Avatar użytkownika

Magdalena Świtalska

Opcja wsparcia finansowego jest niedostępna!

O autorze

"Ludzie nie potrafią latać, bo nie wierzą, że potrafią..." - zanim zaczęłam robić rzeczy, które dziś są dla mnie normalnością, byłam jedną z nich. Dziś gdy los stawia przede mną wyzwania, niemożliwe do pokonania, zastanawiam się ile czasu zajmie mi ich ukończenie.

Cześć ! Miło, że tutaj jesteś , nazywam się Magdalena Świtalska.

Chciałabym Cie zaprosić do poznania mnie i mojego wyskakanego świata !

Jak to się zaczęło ?

W 2002 roku, jako mały pyrtek pojawiłam się na testach sprawnościowych do szkoły sportowej o profilu gimnastycznym. Będąc najmniejsza kruszyną - nie miałam za dużo punktów za ćwiczenia siłowe, natomiast na pewno nadrabiałam gadulstwem, uśmiechem i przede wszystkim odwagą. Nie czułam oporu by wspiąć się na duże wysokości i później bez oznak strachu z nich zeskoczyć. Podciągając się zaciskałam zęby, z nadzieją, że doda mi to więcej siły. I w ten oto sposób ta „mała gaduła” dostała się do klasy sportowej z najniższym wynikiem punktowym . 

Pff… dobrze rozpoczęta historia sportowa, prawda? Na dodatek, jako ostatnia z klasy nauczyłam się salt . Byłam tak malutka, że wszystkie pasy asekuracyjne były dla mnie za duże. Po prostu z nich wylatywałam.  Haha! Jedynym ratunkiem okazało się zakładanie na siebie bluzek moich koleżanek, które dodawały trochę centymetrów.

Ale wiecie co zawsze wyróżniało mnie z całej grupy rówieśników ?

Upartość, zaciętość, wiara w siebie i ciężka, systematyczna praca.

Początki bywają różne, jednak ja swój wspominam z uśmiechem na ustach!  Bardzo szybko zapomniałam, że byłam „czarną owcą” grupy. I dopiero po 3 latach walki z przeciwnościami losu, moja historia zaczęła przybierać kształt takiej, którą szczycą się najlepsi sportowcy. Jako pierwsza z klasy nauczyłam się podwójnych salt! Nie bałam się ich, a skakanie nowych elementów zawsze było dla mnie ogromną frajdą! Od tamtego czasu to ja byłam motorkiem napędzającym całą klasę i to oni musieli gonić mnie, a nie ja ich. Jako dziecko wygrywałam bardzo dużo turniejów, zawodów czy Ogólnopolskich Olimpiad Młodzieży. Jednak z biegiem czasu zdobywanie medali już nie cieszyło mnie tak bardzo. Chciałam więcej i lepiej! Szybko dogoniłam poziomem sportowym starsze koleżanki z klubu. Można się domyślić, że nie spotkało się to z ich aprobatą. I tak przybywały następne tytuły i nagrody sportowe.

Pierwsze schody w mojej karierze pojawiły się w wieku 15 lat, kiedy od dużych obciążeń treningowych pękła mi łąkotka w lewym kolanie, blokując ruchy zginania i prostowania. Jednak dzięki szybkiej interwencji trenera, wykonaliśmy odpowiednie badania i udaliśmy się do odpowiedniego specjalisty, który szybkim zabiegiem uwolnił mnie od dolegliwości. Niestety to wiązało się z pierwszą przerwą treningową w moim życiu! Gdybyście tylko wiedzieli, jaka byłam zawiedziona tym faktem.

Podczas rehabilitacji, wzmacniałam inne partie ciała tak, aby po niej, wrócić jak najszybciej na siatkę. Oczywiście trener próbował mnie odwieść od wszelkiej aktywności, jednak kompletnie mu się to nie udało. J Wszystko to spowodowało szybki, ale zarazem bezpieczny, powrót do sportu, za którym tęskniłam. Przerwa od treningów wiązała się z pewnymi brakami, ale również wiele nauczyła. Wróciłam pełna motywacji, silniejsza o nowe doświadczenia i z pewnością bardziej odporna psychicznie!

