Projekt Ados -> Świt Bogów - C01:R03

Obrazek posta

<- Poprzedni Rozdział         *         Spis Treści          *         Następny Rozdział ->


Świt Bogów
Część Pierwsza: Powtórne Przybycie


Rozdział III

Kamień podarowany od boga,
można znaleźć w płonącym kręgu,
zwanym także uroczyskiem,
po tym jak ten przylatuje z niebios.
Małe kamienie należy przerobić na biżuterię,
dzięki temu będą pobłogosławią posiadacza
szczęściem, miłością, pieniędzmi lub długim życiem.
Duże kamienie, jeśli to możliwe,
należy wmurować w posadę domu,
lub umieścić w jego centralnej części,
dzięki temu cała rodzina będzie błogosławiona.
~”O kamieniach bogów” fragment
Era I
Wieszcz Bogów

 

Podróż do Solvy, będącej stolicą Żyznych Ziem Talanosa, zajęła nam zgodnie z przewidywaniami sześć dni i nocy. W tym czasie zatrzymywaliśmy się osiemnaście razy wymieniając głównie wierzchowce ciągnące wóz, które poganiane były cały czas.

Przez całą podróż jedliśmy i spaliśmy na wozie. Nawet siłową ekstrakcję substancji nawozowych będących efektem ubocznym dostarczania energii organizmowi ekstrakcynującemu, jak to humorystycznie czasem mówił mistrz Jahon, odbywaliśmy poprzez wychylenie się za burtę wozu.

— Nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych środków. — stwierdził tylko mistrz, załatwiając swoją potrzebę.

Już trzeciego dnia podróży marzyłem o gorącej kąpieli i miękkim łóżku.

Ale nie wszystko w tej podróży było takie złe, udało mi się między innymi zagłębić w część kapłańskich zwyczajów, którymi niezbyt się do tej pory interesowałem, oraz poznałem bliżej Alanis, tę młodą kapłankę o złotych oczach, spotkaną w Przeklętej Puszczy.

Alanis była zaledwie o rok ode mnie starsza i odbywała właśnie swoją podróż inauguracyjną po kraju Talanosa.

Zgodnie z zasadami panującymi w Zakonie, kiedy mnich pobierający nauki u kapłana osiągnąwszy odpowiedni poziom wiedzy zakończy swe nauki to staje się godzien aby przyjąć święcenia kapłańskie, a tym samym zgodnie z Solviańskim prawem zostać w pełni obywatelem.

Jednakże kapłan zaraz po święceniach zobowiązany jest wyruszyć w podróż inauguracyjną, podczas której głosi słowo boże, oraz poszukuje znaczenia swego życia, poprzez interpretację wydarzeń mających miejsce w czasie wędrówki.

Młodemu kapłanowi w podróży towarzyszy dwoje starszych kapłanów, zarówno wiekiem jak i statusem. Zadaniem ich jest ostateczne nauczenie sztuki podróży i szerzenia wiary, oraz pomoc w odkryciu i interpretacji pisanego losu niedoświadczonemu jeszcze kapłanowi.

Zapytany przeze mnie o pojęcie losu starszy kapłan, o zmęczonej twarzy pielgrzyma i kosmyku zaniedbanych skołtunionych resztek włosów opadających na twarz, odparł.

— Bogowie sprawują pieczę nad Księgą Losu, — tłumaczył mi — w której imię każdej z duszy zamieszkującej Ados wraz z jej przydomkiem zapisane są, w zależności od tego co jej jest pisane, odpowiednio atramentem, winem, a czasem także krwią, czy innymi substancjami pokroju miodu, węgla, spermy, piwa, tłuszczu, i tak dalej... Jednakże tylko nieliczni są w stanie poznać swój los.

— A jaki los pisany jest Alanis? — zapytałem, patrząc na śpiącą ze zmęczenia w przeciwnym rogu wozu Alanis.

— Los Alanis został jej odczytany i powinniśmy się cieszyć tego powodu. — odparła stara kapłanka o jednym oku zasnutym bielmem, a drugim o ciemnoczerwonej źrenicy.

Więcej nie udało mi się już dowiedzieć, a los Alanis pozostał mi nieznany.


 

Solva w tamtych czasach była wspaniałym miastem.

Od czasu Ostatecznego Pojednania stanowiła centrum Ados, głównie ze względu na swe geograficzne położenie i znaczenie dla handlu, gdyż trzy Boskie Trakty łączące ze sobą państwa i symbolizujące więzi pokoju pomiędzy nimi, zbiegały się promieniście właśnie w stolicy Żyznych Ziem Talanosa..

