O naszych czasach i Trzeciej Zasadzie permakultury.

Obrazek posta

Tym razem chciałbym napisać o czymś, co z jednej strony ma związek z permakulturą, z drugiej leży mi głęboko na duszy, kamieniem. Nie wiem czy podobnych treści oczekują tutaj moje Patronki i moi Patroni, dajcie znać.

Chleb i igrzyska

Żyjemy w tak zwanych ciekawych czasach, świat zmienia się na naszych oczach dosłownie z dnia na dzień, w tempie zastraszającym. Wszystko przyspiesza – zmiany klimatu, wymieranie gatunków, kryzysy międzynarodowe, inflacja, ograniczanie swobód obywatelskich, nierówności społeczne, radykalizacja poglądów. Do niespotykanych rozmiarów urosły podziały społeczne i pochwała głupoty, a ulubione zajęcia ludzkości polegają na biernym i bezproduktywnym „zabijaniu czasu”, jakby tego każdy z nas na Ziemi miał ilość nieograniczoną. Wszystko to jednak już było, wszystko to znamy z historii, każdy podręcznik czy książka o upadkach dawnych cywilizacji (a jest ich sporo) uczy nas, że jesteśmy na najlepszej drodze, aby podzielić ich los, i że dysponując niebywale bardziej zaawansowanymi środkami niż dawne ludy, podążamy tą drogą szybciej.

Podobnie jak w starożytnym Rzymie, żyjemy w czasach Chleba i Igrzysk – lud rzymski trzymany był w ryzach rozdawnictwem chleba i całodziennymi spektaklami w Koloseum. Dziś, chleb zastępują, dotacje, dopłaty, granty, rozbudowany socjal, tarcze antykryzysowe i inne wynalazki, polegające na tym, że nam się arbitralnie daje (z tego co z nas ściągnięto w formie różnych danin) zamiast mniej zabierać i pozwolić nam samym decydować, na co wydamy własne pieniądze.

Im bliżej upadku, tym igrzyska bardziej huczne i brutalne

 

Igrzyska każdy ma w domu przed telewizorem, plus oczywiście w sieci. Program Igrzysk układany jest tak, aby odciągnąć lud od spraw naprawdę istotnych, a układa go garstka tych, którzy trzymają w dłoniach wszystkie sznurki - większość światowych mass mediów jest w rękach sześciu korporacji, którymi zawiaduje tylu mniej więcej starszych panów, ilu się mniej więcej zmieści w jednym mikrobusie - dokładnie tak, jak było to wśród elit starożytnego, upadającego Rzymu. Intencją elit jest, aby społeczeństwa do tego stopnia zatraciły się w Igrzyskach, iż z radością przyjmą opiekę elit, gotowych zapewnić każdemu „wszystko”, w zamian za spolegliwość.

Słynne przesłanie Klausa Schwaba na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos jest mantrą, która najlepiej opisuje, do czego zmierza nasz świat – „Nie będziecie mieć nic, i będziecie szczęśliwi”. Tak naszą przyszłość widzą elity. W połączeniu z niespotykaną w dziejach ludzkości skalą zagłady ekosystemów naszej planety, jest to wizja budząca głęboki sprzeciw u tych, którzy śledzą coś więcej niż Igrzyska.
 

„Nie będziecie mieć nic, i będziecie szczęśliwi”


Tysiące drzew

Ruch permakulturowy od swego zarania stawiał nie na naprawę czy zmianę opisywanej powyżej sytuacji, ale raczej na budowanie dla niej alternatywy. Proponował oderwanie się od systemu i za najważniejszy obowiązek każdego wskazywał osobistą troskę o los swój i swych dzieci. Podstawą tej troski ma być projektowanie i zakładanie systemów zaspokajających wszystkie ludzkie potrzeby, bez szkody dla środowiska i bez wyciągania ręki do kogokolwiek, po cokolwiek. Człowiek żyjący w oparciu o taki system stać się miał samowystarczalny i nie chcieć niczego od elit, poza świętym spokojem. Zaiste, policzek wymierzony w idee Klausa Schwaba.

Cóż mogę rzec – to działa. Niestety jednak, nie osiągnęliśmy jeszcze stadium tak zwanego „tipping point”, czyli stanu, kiedy takie działanie uznane zostanie za normalne przez społeczeństwa, a nie traktowane jak jakieś dziwactwo. Wierzę jednak, że czas taki nadejdzie i jest to chyba jedyna nadzieja realistyczna, w odróżnieniu od mrzonek o atomie, fotowoltaice i wiatrakach, które pozwolą nadal prowadzić Business As Usual i utrzymać przy życiu nienażartą hydrę – wzrost gospodarczy.

