Ofiara niemieckiego obłędu. Kolejarz, pan Franciszek
Mija właśnie 80. rocznica oficjalnego wciągnięcia niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof w strukturę nazistowskich, hitlerowskich obozów zagłady. Choć zlokalizowany pod Gdańskiem obóz działał już od września 1939 roku, przez pierwszy okres Niemcy nie wiedzieli, jak go zakwalifikować. Decyzja zapadła później i od zimy 1942 roku Stutthof mordował więźniów już jako oficjalny obóz koncentracyjny. Więźniów mordowali strażnicy, ale także lekarze na zlecenie niemieckich koncernów farmaceutycznych. Nieliczni więźniowie będący ofiarami zbrodniczych eksperymentów pseudomedycznych, którym udało się przeżyć doświadczenia i doczekać wyzwolenia, opowiadali po wojnie straszne rzeczy, choć przez komunistyczne państwo nie byli traktowani zbyt dobrze. Jedną z setek i tysięcy ofiar był kolejarz, pan Franciszek ze Szczecinka.
Kolejarz
Pan Franciszek urodził się w 1916 roku w powiecie kościerzyńskim. Pracował na kolei, był etatowym pracownikiem PKP. Niemcy od chwili wtargnięcia na polskie terytorium, a właściwie już wcześniej, kiedy formowały się zbrodnicze jednostki organizacji Selbstschutz, mieli gotowe listy Polaków przeznaczonych do fizycznej eliminacji. Na tej liście z dużym prawdopodobieństwem był także pan Franciszek.
Młody kolejarz nie czekał jednak z założonymi rękami na upadek kraju i zgłosił się do wojska. Został wzięty do niewoli i do września 1942 roku przebrał w Nowym Brandenburgu jako jeniec wojenny.
Po zwolnieniu wrócił do rodzinnego Gostomka, ale już po paru miesiącach, 3 maja 1943 roku został aresztowany przez Gestapo. Zarzucano mu współpracę z polskimi partyzantami. Dwa miesiące był brutalnie przesłuchiwany w gdańskim więzieniu, a następnie skierowano go bezterminowo do obozu koncentracyjnego Stutthof.
Nr 24081
W obozie był zatrudniony przy pracach leśnych. Był przekonany, że najgorsze już za nim, kiedy po dwóch miesiącach został wezwany do lekarza. Wówczas głównym lekarzem SS był niejaki Otto Heidl, bandyta w kitlu, który na zlecenie niemieckich firm farmaceutycznych, przede wszystkim wchodzącej w skład koncernu IG Farben słynnej do dzisiaj firmy Bayer, przeprowadzał zbrodnicze eksperymenty medyczne.
Pan Franciszek został ofiarą doświadczeń nad badaniem skuteczności nieznanej substancji. „Dostałem kilka zastrzyków w prawe podudzie po stronie zewnętrznej. Po otrzymaniu tych zastrzyków miałem wysoką temperaturę. Traciłem niejednokrotnie przytomność i następowały obrzęki nóg. Po umieszczeniu mnie na rewirze [tak więźniowie nazywali obozowy szpital – przyp. P.S.] wystąpiły na całym ciele wrzody, które pękały. W czasie wystąpienia tych schorzeń ropnych lekarze SS dawali mi jakieś lekarstwa, lecz nie pamiętam jakie. Ropnie te powstawały początkowo na udach w miejscach gdzie dokonano zastrzyków, a z kolei rozprzestrzeniały się po całym ciele” – zeznawał w 1969 roku przed polskim sędzią Zdzisławem Napierałą.
