Ja po jakiś 10 lekcjach tańca gruzińskiego w zespole Daisi już mogłam wieczorami troszkę popisać się, że umiem tańczyć ich tańce, a właściwie jak to powiedział Rezo – tylko Acharuli 💥… No, jakoś tak wyszło, że głównie nasze Acharuli nagrywamy na zajęciach 🎥, ale liznęłam wtedy też troszeczkę Osuri i Rachuli… a po powrocie z rajdu rozpoznałam nawet Kintauri! 💃🔥 I do dzisiaj mam ambitny plan, że w sezonie 2025 zatańczę te Kintauri w crocsach i z papierosem w ustach, jak nasz najlepszy tancerz 💪😎…
Właściwie to cały rajd Slavic Edition vol 2 był pod takim znakiem – "Popiszę się i pokażę z najlepszej strony"… 😎 A skończyło się tak, że Wszechu dał mi mocnego pstryczka w nos… 😅 Zaczynając od tego, że spadłam z konia 🐎, miałam ręce poparzone od słońca i tylko chodziłam smarując się kremem z olejkiem od Justyny ( w tym roku obowiązkowo krem z filtrem na ręce, albo jakieś cienkie rękawiczki ) a na tym, że rozwaliłam sobie kolano i kulawa jechałam do Skalnego Miasta Vardzia na tle, którego tak bardzo chciałam tańczyć - kończąc.
Teraz zapytacie, co ja sobie zrobiłam w to kolano… 🤔Nigdy nie tańczcie tańców gruzińskich 💃 w traperach na wilgotnej od wieczornej rosy trawie 🌿 i nie popisujcie się swoimi umiejętnościami Acharuli… 🕺 Ja tylko usłyszałam niezły strzał 💥 i już nie byłam w stanie wyprostować nogi… 😩
Ale zanim rozwaliłam sobie to pamiętne kolano… zbłaźniłam się jeszcze bardziej… 😜
Miałam naprawdę bardzo ambitny plan na to, że w końcu się odważę zagalopować, bo przecież co ma być w tym takiego trudnego? 😅 Patrząc na to, jak jeździli konno Rezo i Shako – miałam wrażenie, że oni chyba urodzili się na koniach i mogliby by na nich zrobić dosłownie wszystko 🐎💨.
Okazja nadarzyła się dosyć szybko, a ja już trochę podkręcona, bo po jakichś tam mini galopeczkach pod górkę, albo z górki na pazurki 💪, stwierdziłam, że dobra, jest piękna prosta, ekipa galopuje, to i ja dam Kongo wreszcie trochę pobiegać 😎.
Kongo miał zupełnie inne plany niż ja na tę przejażdżkę… On chciał jechać po łące 🌾 – a było powiedziane, że jedziemy po drodze… Cała ekipa została już tylko wspomnieniem, o którym przypominał piasek unoszący się w powietrzu i radosne okrzyki 🎉, gdy wreszcie udało nam się z Kongo dogadać.
Kiedy wreszcie poczułam ten charakterystyczny ruch wahadła, pomyślałam sobie – dobra, chyba nie będzie tak źle…
No i pojechałam… 😄 Pamiętam, że w jednym momencie jeszcze siedziałam na koniu, a za chwilę radośnie wisiałam sobie na siodle, podziwiając błękitne niebo ☀️. Kongo zwolnił i bardziej poczułam, niż zauważyłam (w końcu podziwiałam niebo ), że podjechał do granicy łączki… a ja patrzyłam, jak mój traper (😆 bardzo szybko zrozumiałam, dlaczego Justyna zawsze mówi, że lepiej sprawdzą się trapery niż typowe buty do jazdy konnej) rozwiązał się i poleciał na tle tego błękitnego nieba 💨, skórzany czaps pofrunął za nim, a ja mięciutko spadłam sobie na trawkę…
Wyobraźcie sobie tę scenę… 😅
Podnoszę się z tej trawy i moja pierwsza myśl: Co ja zrobię, jeśli Kongo mi spierdzieli? 😳
No to nie zastanawiając się ani chwili dłużej lecę za nim w tej jednej skarpetce i w bucie 👟… Uwierzcie mi, że nienawidzę biegać, ale myśl o tym, że potem cholera wie, gdzie ten koń sobie pobiegnie z moją lustrzanką w sakwie, dawała mi siłę do tego, żeby radośnie tuptającego konia dogonić 🏃♀️💨.