 

W 2010 roku przed najważniejszymi zawodami – Mistrzostwami Polski Juniorów, bardzo rozbolał mnie brzuch. Szczerze mówiąc, bardzo świadomie wypierałam ten ból i nie dopuszczałam do siebie myśli, że może mnie zabraknąć na liście startowej. W końcu pojechałam na nie z jasno określonym celem- zostać mistrzynią Polski! Bardzo dużo mnie to kosztowało, a dobry start był możliwy tylko dzięki tonie tabletek. Udało się! Zdobyłam wtedy tytuł Mistrzyni Polski w 3 konkurencjach- indywidualnie, synchronicznie i drużynowo. Po trzech dniach zawodów spakowałam się i wyruszyłam autobusem do domu. Mój tata czekał na mnie we wcześniej umówionym miejscu. Ból był tak silny, że niezwłocznie udaliśmy się do szpitala. Okazało się, że moje dolegliwości to nic innego, jak skutek zapalenia wyrostka robaczkowego, który uległ przerwaniu w wyniku wysiłku fizycznego. Lekarz stwierdził również zapalenie otrzewnej i bezpośrednio zagrożenie życia, więc zamiast do ciepłego łóżeczka trafiłam prosto na stół chirurgiczny. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Zostało tylko przetrwać 9 dób bez jedzenia i picia. Możliwe że dla większości z Was to nic wielkiego, ale dla takiego łakomczuszka, jak ja to istna tragedia.

            Kilka następnych lat to pasmo zwycięstw i sukcesów. Codzienne treningi przynosiły efekty i bez najmniejszego trudu zdobywałam kolejne trofea. Nic nie zwiastowało tego, co miało zaraz nadejść. Nie byłam psychicznie gotowa na kolejną porażkę.

Od 2013 roku coś się zmieniło – zdrowie drugiego kolana zaczęło podupadać. Jednak w tym wypadku było kilka złych diagnoz, kilka złych decyzji i kilka sportowych błędów popełnionych przeze mnie samą.

  • Pęknięta łąkotka, która została zignorowana,
  • zapalenie więzadeł rzepki w obu kolanach,
  • przetrenowanie- utrata masy i niechęć psychiczna do treningów,
  • zapalenie więzadła pobocznego strzałkowego,
  • kolano skoczka,
  • wymyślone przez lekarzy problemy z sercem. 
  • Głupi i śmieszny upadek z trampoliny przy najłatwiejszym elemencie, który skończył się złamaniem ręki i operacją, gdyż złamana kość promieniowa nie chciała się nastawić. Po roku miałam wyciągane ciała obce z lewego przedramienia.

To jest podsumowanie naprawdę ciężkiego okresu w moim życiu, którego wisienką na torcie była operacja  kolana w sierpniu 2016 r.  Uważam, że ten czas był bardzo trudny. Pamiętam jednak, że mimo tego wszystkiego właśnie wtedy najbardziej walczyłam. Walczyłam o to, na czym najbardziej mi zależało. Uświadomiłam sobie, że skoki na trampolinie to jest to, co kocham najbardziej. Od tamtego czasu codziennie wstawałam z nową siłą. Nie mogłam odpuścić. Chciałam wrócić z większą mocą. Polepszałam swoją kondycję i siłę. Ciągle pchałam do przodu.  

Dziś cieszę się, że mam to już za sobą. Te wszystkie kontuzje i złe rzeczy, które mi się przytrafiały powodowały poznawanie swojego własnego ciała i jego granic. Wyciągnie kolejnych lekcji, uczenie się na samym sobie.

Wakacyjna operacja w 2016 polegała przede wszystkim  na usunięciu kawałka łąkotki, który przeszkadzał mi w wykonywaniu pełnego zakresu ruchu. Jestem przeszczęśliwa, że zgodziłam się oddać w ręce specjalisty. Zaufałam mu i wszystko skończyło się dobrze. Już wtedy byłam po większości zajęć z fizjoterapii, dlatego rehabilitację przeprowadziłam sobie sama. Ćwiczenia zwiększające zakres w stawie kolanowym, ćwiczenia w wodzie, ćwiczenia izometryczne itp.  Odzyskiwanie ruchomości trwało dokładnie 19 dni. Po 20 dniu zaczynałam delikatnie wracać na siatkę. Pewnie uważacie, że to głupie i trener też myślał, ale ja naprawdę czułam się na siłach. Tym razem zaufałam sobie.

  

Do dziś nie mam problemu ze zdrowiem, nie wydarzył  mi się żaden nieszczęśliwy wypadek podczas treningu i trzymam kciuki, żeby to trwało jak najdłużej !!! :D Co za tym idzie od 1,5 roku trenuje praktycznie bez przerwy , odbudowałam siłę, wytrzymałość, gibkość – wszystko to co straciłam, bądź nie dopracowałam przez wcześniejsze kontuzje.

Wynikiem tego wszystkiego jest nieograniczona motywacja do ciężkiej pracy i chęć sprawdzenia, jak daleko jeszcze mogę dojść i ile jeszcze jestem w stanie osiągnąć.

Również jesteście ciekawi, jak potoczy się moja kariera sportowa ?