Miasto otoczone było wysokim na sto i szerokim na dwadzieścia stóp Białym Murem, o kształcie idealnego pierścienia, którego obejście wokół nawet bardzo wytrwałym piechurom zajmowało ponad trzy dni. Ten architektoniczny cud budowano przeszło tysiąc dwieście lat, a jego początek i koniec powstawania wyznaczał okres trwania drugiej ery, zwanej Erą Państw.

Boskie Trakty, szerokie na trzydzieści stóp każdy, wychodziły przez trzy symetrycznie rozstawione olbrzymie bramy o bogato kutych płaskorzeźbach, przedstawiających sceny nawiązujące do czasów pojednania się z krajem, do którego trak biegł teoretycznie w linii prostej. Aby to osiągnąć zasypywano doliny, wzgórza rozgarniano, ścinano lasy, osuszano moczary, budowano mosty, przedstawiano domy, pod górami kopano tunele, a nawet zmieniano biegi rzek. Wspólnymi siłami setek tysięcy dusz, przez pokolenia tworzono dzieło będące praktycznym symbolem pokoju.

Solva posiadała także trzy bramy wodne, gdyż do miasta wpływały dwie rzeki, które nazywano po prostu Prawula i Lewula, a łącząc się w Środkule, opuszczała płynąc już przez cały kontynent aż do Smutnej Wody. Jedna ze starych legend tłumaczy te nazwy rzek pijackim poczuciem humoru bogów, u zarania istnienia Ados.

Wszystkie brzegi rzek i ich sztucznych kanałów w mieście oraz kawałek za jego murami, miało w pełni wyregulowane koryta, zapewniając bezpieczeństwo mieszkańcom nawet podczas najgorszych ulew, a stworzone w ten sposób bulwary pełniły rolę długich i szeroki dróg i placów handlowo-przeładunkowych, na których każdego ranka rozstawiono kupieckie wozy, bądź cumowano barkami, z towarami pochodzącymi nawet z odległych krajów.

Ponadto z Grzmiących Wód, na południowy-wschód od miasta, płynęła sztuczna rzeka na wielkim moście zwanym akweduktem doprowadzała dodatkowo duże ilośći czystej wody pitnej dla mieszkańców.

W samym środku Solvy, zbiegu rzek i otoczona szerokimi kanałami, się sztuczna wyspa zwana Sercem Solvy, będąca niegdyś miastem otoczonym murami obronnymi wysokimi na dwa piętra, co wydawało się śmieszne niewielką wysokością porównując do Białych Murów, czy choćby niewysokich, bo zaledwie pięciopiętrowych kamienic stojących na przeciwnym brzegu rzek. Jednakże pamiętać trzeba, że mury to wzniesiono jeszcze w Przederzu, gdy po Ados chodzili królowie rządzący swoimi malutkimi miastami-państwami.

Serce Solvy podzielono murami na cztery części pomiędzy najważniejsze instytucje w państwie, które łącznie nazywano Czterema Filarami. Sprawowały one bezpośrednią władzę nad miastem i ogólną władzę nad całym krajem.

Pierwszym Filarem była Solviańska Gwardia, której dowództwo znajdowało się w Starej Warowni, zajmującej północną część Serca Solvy, do której ciągnęły młode silne dusze w poszukiwaniu chwały, bądź uczciwego zarobku.

Drugi Filar, Zgromadzenie Radnych w tym Rada Miasta Solva urzędowała we wschodniej części Serca Solvy, ich ponure gmachy o ciemnych czarnych oknach gościły radnych i dyplomatów z odległych miast i krajów, gdzie w niewielkich pokojach decydowano o losach miast i rozwoju kraju.

Trzeci Filar, Zakon Talanosa, tworzył zamknięte murami miasto w mieście, które zamieszkiwało na stałe prawie dziesięć tysięcy mnichów oraz kapłani, co ważne należy dodać, że po zostaniu mnichem, nie opuszczało się terenu zakonu, aż do momentu rozpoczęcia nauk kapłańskich, czego podejmowali się nieliczni. Tak jak mnisi nigdy nie opuszczali zakonu, tak osoby świeckie nie miały prawa wejść do środka, za wyjątkiem nadzwyczajnych sytuacji. Z murów okalający budynki i ogrody zakonu, wystawała świątynia ku czci Talanosa, największa ze świątyń tego boga, której główne wejście skierowane było w kierunku południowym.