Udało mi się go złapać, najpierw za siodło… potem za wodze… dyszałam jakbym przebiegła jakiś ultra maraton, myślałam, że sobie wypluję płuca, i nagle usłyszałam za sobą jakiś hałas. Obróciłam się, a tam ON… Bożyszcze rajdu 😍… Uwielbiany przez kobiety przewodnik… zielonooki wilk z Kaukazu … o którym śnią pewnie całe zastępy kobiet 😏.
No jakbym skapowała się wcześniej, że ON jedzie za mną, to może bym poleżała dłużej na tej trawie, przypominając sobie, jak we Wspaniałym Stuleciu Huurem upozorowała omdlenie i wpadła wprost w ramiona Sułtana Sulejmana, patrząc na niego spod rzęs 😍… Albo może skończyłabym jak ta jedna typiara w odcinku Outlandera, którą Jamie podnosił z ziemi po upadku z konia i finalnie wrzucił ją w błoto, gdy przejrzał jej grę 😜. Dobrze, że błota nie było w pobliżu… 😅
I tak oto… stoję przed nim w tym jedynym bucie, zdyszana po biegu i niewiele myśląc, zademonstrowałam tę nóżkę w samej skarpetce, oddałam konia i poszłam po swojego buta i chapsa… śmiejąc się głośno, jak mój Przewodnik, który zrobił mi na pamiątkę zdjęcie 📸 – którego do dzisiaj nie zobaczyłam na oczy, ale słyszałam, że niektórzy je widzieli i że ono naprawdę istnieje. 😆
Gdy w końcu ekipa została powiadomiona, że żyję i że będziemy czekali tutaj, a ja zostałam podsadzona na konia, uznałam, że wreszcie nadarzyła się okazja, żeby wypróbować te wszystkie teksty zapisane w moim zeszyciku 📖 od tych z podziękowaniem za to, że na poprzednim rajdzie dawał mi kurtkę, przez życzenia urodzinowe 🎉, aż do zachwytu nad siłą… 💪 :D Tak, mój zeszyt wyglądał bardzo ambitnie, a i ja ambitnie przeszukiwałam rozmówki Giorgiego, a zwłaszcza dział: Zwroty Grzecznościowe gdzie od dzień dobry 👋 jak się masz, płynnie przechodziło się do komplementów, propozycji małżeństwa 💍, a potem tego niefortunnego pytania o lody… 🍦 :D (żałujcie, że nie słyszycie mojego śmiechu, bo wyję na całe mieszkanie 😂… ale już wiem od autora tychże rozmówek, że naprawdę chodziło o lody 🍦 i że w Gruzji to o czym pomyśleliście, zboczuszki 😏, ma zupełnie inne określenie, nie związane z lodami… :D oczywiście nadal nie wiem jakie, bo jest to dla mnie do dzisiaj tajemnicą jak gruzińskie przekleństwa, bo nie wypada, żeby kobieta takich słów używała 😇, więc zostaje mi moje ulubione słowiańskie słowo na K, które chyba jest znane na całym świecie.
Zatem korzystając z okazji zaczęłam wspominać o urodzinach, które miał niedawno 🎂 i składać życzenia 🎉… Mój gruziński był w tym zdaniu tak świetny, że dopiero za 3 razem udało nam się porozumieć 😂… Te ich charczące literki i dźwięki, jakich nie ma u nas w polskim 🎶…
Natomiast tekst o tym, że jest taki bardzo silny 💪 – miałam opanowany do perfekcji. Oczywiście na pełne zdanie typu "Nadal trenujesz boks?" już mi umiejętności zabrakło 😅, więc trzeba było ratować się tylko słowem boks z zaakcentowanym pytaniem ❓ (coś jak używane u nas na Warmii i Mazurach Jo… które może spełniać różne role w zależności od intonacji 🎭).
:D A odpowiedź Judo 🥋… wyjaśniła mi, jakim cudem pierwszego dnia, gdy zsunęłam się z siodła 🐎, bo nie mogłam wciągnąć swojego zadka 🍑, lądując na jego ręku 💪, podrzucił mnie na konia, podnosząc tylko tą jedną rękę… 😍
Ale zostawmy tę jedną z 2 historii, które opowiadają o tym jak się zbłaźniłam... Drugą pozwólcie, że pozostawię dla siebie, bo chyba nic nie jest w stanie mnie skłonić to tego, żebym o niej napisała... Powiem tylko, że do dzisiaj a niedługo minie rok, pali mnie wstydem, a znają ją tylko nieliczni...
