Szturmy Żybury zburzyły mury

Obrazek posta

Wreszcie! Po jedenastu – a pamiętając o Pucharze Polski nawet dwunastu – meczach bez zwycięstwa na wyjeździe występujący w roli gości piłkarze Orłów Kazimierz zgarnęli trzy punkty! Najdłuższa w historii klubu pod tym względem passa została zatem tylko wyrównana (dwunastu z rzędu spotkań wyjazdowych nie wygraliśmy też w sezonie 2018–19). Dziś jednak przede wszystkim cieszymy się: dzięki zwycięstwu i awansowi o dwie lokaty w ligowej tabeli (na jedenaste miejsce) jesteśmy bowiem na dobrej drodze do utrzymania.  Draco i Orły przystępowały do dzisiejszego pojedynku w skrajnie różnej sytuacji kadrowej. Najsłabszy zespół rundy wiosennej (tylko trzy punkty w ośmiu meczach) uzbierał do gry ledwie czternastu zawodników. Co innego Orły – tu gotowość do walki wyraziło aż dwudziestu graczy, co oczywiście niestety skutkować musiało skreśleniem dwóch nazwisk przed wpisaniem do protokołu. Nie było wśród nich Michała Błaziaka – nasz 25-letni lewy obrońca z własnej inicjatywy zdecydował się na rychłe poddanie się operacji korygującej, po której jego rozbrat z futbolem ma potrwać cały rok. "Błazio" zapowiada, że wróci jeszcze lepszy, a my trzymamy za słowo!  Liczba dostępnych zawodników nie od razu przełożyła się na wydarzenia boiskowe, choć w ostatecznym rozrachunku mogła być nawet języczkiem u wagi. Niebiesko-żółci nie wyglądali tak dobrze jak z Bogucinem, nie wszyscy grali z jednakowym zaangażowaniem, nie było dobrej współpracy między środkowymi a skrzydłowymi, niektórzy byli senni, odwróceni plecami do piłki... Może mieli nadzieję że będący w głębokim kryzysie przeciwnik pokona się sam? Obie drużyny stworzyły sobie podobną liczbę podobnie groźnych sytuacji strzeleckich, lecz ich efektem długo nie były zmiany w rezultacie. Gospodarze mogli wyjść na prowadzenie po dwukrotnie przedłużonym główkami rzucie wolnym, u gości zaś, po odbiorze piłki przez Michała Berlińskiego i jego dośrodkowaniu z pod linii końcowej, w znakomitej sytuacji w piłkę nie trafił wracający do składu po kilku tygodniach nieobecności Bartłomiej Hemperek. Po upływie pół godziny żarty się skończyły: po stałym fragmencie gry zamieszanie w polu karnym Orłów, wycofanie futbolówki za szesnastkę, optycznie średnio groźny strzał Mateusza Majewskiego w kierunku prawej strony bramki, po którym... piłka dziwnie odskakuje rozgrywającemu 50. spotkanie mistrzowskie w koszulce Orłów Leszkowi Lisowi i ląduje w siatce! Na szczęście już siedem minut później opiekun przyjezdnych Damian Miroński zabrał się z piłką na czystą pozycję po podaniu ze środka pola od Krzysztofa Śpiewaka i wyrównał strzałem przy dalszym słupku. Ten sam zawodnik próbował też zaskoczyć smoki z rzutu wolnego, lecz uderzył nieznacznie niecelnie.  Kolejne minuty drugiej połowy upływały pod znakiem prób przeprowadzenia skutecznej akcji przez oba zespoły. Jako że boisko w Kowali Drugiej nie jest zbyt duże, to samej walki fizycznej i prób zdobywania przestrzeni było niewiele, raczej od razu przystępowano do zawiązywania konkretnej gry i przechodzenia do ataku. Mecz próbował rozruszać wprowadzony w miejsce lekko kontuzjowanego, oszczędzającego się na kolejne mecze Berlińskiego Robert Grzyb, kwadrans później ten sam cel przyświecał Karolowi Borowskiemu i to właśnie ta dwójka miała największy udział w ważnej dla meczu akcji, która miała miejsce chwilę po wejściu Karola na murawę. Nasz prawoskrzydłowy błyskawicznie przywitał się z nieliczną publicznością dwukrotnym stworzeniem realnego zagrożenia dla Draco. Za drugim razem dostał ze środka precyzyjną piłkę od Grzyba, palnął z całej siły w poprzeczkę, ta spadła pod nogi Mirońskiemu, który skierował ją do siatki, lecz niestety z pozycji spalonej. Co zatem w tym takiego ważnego? Ano podczas próby interwencji kontuzji pleców doznał bramkarz kowalan Mateusz Żuber i w bólu musiał opuścić boisko. Jego zmiennikiem został trener gospodarzy Łukasz Kręcisz, ale najpierw musiał pobiec po strój do szatni, a potem jeszcze przeprowadzić rozgrzewkę... Po chwili miejscowi stracili kolejnego gracza. Wyszedł on na sam na sam z Lisem, który zdążył wygarnąć mu piłkę i wtedy przydarzyło się nieszczęście, po którym z dużym opóźnieniem trzeba było przeprowadzić ostatnią zmianę (przez parę ładnych chwil Draco grał w dziesięciu). W szeregach gości natomiast na murawę zawitał pierwszy raz w tej rundzie wracający do pełnej sprawności Dawid Guz, luzując Marcina Miturskiego.  