Czwarty Filar, Solviański Uniwersytet, w którym spotykali się mistrzowie sztuk wszelakich, zajmował zachodnią część Serca Solvy. W głównej mierze budynki tam stojące zajmowały archiwa i biblioteki, w których z mistrzem Jahonem spędzaliśmy czasem dnie i noce wertując wielkie dzieła dawnych mistrzów.

Poza Sercem Solvy, miasto podzielone było na czterdzieści dzielnic o różnym charakterze, od mieszkalnych, zabudowanych gęsto wysokimi na pięć lub więcej pięter kamienicami, do willowe, w których mieszkali bogaci kupcy w przestronnych domach z ogrodami, od magazynowych, gdzie kupcy trzymali swoje dobra i mieściły się ich manufaktury, aż do przemysłowych, gdzie z olbrzymich kominów i wież chłodniczych unosiły się olbrzymie chmury.

Dawniej dzielnice były wioskami bądź osadami, które chcąc stać się częścią miasta zmuszone były budować własne mury obronne, które po latach zostały częściowo zapomniane i zburzone, te które przetrwały pełniły zazwyczaj rolę przeciwpożarową, jak na przykład pomiędzy dzielnicami mieszkalnymi, a przemysłowymi, bądź rozdzielały bogatych i biedniejszych, niektóre nawet stały się integralnymi ścianami budynków, a niezliczone ilości starych, wiecznie otwartych bram pełniło rolę podrzędnych posterunków gwardii, skąd utrzymywano bezpieczeństwo na ulicach miasta.

Biały Mur od wewnętrznej strony, zgodnie z prawem, miał być niezabudowany aż na dwieście stóp, znajdować się tam mogły jedynie budynki gwardii, ale nie wyższe niż dwa piętra, przez co ten pierścień zieleni stosowano do wypasu nielicznej zwierzyny na rzecz gwardii, oraz do rozsypywania prochów zmarłych.

Od zewnętrznej strony Białego Muru, natomiast znajdowała się Martwa Strefa, pas dzikich pól uprawnych pod którymi kryły się rzekomo uroczyska pułapki, grzęzawiska i wilcze doły. Te zagrożenia jednak i tak nie przeszkadzały w utrzymywaniu przedwiecznego boskiego prawa zakazującego pod karą śmierci wchodzenia na ten pas ziemi.

Martwa Strefa miała szerokość około trzech horanów spacerem, idąc jednym z Boskich Taktów, a otoczona była jeszcze jeszcze jednym traktem, zwanym Obwodnicą, z którego korzystali ci, którym Solva nie była po drodze, lub nie otrzymali pozwolenia na wjazd za mury miasta.

W miejscach gdzie Obwodnica krzyżowała się z głównymi traktami oraz rzekami, powstały Podmiasta, niezbyt przyjemne miejsca, w których kwitł obrót niedozwolonymi dobrami, prostytucja, rabunki i morderstwa. Sytuacji nie poprawiało także, że Podmiastami rządziły walczące ze sobą gangi, zajmujące się tymi nielegalnymi procederami.

Wpływy gangów, co było interesujące, zazwyczaj były rozdzielone na pół w każdym z Podmiast przez taky i rzeki, którymi zabezpieczaniem zajmowała się gwardia, zapewniając kupcom i podróżym bezpieczne dotarcie aż do bram miasta, pod warunkiem posiadania przepustki lub dokumentów przewozowych.

Brak tych dokumentów był niegdyś głównym powodem powstawania Podmiast, jako miejsc przyjaznych oczekiwaniu na ich wydanie, w posterunkach cłowych, znajdujących się na skrzyżowaniach traktów, lub jeśli podróżni zbliżali się do bram miasta, gdy te dawniej zamykano na całą noc, a w tych czasach miało miejsce już coraz rzadziej i przeważnie na tylko kilka horanów.

Podmiasta swą nazwę zawdzięczały, temu że pomimo starań ich stałych mieszkańców nigdy nie uzyskał statusu prawnego miast, czy choćby wiosek lub osady, a przez mieszczan traktowane były jako coś przejściowe zagrożenie, z którym trzeba było uporać się niczym ze źródłem choroby.


 

— Dojechaliśmy. — oznajmił stary kapłan wyrywając mnie z płytkiego snu.