U mnie nastrój zmieniał się z godziny na godzinę, a po moich wtopach wstyd palił mnie tak mocno, że gdybym nie martwiła się, że zgubię się gdzieś na Kaukazie (i potem będą musieli mnie szukać) — zwiałabym jak najdalej... 🏃♀️🏔️
Przeczochrało mnie tak mocno, że już na ostatniej prostej do obozu, kiedy mijaliśmy taką malutką górkę, z której trzeba było zjechać (malutką w porównaniu z całą resztą 😅), zjeżdżałam z niej na samym końcu — zasmarkana i zapłakana... 😭
Zastanawiając się, co ja do cholery robię ze swoim życiem i czy jeśli tak dalej pójdzie, to nie wyląduję przypadkiem na jakiejś czarnej liście... 🙈🖤
Moim światełkiem w tunelu była Vardzia... ✨🏰
Miasto, które tak pragnęłam zobaczyć, i Królowa, którą chciałam poznać, chodząc po jej mieście.
Ale od niej oddzielała mnie jeszcze jedna noc w namiocie... 😬:) A pisząc o namiocie nie mogę się nie pochwalić fotką z pierwszego poranku w górach z zapuchniętą twarzą... Zastanawiam się ile czasu potrzebowałabym, by być tak zaaklimatyzowana jak nasi górale z Kaukazu i nie wyglądać jakbym ryczała całą noc i do tego ostro balowała...
Noc w namiocie to w ogóle osobny temat, który nie wiem, czy mnie bardziej bawi, czy załamuje... 😂
Nie jestem wielką fanką spania w namiocie... a i pewnie co niektórzy nie są fanami spania ze mną, bo ponoć chrapię jak niedźwiedź... 🐻💤
Naprawdę zaczynam się zastanawiać, czy nie kupić sobie w Gruzji jakiejś samopompującej się maty, żebym wreszcie mogła wyspać się jak księżniczka, nie czując pod sobą kamyków... 👑🛏️
Swoją drogą, w czasie jednej nocy kamyk, na którym miałam stopy, przydawał się całkiem nieźle — dzięki niemu nie zjeżdżałam na ścianę namiotu... 🤭
Natomiast temat toalety w lesie i biegania do niej z saperką i papierem toaletowym to chyba mój ulubiony!
🧻🌲😂
Naprawdę lubiłam sobie rano poszukać jakiegoś odosobnionego miejsca, a potem, patrząc na kwitnące kwiatki i czując wiatr we włosach, pomyśleć o wszystkich projektach i planach... 🌸🍃
Rajd to w ogóle był trochę jak dzień dziecka...
A raczej pięć dni dziecka! 🎈🎉
Bo nikt raczej nie był specjalnie chętny do rozstawiania polowego prysznica i kąpania się w lodowatej wodzie... 🥶🚿
A przynajmniej nie ja... 😂
Pływałam w jeziorze Tabatskuri w październiku, pływałam w morzu w lutym, wchodziłam do lodowatych rzek... ❄️🌊
Ale prysznic w zimnej wodzie to już była jakaś absolutna TORTURA... 😭😂
Jednym z najbardziej malowniczych dla mnie fragmentów trasy była droga do Vardzii. Najpierw zjeżdżaliśmy w dół po asfalcie, który niczym serpentyna ciągnął się w nieskończoność.
A potem pięła się w górę dokładnie tam gdzie patrzycie teraz na zdjęciu powyżej :D
Na miejscu poćwiczyłyśmy z kobietami gimnastykę słowiańską, która towarzyszyła nam co rano :)
Natomiast nadeszła wreszcie ta chwila, w której wsiedliśmy do ciężarówki, by dojechać do busa i odwiedzić Królową.
Vardzia to jedno z najbardziej magicznych miejsc w całej Gruzji ✨ – skalne miasto ukryte w zboczu góry Erusheti, nad brzegiem rzeki Mtkwari. Jego historia sięga XII wieku i złotych czasów panowania królowej Tamary 👑 – jednej z najbardziej ukochanych i szanowanych postaci w historii Gruzji.