Co to mogły być za zastrzyki? Już po wojnie pan Franciszek przedstawił zaświadczenie podpisane przez doktora Duszyńskiego, polskiego lekarza, więźnia Stutthofu, a później epidemiologa na Sorbonie, który w marcu 1971 roku napisał tak: „P. Franciszek został zaszczepiony złośliwymi bakteriami ropotwórczymi, przeprowadzonymi przez szereg szczepień na ludziach, aby podnieść ich zjadliwość. Bakterie w ten sposób zyskiwały na zjadliwości i wywoływały u ofiar nimi zakażonymi silną gorączkę, połączoną z zatruciem jadami bakteryjnymi całego organizmu. Bakterie uzyskane z miejsc zakażenia, po wywoływaniu odczynu miejscowego, przeszczepiano innym ofiarom. Część tych bakterii przeznaczono na szczepionkę. Od P. Franciszka w okresie jego rekonwalescencji pobierano surowicę, którą uważano również za środek leczniczy nie zwracając najmniejszej uwagi na tragiczne osłabienie organizmu ofiary”.
Dachau
Po wyjściu ze szpitala w Stutthofie, pan Franciszek kilka miesięcy pracował. Był jednak tak osłabiony, że w grudniu 1943 roku został skierowany do transportu jadącego do Dachau. Tam czekały go kolejne tortury, bez wątpienia wykonywane na zlecenie firm farmaceutycznych i niemieckiego wojska. Był to okres, kiedy bardzo często niemieccy lotnicy podczas podniebnych starć na północy Europy musieli się uciekać do katapultowania. Lądowali zwykle w bardzo zimnej, mroźnej wodzie i ginęli w męczarniach. Wojsko we współpracy z koncernami farmaceutycznymi szukało najlepszego rozwiązania tego problemu, a do tego potrzebne były konkretne eksperymenty pokazujące zarówno ludzką odporność, jak i poszukujące sposobu na możliwie największe wydłużenie czasu przeżycia w ekstremalnych warunkach.
Pan Franciszek był jednym z 360 więźniów, na których w Dachau przeprowadzano okrutne eksperymenty związane z ekstremalnie niskimi temperaturami. Z tej liczby podczas doświadczeń zginęło co najmniej 74. „Po pięciu dniach pobytu w obozie w Dachau zawezwano mnie i około 50 więźniów różnych narodowości i zaprowadzono do piwnic, gdzie były duże beczki z zimną wodą, w której pływały jeszcze kry lodowe. W piwnicy kazano rozebrać się i wskoczyć do beczki z wodą. Przebywałem w tej beczce około jednej godziny. Straciłem wówczas przytomność. Będąc w beczce zostałem kilka razy uderzony przez oficera SS gumą w głowę i plecy, po to aby się głębiej zanurzyć w tej wodzie” – zeznawał po wojnie.
Wielu więźniów nie przeżyło tego etapu eksperymentu. „Woda była bardzo zimna, tak że niektórzy więźniowie wzdrygali się. Ci otrzymali tak zw. „Holznarkose” [od nazwiska obozowego lekarza, dr SS Holzlenera – przyp. P.S.] – tj. silne uderzenie drewnianym kułakiem w głowę i byli bezprzytomni. W takim stanie utopili się w tej wodzie. Na miejsce tych utopionych więźniów przyprowadzono inną partię więźniów, z którymi tak samo postąpiono” – pisał po wojnie we wniosku o pomoc finansowa.
Pan Franciszek odzyskał przytomność już na rewirze. Niemieccy lekarze poddali go badaniom, zmierzyli temperaturę, pobrali krew. „Mierzono temperaturę przez odbytnicę, bo pod pachą nie dało odpowiedniego wyniku. Ogrzewano nas w ogrzanym pokoju, owiniętych grubo kocami. Przy tej procedurze znów kilku więźniów zmarło na udar serca” – wspomniał.
Przez miesiąc był obserwowany i regularnie badany. A potem… znów zaprowadzono go do piwnicy. Tym razem kazano mu się ubrać w mundur lotnika i w takim stroju wejść od beczki z lodowatą wodą, gdzie spędził około godziny, aż stracił przytomność. „Ta procedura była o wiele gorsza od pierwszej, bo i dłużej przebywaliśmy w tej wodzie, i tu zmarło nam kilku więźniów, czyli utopili się albo z boleści, albo nie wytrzymali tych tortur” – pisał.