Do Solvy wjechaliśmy w środku nocy, gdy miasto pogrążone było jeszcze we śnie. Byliśmy uprzywilejowanu więc obyło się bez postoju w Podmieście, leżącym od strony południowej, czyli na Przerwanym Trakcie, który prowadził do kraju Ill.

Wóz zatrzymał się dopiero na niewielkim dziedzińcu rozładunkowym za murami zakonu, gdzie panowało zamieszanie.

Eskortujący nas gwardziści zostali natychmiast wyrzuceni za bramę przez kapłanów. Alanis natomiast, która już od wjazdu do miasta stała nad woźnicą, zaczęła wykrzykiwać polecenia zgromadzonym mnichom i kapłanom.

— Rannego do ambulatorium! Wezwać medyków! Zająć się Mistrzem Jahonem i jego uczniem, niech się umyją, przebiorą i coś zjedzą, a następnie dołączą do medyków!

Z wozu zerwano brezent odsłaniając nas.

Tłum zamarł widząc w świetle pochodni nasze zmęczone twarze i zakrwawione ubrania, od których unosił się straszny smród, gdyż mieliśmy je na sobie nieprzerwanie od ponad dziesięciu dni. Para starszych kapłanów z nami podróżujących wyglądała jakby mieli lada moment zejść z tego świata i przenieść się na łono Esenhar, a po środku leżał on, owinięty cały brudnymi bandażami.

— Ruszać się! — ryknął starszy kapłan, schodząc niezdarnie z wozu.

Nagle zawrzało, mnisi i kapłani zaczęli wypełniać rozkazy, rannego zabrano do ambulatorium, a mnie i mistrza rozdzielono i zaprowadzono do gościnnych komnat, gdzie czekała na nas już gorąca kąpiel i posiłek.

Pochłonąłem szybko dwie miski gorąco gulaszu zagryzając pajdą chrupiącego, jeszcze ciepłego chleba. Po chwili oznajmiono mi, że kąpiel była gotowa.

Woda była wspaniała, miała orzeźwiający zapach soli, które w niej rozpuszczono

Gdy się wycierałem po wyjściu z przestronnej wolnostojącej drewnianej wanny do łazienki weszła młoda, lecz bardzo dojrzała mniszka o długich do pasa i czarnych niczym smoła włosach.

— Panie, przyniosłam czyste szaty dla ciebie — rzekła, nie robiąc sobie nic z tego, że byłem kompletnie nagi i starałem się zakryć — mam nadzieję, że będą pasować. Jako gość, musisz mieć je w szarym kolorze. — odłożyła je na krzesło i przyglądała mi się przez dłuższą chwilę z uśmiechem — W czymś jeszcze mogę ci pomóc panie?

— Nie, dziękuję. — wydukałem.

— W takim razie pozwolisz, że wezmę twe brudne ubranie do prania?

Kiwnąłem tylko głową, a ona zebrała rzucone w nieładzie na podłogę ubranie, cały czas mi się przyglądając i uśmiechając. Nim wyszła rzuciła mi jeszcze spojrzenie, którego wtedy nie zrozumiałem.

Przyniesiona przez mniszkę szata w szarym kolorze, identycznym jaki nosili mnisi, była przestronna, jednak przyjemnie ciepła. Przywdziałem ją i przewiązałem srebrnym pasem materiału. Pomyślałem wtedy, że to bardzo wygodny strój i powinienem się tak nosić częściej. Na stopy naciągnąłem letnie sandały.

Wyszedłem z komnaty. Za drzwiami już czekał na mnie mnich przewodnik, który zaprowadził mnie, prawie biegnąc, z jednego z wielu budynków mieszkalnych przypominającego trochę te nowe hotele, gdzie każdy pokój ma własną łazienkę.

Pokonaliśmy ogród, zauważyłem wtedy, że zaczynało już świtać. Skierowaliśmy się w stronę starego kompleksu zakonu, gdzie wszedliśmy do dwupiętrowego budynku w którym mieściło się ambulatorium.

Mistrza Jahona spotkałem akurat na korytarzu, prowadzonego przez kapłana, gdy ten żywo mu tłumaczył jakie zioła i medykamenty na oparzenia wytwarzane są wewnątrz murów zakonu.

Weszliśmy do pomieszczenia gdzie panował zamęt, kilkunastu mnichów biegało wokół przygotowując medykamenty, dwóch nawet kłóciło się do tego stopnia, że szarapli się za włosy i szaty, przeklinając się nawzajem siarczyście. Pośrodku tego wszystkiego leżał on, Talanos, podrygując na kamiennym stole operacyjnym.