To właśnie za jej rządów Vardzia rozkwitła. Była nie tylko twierdzą chroniącą przed najeźdźcami, ale też duchowym centrum i miejscem życia setek mnichów, artystów i rzemieślników. W swoim największym rozmiarze miasto miało trzynaście poziomów, ponad 500 komnat, kościoły, refektarze, piwnice na wino, łaźnie i ukryte korytarze, które łączyły różne części kompleksu jak tajemnicze żyły pulsującego organizmu. 🕯️🏰
W centrum Vardzii znajduje się przepiękny skalny kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, ozdobiony niezwykłymi freskami 🎨, na których do dziś możemy zobaczyć wizerunek królowej Tamary – jedyny zachowany portret tej wielkiej władczyni. Jej spojrzenie pełne jest łagodności, ale też siły i mądrości, które uczyniły z Gruzji potężne i bogate królestwo. 🌟👁️🗨️
Spacerując wąskimi korytarzami Vardzii, czujesz coś więcej niż tylko podziw dla kunsztu dawnych budowniczych… ✨ Czujesz obecność czegoś większego – ducha miejsca, w którym kiedyś kwitło życie, modlitwa, sztuka i marzenia. 🌌
Dla mnie Vardzia to nie tylko cud architektury, ale przede wszystkim miejsce, gdzie można naprawdę poczuć moc królowej Tamary i szepczący z kamieni przekaz: "Jesteś silna. Jesteś prowadzona." 🩵👑⛰️
Malowniczy powrót z Vardzii:
A ja powoli kończę tę część mojej podróży i zostawiam Wam jeszcze trochę zdjęć z trasy :)
A to pamiętny pomnik przy którym Kongo postanowił wytaplać się w błocie, a mój telefon wypadł w sakwy i przeleżał kilka godzin w błocie... Na szczęście znaleźliśmy go w nocy, gdy podjechaliśmy tam Jeepem :D Ja nadal wiszę alkohol za znaleźne, więc trzeba będzie wziąć bagaż rejestrowany i przywieźć polską cytrynówkę, albo ogarnąć chłopakom jakiegoś Ducha Puszczy z Podlasia :D
Dla jednych ostatnia supra w restauracji między Bakuriani była końcem przygody... ja tego wieczoru wreszcie dostarczyłam prezent do rąk właściciela...
A potem ruszyłam w swój samotny trip do stolicy Gruzji Tbilisi marszrutką czyli takim małym autobusikiem. Zdałam się na los i prowadzenie oraz sugestię Justyny, żebym pojechała wykąpać się siarkowych wodach... z sugestii ochoczo skorzystałam i na miejscu zaliczyłam nawet peeling – oj, miałam wrażenie, że ta Pani zdarła ze mnie cały brud z rajdu! 😂
Po Tbilisi poruszałam się głównie na piechotę 🚶♀️ lub Boltem, który w porównaniu do cen w Warszawie, był bardzo tani... Moja główna rozrywką było odsypianie nocy w namiocie 🏕️ – błogosławię to, że mój pokoik w hosteliku był w piwnicy i nie miał okna, bo spałam do południa... a potem, kiedy już się ogarnęłam, wychylałam z niego nosek i chodziłam po mieście. 😌
Na fotce moje ulubione piwo z rajdu... chyba smakowało mi najbardziej, albo smakowało przez to, że z rajdu Slavic Edition vol 1 miałam z nim na jesieni miłe wspomnienia :D
Po 5 dniach w dziczy, Tbilisi wydawało mi się takie głośne i nowoczesne... zwłaszcza jak weszłam do Galerii Handlowej i z taką dużą ciekawością czytałam sobie napisy znanych marek po gruzińsku! 🛍️😄
A w jednej z księgarni kupiłam książkę OSHO - po gruzińsku i postanowiłam, że naprawdę nadejdzie ten dzień, w którym ją przeczytam...
Trafiłam też na polski akcent i w pierwszej chwili pomyślałam, że mam jakieś zwidy :D
Zdana sama na siebie, szybciej ogarniałam odzywanie się w kartuli i wyłapywanie poprawnego akcentu – chociaż i tak zdaję sobie sprawę, że już po gamardżoba płynącym z moich ust było słychać, że jestem z innego kraju... 😅 Chciałam powiedzieć, że nawet zdradzał mnie wygląd, ale na chwilę się zatrzymałam, bo w czasie drugiego rajdu w końcu dowiedziałam się, że Gruzini mają też jasne oczy i jasne włosy w odcieniu ciemnego blondu. 🌟 Więc ze swoją urodą mogłabym udawać, że jestem z gór, bo i rysy mam całkiem podobne do nich – usta, nosek i oczy. 😊 Więc póki ust bym nie otworzyła, mogliby brać mnie za swoją… 😌 A przynajmniej tak powiedział Giorgi, z którym wspólnie działamy tworząc warsztaty, więc trzymam się jego wersji :)
