W cieniu dobrych drzew - recenzja

Obrazek posta

Ewa Pruchnik jest absolwentką szkoły lotniczej i filologii słowiańskiej. Dorastałam we wrocławskim Psim Polu. Dzielnica ta – jak w jednym z wywiadów twierdzi autorka - wyglądem przypomina małe miasteczko z uroczym ryneczkiem, hermetycznie zamknięte w swoich granicach i oddzielone od metropolii niepozorną rzeczką. Z nostalgią wraca do swojego dzieciństwa i wspomina podwórkowy trzepak, ławkę przed blokiem i murek przy śmietniku, jako czynniki sprawcze młodzieńczej integracji.

„Ze względu na specyfikę dzielnicy, ale i samego Wrocławia, wychowywałam się w poszanowaniu kultur różnych społeczności, każda z nich miała określoną tożsamość, określony typ pamięci zbiorowej, co dla moich dziadków Kresowian rodziło pewne utrudnienia w procesie oswajania nowych przestrzeni życiowych, ale dla mojego pokolenia wykształciło postawę tolerancji i poszanowania innych społeczności. To duchowe dziedzictwo pomaga mi tworzyć więzi ponad podziałami, ponad różnicą poglądów, i dlatego tak chętnie wracam w swoich książkach w miejsca, w których spędziłam dzieciństwo i wczesną młodość” – mówi Ewa Pruchnik.

„W cieniu dobrych drzew” przypomina nieco taką sentymentalną podróż do czasów młodości, w której prawie każdy czytelnik będzie mógł odczytać nieco swojej własnej historii. Sama autorka podkreśla, że pisanie stanowi dla niej niejako odmienny stan świadomości, w którym powstają szalenie wciągające, alternatywne światy, przeplatające najróżniejsze sfery życia: społeczną, kulturową czy zawodową. To międzypokoleniowe pomosty. Pozostali bohaterowie książki idealnie wpisują się w tę koncepcję – mają bogaty bagaż doświadczeń, a przy tym wychodzą poza ramy społecznych stereotypów.

Narracja książki przeprowadzi nas zatem przez dwie opowieści – Joanny, która w dzieciństwie dotknięta została dwiema tragediami. Straciła wzrok i swoją ukochaną mamę. Jedyną ochronę przed okropieństwami losu zapewnia jej ojciec i babka, z którymi zamieszkuje w rodzinnym domu. Dziewczyna obdarzona jest wyjątkowym talentem. Wygrywane na fortepianie melodie to jej życiowy azyl. Tylko majestatyczny kasztanowiec górujący nad jej rodzinnym domem zdaje się pozostawać niewzruszonym.

Drugą oś narracji stanowi błyskotliwy profesor Harvardu – Herakles Papadopoulos, którego życiorys to niemalże gotowy scenariusz filmowy. Herakles rodzi się na pokładzie międzykontynentalnego samolotu, w trakcie podróży z USA do Grecji. Ten bonus od losu otwiera przed nim szanse na dokonanie wyboru swojej życiowej ścieżki. Młody Grek jest człowiekiem wielu talentów. Oprócz zamiłowania do filozofii, gra również na skrzypcach. Podwójne obywatelstwo pozwala mu na podjęcie studiów w Stanach. Na wydziale filozofii poznaje Vlada – zabawnego Polaka, który zaprasza go w odwiedziny nad Wisłę…

Przed dwójką naszych głównych bohaterów otwiera się dwudziestodniowe okno, w którym może wydarzyć się wszystko. Przyjazd do Polski nie jest jednak jedyną klamrą łączącą losy Joanny i Heraklesa. Choć tak różni od siebie, dorastający w odmiennych kręgach kulturowych, naznaczeni przez los, dzięki muzyce mają szansę na miłość, o jakiej każdy marzy.

Ewa Pruchnik dotrzymuje słowa i umiejętnie rozgrywa emocje czytelnika. Kiedy bohaterka zderza się z przeszkodami społecznymi, które czyhają na osoby niewidzące, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że przecież zderzamy się codziennie z ostracyzmem, niesprawiedliwością czy drwiną. I powinno być nam z tego powodu czasem wstyd, kiedy to my jesteśmy tego źródłem.

„W cieniu dobrych drzew” czyta się nieśpiesznie, małymi porcjami i smakuje jak wysublimowany pokarm. Nie jest to książka dla każdego, ale z pewnością wymaga od czytelnika wielkiej wrażliwości. Polecam tym, którzy są ciekawi losów Joanny i Heraklesa. Premiera książki już 2 lutego. Ukaże się ona nakładem Wydawnictwa Szósty Zmysł.

Zobacz również

Zginę bez ciebie - zapowiedź
Mrówki nie mają skrzydeł - Silva Gentilini
O humorze i u/śmiechu

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...