Obudził się znów w szpitalu. Zapamiętał nazwisko lekarza, który go badał: był to doktor Sigmunt Rascher, wyjątkowo okrutny, bezlitosny i zdeprawowany człowiek, który podpadł nawet swoim przełożonym. Został na rozkaz samego Himmlera aresztowany i rozstrzelany na trzy dni przed wyzwoleniem Dachau. Na razie jednak Rascher jest panem życia i śmierci dla niezliczonych mas więźniów.
Eksperyment przeprowadzany na panu Franciszku i tym razem miał ciąg dalszy: był ogrzewany kocami i poduszkami elektrycznymi. „Ogrzewano nas znów sztucznie, aby życie wpłynęło do nas, bo każdy z nas był żyjącym – zmarzniętym trupem”.
Przeżył. Po dwóch tygodniach obserwacji na rewirze został wysłany do ciężkiej fizycznej pracy, podobnie, jak inni więźniowie obozu. „Skutkiem tego eksperymentu było to, że po pewnym okresie czasu po opuszczeniu rewiru powstawały ropiejące rany na całym ciele. Przebywając na bloku otrzymywałem jakieś maście i zasypki, jednak rany nie goiły się” – opowiadał później.
Z powrotem do Stutthofu
Po trzech miesiącach od drugiej części eksperymentu, Niemcy postanowili odesłać pana Franciszka z powrotem do Stutthofu. Zajął się nim wówczas polski lekarz-więzień Alfons Wojewski. Terapia okazała się skuteczna, bo szybko wrócił do pracy, a praca była warunkiem koniecznym, by nie zostać odesłanym do komory gazowej i pobliskiego krematorium.
Druga odsłona
Pan Franciszek doczekał wyzwolenia obozu koncentracyjnego Stutthof. Po wojnie wrócił do pracy na kolei, zatrudnił się jako nastawniczy w zakładzie PKP w Szczecinku, choć wciąż odczuwał dolegliwości po przebytych doświadczeniach i morderczej pracy za drutami obozów. Nie wyciągał ręki po pomoc, radził sobie sam. Nie miał żadnej grupy inwalidzkiej, pracował jak wszyscy.
Aż pod koniec lat 60. dowiedział się, że istnieje szansa na otrzymanie odszkodowania w ramach pieniędzy, jakie do Polski popłynęły od rządu RFN. Złożył wówczas swoje zeznania i poprosił o pomoc. Komisja złożona z przedstawicieli m.in. Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i Ministerstwa Zdrowia uznała w kwietniu 1973 roku, że eksperymenty z Dachau „nie odpowiadają znanym i udokumentowanym eksperymentom pseudomedycznym”, ale że w Stutthofie pan Franciszek był poddany doświadczeniom ze szczepionkami (kopia decyzji w załączeniu).
Zabolało znów
Schorowany kolejarz, pan Franciszek nie zgodził się z argumentacją komisji. Złożył odwołanie, w którym aż gęsto od żalu i goryczy. „Czyżby naprawdę już zapomnieliśmy o tak straszliwych tragediach i zbrodni, którą stosowała hitlerowska machina wojenna na naszych grzbietach – a obozu w Stutthofie też nie chcieli uznać za obóz koncentracyjny, tak samo i ideologia hitlerowska domagała się stanowczo eksperymentów od lekarzy esesmańskich, którzy tego dokonywali na żywych ludziach, a jedną z tych osób byłem i ja”. Jako dowody pan Franciszek załącza m.in. zaświadczenie doktora Antoniego Lesińskiego, który wylicza wiele aktualnych chorób byłego więźnia, które mogą i prawdopodobnie mają przyczynę w przeprowadzonych na nim eksperymentach.
Niestety, PRL zbyt często dawał wiarę nie ofiarom, a katom. Podobnie dzisiaj coraz mniej wypada pytać, co robiły w czasie II wojny światowej niemieckie koncerny farmaceutyczne takie jak choćby Behring i Bayer.
Paweł Skutecki
Przygotowując niniejszy artykuł opierałem się na materiałach archiwalnych z zasobów IPN (GK/927/3372). Chroniąc prywatność pana Franciszka i jego bliskich zdecydowałem nie używać jego nazwiska.
Paweł Skutecki
Trwa ładowanie...