Od pierwszego dnia pobytu w Gruzji miałam takie swoje małe wyzwanie – będę do jedzenia kupowała to, czego nazwę będę umiała przeczytać. 😄 Bardzo szybko nauczyłam się nazwy Lobio – tylko po to, żeby od razu wiedzieć, że to chaczapuri mi kompletnie nie smakuje i nie chcę kolejny raz wpakować się w jedzenie go... 😂 Zasady nie stosowałam jednak w restauracjach, bo tutaj miałam ochotę testować nowe smaki... 🍽️
Z mocnym zaciekawieniem odkryłam, że ten upał i chyba cała sytuacja wpłynęły na mnie tak, że jadłam w sumie niezbyt dużo, a w kawiarni, którą odkryłam podczas jednego spaceru, byłam w stanie ledwie wcisnąć w siebie przystawkę, którą widzicie na zdjęciu... 🥗
Plus z tego był taki, że mój prawie pusty portfel nie rozpaczał aż tak bardzo, a po jeździe konnej na rajdach zaczęłam tak chudnąć, że już 2 razy miałam zwężany szyty na miarę komplet... 😅
W Polsce dalej tańczę co tydzień godzinę w Daisi i uwierzcie mi, że te gruzińskie tańce wysysają ze mnie kilogramy... 💃 Co jakiś czas na zajęciach śmieję się do mojego nauczyciela, że w czerwcu na rajdzie nr 3 to mnie górale z Bakuriani na konia będą jedną ręką wrzucać... 😂🐴
W kawiarni łapałam miejsce na dworze w towarzystwie kotków, którym bardzo spodobała się moja sukienka. 🐱💖
Samotny pobyt w Tbilisi był dla mnie najlepszą rzeczą, jaką mogłam sobie dać... 🌟 W spokoju przechodziłam swoje własne procesy, zderzyłam się ze swoimi demonami... 😌 Całkiem przypadkiem powyłaziły kolejne rzeczy, o których nie zdawałam sobie istnienia, i tak transformowałam, zwiedzając i poznając Gruzję. 🏞️
Zwykle sporo osób pytało mnie, czy się nie bałam... Właściwie ani nikt mnie nie zaczepiał, ani nie był dla mnie niemiły... 🙂 Wszyscy byli bardzo pomocni – zwłaszcza jak pokazywałam rozmówki. 📖 Doceniali moje próby mówienia w ich języku i chętnie odpowiadali na pytanie, jak coś powiedzieć po gruzińsku. 🗣️
Dowiedziałam się też, że na Placu Wolności ludzie tańczą na ulicy, więc pokuśtykałam sobie tam, ale jak na złość, żadnego dnia nikt nie tańczył... 😂 To był kolejny znak od Wszechświata, że do Gruzji trzeba wrócić już ze sprawnym kolanem i po roku nauki w Daisi, by wyjść na ten plac i sobie potańczyć z lokalsami! 💃 A okazja będzie już niedługo, bo w tym roku wybywam na 9 dni do Tbilisi, i tam widzę się z moją Olą z tańców gruzińskich, więc będziemy tańczyć jak szalone! 💫
A najważniejszym punktem programu mojego zwiedzania Tbilisi była pralka w hostelu i załadowanie łącznie pełnych 2 pralek ciuchów pachnących końmi, umazanych błotem a potem zajęcie wszystkich linek na podwórku... Na zdjęciu macie tylko część mojej kolekcji :D
A teraz zostawiam Was z Tbilisi w kadrze:
I tak oto kończy się moja gruzińska przygoda numer 2… 😊
A ja już odliczam do gruzińskiej przygody nr 3! 😍 Wracam na trasę do Vardzii, ale teraz już nie prowadzę zajęć, więc mogę skupić się na tym, by podziwiać, smakować i zachwycać się Gruzją całą sobą… radośnie tańcząc i ćwicząc rano słowiańską tylko dla siebie i z samą sobą… w połączeniu z Mateczką Ziemią 🌍💖 czując na ciele kaukaski wiatr... 🌬️
Wracam do Skalnego Miasta, które cały czas mnie wzywa i w którym zobaczyłam symbol potrójności, który noszę na ciele... 😊 Jest na logo National Agency For Cultural Heritage... 🇬🇪... Wracam już w innej energii i z inną energią, bo mam aktywowane już 4 stopnie Mocy Przewodnika Wielkiej Tradycji Północy, więc może się dużo zadziać.
Potem w planie mam samotny trip do Borjomi – tak, tak, od tej pysznej słonej wody! 💧😋 9 dni zwiedzania Tbilisi z Olą, a potem zapraszam Was na warsztat gimnastyki słowiańskiej w Rachy! 💪💃
I jako bonus dla tych, którzy wytrwali... grafika od czatu GPT... Fajnie sobie sobie mnie wyobraził jak wjeżdżam do Vardzii konno
Trwa ładowanie...