— Cisza! — wrzasnął donośnie potężnie zbudowany kapłan, który towarzyszył mistrzowi.

Wszyscy zamarli, a sam mistrz aż podskoczył z przerażenia. Dalej kapłan mówił już praktycznie szeptem, jednak wszyscy go słyszeli

— To jest mistrz Jahon, macie robić wszystko co powie bez mrugnięcia powieką. Jakieś ale? — jeden z mnichów, który jeszcze przed chwilą przepychał się z drugim, podniósł rękę — Za drzwi! — wrzasnął kapłan, a mnich wyszedł przerażony — Mistrzu, pacjent jest twój.

Mistrz Jahon zaczął pośpiesznie wydawać polecenia i już po chwili wszyscy mnisi i kapłani pracowali w ciszy i harmonii wymieniając tylko między sobą słowa typu daj, weź i trzymaj.

Zabiegi na Talanosie zaczęto od ściągnięcia starych, brudnych i już śmierdzących prowizorycznych opatrunków. Strup zrywały się wraz z nimi, rany krwawiły, a z oparzeń i zakażeń lała się ropa.

Już po chwili, pomimo iż pomieszczenie było sporych rozmiarów, wszędzie unosił się zapach śmierci, wydobywający się z gnijącego ciała.

Każdy ze znajdujących się wtedy w ambulatorium zwymiotował choćby raz.

Kości nastawione jeszcze w obozie na rozdrożach, wydawały się być już zrośnięte. Szczególnie było to widać na nogach, których praktycznie nie pokrywały oparzenia, a jedynie nielicznie rany.

Po ściągnięciu założonych pośpiesznie usztywnień, aby kości się nie przemieszczały, dostrzegliśmy szczątki dziwnego materiału przylegającego idealnie do jego smukłego ciała, niczym druga skóra.

Materiał ten był delikatny w dotyku, miał głęboki odcień niebieskiego koloru, który układał się w bardzo nietypowy wzór przypominający plaster miodu.

Kiedy mistrz kazał nam rozciąć ten materiał, gdyż mieliśmy się pozbyć wszystkiego do gołej skóry, to okazał się on być niezwykle wytrzymały. Nawet nie udało się nam go naciąć. Ostatecznie byliśmy zmuszeni zerwać go siłą, wraz ze spaloną tkanką w miejscach gdzie stopił się ze skórą.

Zabieg trwał.

Każdy cal ciała Talanosa został w miarę możliwości oczyszczony z martwych tkanek, umyty z brudu i posmarowany specjalnymi maściami, głównie na poparzenia. Świeżo otwarte rany zostały oczyszczone i zszyte. Resztka włosów na głowie, które nie zostały spalone, ścięto aż do skóry.

W pewnym momencie podszedł do mnie jeden z mnichów i zapytał ile ważę, po udzieleniu odpowiedzi odszedł, by wrócić po chwili i wręczyć mi kubek napoju, po wypiciu którego całe zmęczenie zniknęło jak ręką odjął.

Talanos miał wiele ran brzucha, w tym pocięte organy wewnętrzne, połamane kości kończyn i znaczną ilość żeber. Połowa jego skóry była spalona, głównie na torsie, rękach i części głowy w tym twarzy, jakby próbował się osłonić przed płomieniami, a oparzenia na plecach jednoznacznie świadczyły o tym, że leżał na czymś bardzo gorącym. Wybitych parę zębów i praktycznie spalone prawe ucho, oraz wiele drobniejszych ran na całym ciele,

Gdy kończyliśmy zabiegi oddech Talanosa w końcu się uspokoił, a drżenie ciała ustało.

Niektórzy mnisi osuwali się ze zmęczenia na podłogę, wyglądało to trochę jakby mdleli, lecz po chwili chrapali już głośno na kamiennej posadzce.

W pewnym momencie sam poczułem jak opuszczają mnie siły. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a już po chwili zaczęły opuszczać mnie zmysły i straciłem przytomność.

Pozostał tylko przytłumiony głos, wołający Talanosa.


<- Poprzedni Rozdział         *         Spis Treści          *         Następny Rozdział -> 

Następny Rozdział jest już [+18] co wymaga potwierdzenia wieku,
poprzez założenie całkowicie darmowego konta w serwisie.

Zobacz również

Wik i Toria (cz.1) - Bard Laise
Projekt Ados
Projekt Ados -> Świt Bogów - C01:R04

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...