To nie jest dystopia, to dzieje się naprawdę!

Obrazek posta

Wyjście. Grzegorz Strumyk. Wydawnictwo FORMA. Szczecin, Bezrzecze, 202. Seria KWADRAT. 154 strony

Wydawnictwo FORMA wydaje dziwne książki. Nie spotkacie nigdzie takiego rozgałęzienia, wszędobylskiego smutku. FORMA daje się wypisywać i rozpisywać autorkom i autorom do woli, często bez perspektyw na wielki sukces rynkowy, a jednak działania tej oficyny chwalę, podziwiam i rozumiem.
Oddając, do zapisania karty Grzegorzowi Strumykowi FORMA, wiedziała, co czyni. Bo pisarz napisał już tyle dobrego, że nie zaszkodzi, by robił to nadal. A jednak „Wyście” to książka niezrozumiała; wyimaginowana do bólu.
A cóż to takiego? To gęstość zapisu, który się rwie jak papier. To myśli nieskończone. To niedopowiedzenia w szczelinach tego, co codziennie mijamy, a co trudno nam — w pośpiechu — zauważyć. I tym zajmuje się pisarz. Rozkłada wiele rzeczy na czynniki pierwsze. Robi to za nas, dla nas.
Nie ma jednak mowy o prozatorskiej dyscyplinie. Miejsce, czas, akcja płyną nurtami poezji.

Zwykle czytam jedną książkę dziennie. Ale z "Wyjściem" tak się nie da. Można oczywiście „tym” cisnąć w kąt. Warto jednak TO podnieść i pieścić niedopieszczenie tej narracji.
Dla autora najważniejsze jest „słowo”. Nie tylko jako instrument warsztatu. On frazy „słowo” używa celowo i nadmiernie. Pokazuje nam, w ten sposób, jaką władamy bronią. Że to od SŁOWA zależy nasza pomyślność.
Słowo współpracuje z czuciem i odczuwaniem. Słowo jest interpretacją ducha. Wyrażalną i wszechmocną.

W co tak naprawdę próbuję wciągnąć nas Grzegorz Strumyk? Przecież nie napisał tego tekstu do szuflady, Chciał się podzielić, zatem powinniśmy z tego tekstu brać garściami. A jednak to trudne. Bo to tekst osobny. Indywidualizm druida, który przygotowuje swoje mikstury przy pomocy SŁOWA i oka!

Tożsamość tajemnicy. Odkrywanie zakurzonych miejsc i zdarzeń. Pogląd i ogląd na kwestie nieistotne z pozoru, ale jednak rację ma Marta Zelwan, pisząc „o czasie przejściowym”. O czymś między – pomiędzy. Coś, co jest wciśnięte w zakamarki duszy, w szczeliny płyt chodnikowym. Jakiś liść wysuszony w zapomnianej książce, banknot pozostawiony w starym prochowcu, kamyk w spodniach po ojcu, wyschnięta wykałaczka, która niespodziewanie znajduje się w portfelu.

Ruchome obrazy tej opowieści są jak sonety. Nie ma złożoności czternastu wersów, ale jest naświetlenie – oświetlenie – opis.
Jest ból świata, który stara zadawać kłam obłudzie i wije się w chocholich pląsach; licząc naiwnie na odrodzenie, ale szansa przepadła. Czas minął. Czas się zużył? Czy w ogóle był kiedyś dobry czas na ODRODZENIE? Na odzyskanie wzroku?!

Grzegorz Strumyk (1958) jest człowiekiem sztuki. Nie tylko pisze wierszem i prozą, ale też fotografuje, maluje. Dwukrotnie nominowany do Paszportu Polityki. Innych nagród też ma w bród. Jego lista publikacji jest spora. Nie czytam go pierwszy raz, zatem posługując się doświadczeniem, doradzam lekturę: Pigmentu (2002) i Le Rutki (2009). Oczywiście wybór jest szerszy, ale te tytuły trzymam mocno w moim Zamku Pamięci.

Czytając „Wyjście”, wpadłem na przedziwny trop; - a gdyby całość przenieść do świata zwierząt?! Gdyby ich oczami ujrzeć, przejrzeć. Co ważne; musielibyśmy rozumieć mowę przyjaciół. Zwierzęta rozgadane, to byłoby dopiero COŚ!
Bo ludzie, których „używa” pisarz, co niewydarzeni, a ich monologi jak zmienny wiatr. Próby i podróby wyrażania emocji.