W 76. minucie sprawy w swoje ręce (nogi!) wziął ten, który przejął od "Baniaka" kapitańską opaskę, a więc Amadeusz Żybura. Najpierw, jeszcze na naszej połowie, wywalczył rzut wolny, następnie rzut z autu, po nim przejął piłkę i wykonał rajd lewą stroną, po czym pod linią końcową ograł rywala na granicy pola karnego i podał do środka w stronę kolegów. Do piłki dopadł Grzyb, po którego strzale i rykoszecie od nogi obrońcy wylądowała ona wreszcie w siatce! Dla "Żybiego", dla którego gry pod wielkim wrażeniem był główny arbiter tego spotkania, było to jeszcze za mało – dziewięć minut później wykonał kolejny kilkudziesięciometrowy rajd, w trakcie którego nie potrafili zatrzymać go miejscowi defensorzy, wyciągnął z bramki Kręcisza i skierował piłkę na dalszy słupek. 3:1 i Żybura utonął w objęciach Hemperka i pozostałych partnerów! To był rajd w stylu Arkadiusza Tomaszewskiego, z tym że ten znakomity napastnik wykonywał takie rajdy z bezczelną pewnością siebie, a Żybura z pewną nieśmiałością, zdziwiony że przeciwnicy nie dają mu rady. W międzyczasie doszło co ciekawego pojedynku trenerów, Miroński próbował przelobować swojego kolegę po fachu, ale futbolówka minęła słupek. Do momentu zdobycia przez Orły trzeciego gola kowalanie przeprowadzali wcale liczne groźne ataki, ale na nasze szczęście pozostawali w nich nieskuteczni, no i na posterunku był zawsze Lis. W 88. minucie emocje się skończyły – ładna, szybka wymiana Hemperka i Grzyba, ten pierwszy wykłada piłkę Mirońskiemu, który już wiedział co z nią zrobić. Osiem meczów z Draco i szesnaście goli – "Dymek" ze swoją brodą powinien chyba pozować do prawosławnej ikony św. Jerzego ubijającego skrzydlatego gada... W doliczonym czasie worek z bramkami rozwiązał się jeszcze bardziej. Żybura dla odmiany zachował się nie tak jak trzeba i po długim zagraniu z własnej połowy Damian Bartoś pokonał naszego bramkarza w indywidualnym pojedynku. Na koniec zmagań dwukrotnie przed pustą bramkę piłkę dostał Kamil Lasota. Za pierwszym spartolił, za drugim (podanie Mirońskiego) trafił i sprawił sobie prezent na obchodzone w ostatni piątek 17. urodziny. Wszystkiego najlepszego!  Chcieliśmy (patrz: zapowiedź meczu), by nasi piłkarze powtórzyli wynik z kwietniowego sparingu na tym boisku z tym rywalem i... jest, co do bramki, znów 5:2! Co ciekawe jednak, żaden ze strzelców nie powtórzył swego wyczynu.  Od momentu debiutu w rozgrywkach LZPN dwóch obecnie aktywnych pokoleń naszych najmłodszych piłkarzy, przez kilka ładnych lat nie zdarzyło się ani razu, by wszystkie trzy drużyny Orłów wygrały swoje mecze w ciągu jednego weekendu. Tak było aż do teraz – w piątek młodzicy młodsi wygrali 11:2 z Laskovią, w sobotę trampkarze starsi ograli 8:4 Błękit Cyców, a ich dzieło w Kowali Drugiej zwieńczyli seniorzy! Draco Kowala – Orly Kazimierz 2:5 (1:1) Majewski 31, D. Bartoś 90+1 – Miroński 38, 88, Grzyb 76, Żybura 85, Lasota 90+3 Orły: Lis – Bonecki (60 Borowski), Miturski (k, 74 Guz), A. Mróz, Żybura – Śpiewak – Nachowicz, Berliński (46 Grzyb), Banaś (82 Lasota), Hemperek – Miroński. Żółte kartki: D. Bartoś, Wawrzak – Berliński. Sędziował: R. Kalinowski oraz Czubiel i M. Komendarski. Widzów: +40. (https://orlykazimierz.futbolowo.pl)

Zobacz również

Tercet Ba-Be-Bo rozbija Bogucin
Czy na zapleczu wyhamujemy na czas?
Wymęczone zwycięstwo wicelidera

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...