Często stawia mi się zarzut, że pisząc o książkach, piszę o sobie… A o kim mam pisać? O schizofrenicznym przyjacielu, którego nie ma?! Rysuję swoją perspektywę i swoje odczuwanie. Bo mam w sobie dziecięcą ekspiację. Kiedy decyduję się „na książkę”, to trzymam się TEGO wszystkiego, co ze mną zrobiła.
Często nawet autor nie jest w stanie przewidzieć KONSEKWENCJI swojego pisania. I o to właśnie chodzi. O odczuwanie! A nie miele jęzorem dla idiotycznej satysfakcji tłumu.

Nigdy nie streszczam książek, o których piszą. Uznaję to za głupotę i szkolną manierę, której nadal hołduje wielu piszących o literaturze.
Proza Grzegorza Strumyka – co jest fenomenalnym chwytem – nie da się streścić. Bo jak opisać powidoki powidoków? Podświetlenia prześwietlonych kadrów?
Strumykowe pisanie zbacza z głównego nurtu pełnego alkoholików, depresyjnych dzieci i zagubionych kobiet. A z drugiej strony dawno nie wylewał mi się z książki taki wielki i przejmujący smutek. Horror bez trupów i martwych krwiopijców.

Wejść do środka człowieka, to jest Wyjście. To jest Rozwiązanie, które proponuje nam autor.
Jeśli spodziewacie się karnawału wartkich zwrotów akcji, to spotka was zawód. Jeśli emfatycznie spojrzycie na pisarskie rozterki, które sami codziennie omijamy i pomijamy, to czytanie stanie się łatwiejsze, przyjemniejsze.

Bo ważne są sylaby i naciski-odciski niektórym zdarzeń i wydarzeń.

Grzegorz Strumyk osadza swoją opowieść w codzienności. Rzeczy proste stają istotnie. Pisarz je widzi, bo patrzy lepiej i dosłownie.
Strona 90.: „I poszedłem dalej, wiedząc, że będę musiał tu wrócić do niego, bo powiedziałem i już nie było wyboru, bo słowa były działaniem, a nie zdolnością mówienia i wyobrażania myśli tylko. Jak zaklęcia miały działać”.

Tak. Brać odpowiedzialność za słowa. Bo słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami.

Strona 153.: „To słowa poza myślami i myśli poza słowami łączyły. Tylko tak mógł trwale. Co jeszcze miałoby brać udział? Ciało?”.

Prawie wszyscy moraliści w dziejach ludzkości sławili wolność” – stwierdza Isayah Berlin na wstępie swego słynnego szkicu Dwie koncepcje wolności.
I ta WOLNOŚĆ u Strumyka to zasadnicze pojęcie, które nie pada wprost, a nie nienazwane musimy odkryć sami. Mamy ku temu wszystkie instrumenty: ZMYSŁY!

Czy to jest modernizm? Pewnego rodzaju. „Napędzany”, ale z łatwością wykolejony. Autor z każdym zapisanym zdaniem nam to wbija do nieświadomych, bo zatrutych, głów.
Teoretycy poezji pewnie uznają pisanie Grzegorza Strumyka za mocno naciąganą poezję metafizyczną. To bzdura! Obłęd. Strumyk jest pokrętny celowo, używa mowy wiązanej, by podkreślić, że On Widzi, a my Nie Dostrzegamy.
Dlatego warto znaleźć „Wyjście”!
Bo „literatura to trop rzeczywistości”. Codzienne kłamstwa można to nazywać szerzej, dosadniej. Można być perfidnym, złowieszczym. Można być pokrętnym, ale i wprost. Co kto woli! A nasz pisarz wybiera wydźwięk poznawczy. Widzi, czuję i rozpisuje. Popisuje się w przyzwoity, namacalny sposób.
Odcienie, które dostrzeżecie w tym pisaniu, są niewyraźne. Często ledwo zarysowane. Bo to „porwane i rozerwane pisanie”. Takim trikiem pisarz chwyta nas za „słowa”.

7,5/10

W tytule wykorzystałem wers z wiersza Tadeusza Różewicza – „Słowa”.

Zobacz również

Cztery kolejne książki!
Wóda, wszędzie wóda!
Przedpremierowe o "Ukrainie" Katarzyny Łozy

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...