W permakulturze i jej pobliżu widzimy jednak też podobne trendy – powstają projekty rodzinnych siedlisk z tysiącami drzew, sadzonych po to, aby „przetrwać zagładę”, rozumianą jako upadek naszej cywilizacji i tak zwany kulturalnie TEOTWAWKI, czyli koniec świata, jaki znamy - „The End Of The World As We Know It”, a potocznie SHTF czyli dniem, w którym „Shit Hit The Fan”, czyli kupa wpadnie w wiatraczek, co dla osób z odrobiną wyobraźni oczywistym jest , że nie będzie to miły dzień.

Powstają wielkoobszarowe gospodarstwa rolne, produkujące ogromne ilości żywności i innych zasobów - owszem, a to bezorkowo, a to wypasając rotacyjnie, a to sadząc po horyzont konopie. Drogi dwóch nurtów – permakultury i rolnictwa zwanego regeneratywnym rozchodzą się, tak jak bardzo dawno temu rozeszły się nurty permakultury i tak zwanego rolnictwa ekologicznego.
 

Czy tysiące orzechów w rodzinnym siedlisku to jeszcze permakultura?


Cóż jest złego w sadzeniu tysiąca drzew owocowych i orzechowych na prywatnej ziemi? Być może nic, wszystko zależy od kontekstu. Permakultura, jak to wielokrotnie podkreślał Mollison, a obecnie najsilniej chyba wyraża to Lawton, ma służyć temu, aby potrzeby ludzkie zaspokajać na jak najmniejszych areałach, głównie po to, aby te wielkie zwracać naturze. Czy przeciętna polska rodzina dla zaspokojenia swych życiowych potrzeb musi posiadać setki hektarów czy tysiące drzew?

Czy zrobi Pan projekt dwustu hektarów?

Permakultura to nie tworzenie prywatnych zielonych gett, to znajdowanie sposobów na dzielnie zasobów w sposób taki, aby nic się nie marnowało. Rodziny, sąsiedzi, wioski, bioregiony, wszyscy oni mogą razem dbać, korzystać, rozwijać to, co znajduje się w ich najbliższej okolicy, robiąc to z reguły lepiej i wydajniej niż gdyby każdy sam sobie rzepkę skrobał, i równocześnie lepiej niż władze czy wielkie korporacje.

Doskonałym przykładem są leśne ogrody społecznościowe, już obecne w wielu krajach świata, gdzie lokalne społeczności dzielą zarówno obowiązki, pracę, jak i plony, tworząc nie tylko podwaliny samowystarczalności żywieniowej, ale i trwałe, pozytywne relacje międzyludzkie. Ogrody takie przyciągają ludzi w każdym wieku, różnego pochodzenia, płci, zamożności, wykształcenia, rasy, wyznania i preferencji seksualnych. „Pod pretekstem” ogrodnictwa zachodzą przemiany społeczne i uzyskuje się efekty jakich nie są w stanie uzyskać bogato finansowane programy rządowe czy unijne. W ogrodzie wiele rąk czyni pracę lżejszą, a na ulicach maleje przestępczość, choć niestety zdarza się, że ktoś ukradnie prawie dojrzałą cukinię … Kwitnie wymiana kulturalna, wzajemna pomoc, zeszyty z przepisami na potrawy z całego świata przygotowane z plonów z ogrodu stają się coraz grubsze, a głos grupy ogrodników zaczyna być słyszalny i brany pod uwagę przez lokalnych notabli.

Nie ma absolutnie nic złego w prywatnej własności, w domkach z ogródkami i permakulturowych farmach czy siedliskach, jednakże każdy, kto się przyjrzy im z bliska dostrzeże, że przeciętnie na 100 gospodarstw rodzinnych mamy tyle samo kosiarek, pił łańcuchowych, kompostowników, a być może nawet na znacznej liczbie dachów są instalacje fotowoltaiczne i kolektory do grzania wody. Czy nie byłoby z korzyścią dla Ziemi i Ludzi, aby takie zasoby były wspólne i aby je dzielić? Czy wtedy nie byłyby one wykorzystywane bardziej efektywnie? Być może trzy piły, plus jedna zapasowa, i grafik korzystania z nich, mogłyby zastąpić sto? Może ktoś z mieszkańców, kto świetnie kompostuje, mógłby kompostować wszystkie odpadki kuchenne społeczności, czyniąc z tego źródło dodatkowego dochodu, a ktoś inny, kto robi doskonałe przetwory robiłby ich całe mnóstwo w jednej wielkiej letniej kuchni z pomocą kilku sąsiadek i sąsiadów, co uwolniłoby tuziny rodzin od stania przy garach w ich małych domowych kuchniach? Ileż problemów mogłaby rozwiązać jedna wioskowa biogazownia? Magazyn plonów? Kooperatywa przerabiająca i sprzedająca plony i produkty lokalne? Lokalny bank nasion? Wszystko to jest w kręgu zainteresowania permakultury, zdarza nam się bowiem czasem wykraczać myślą poza grządki, spirale, ślimaki czy kartony.

Bardzo drażliwą kwestią jest ilość ziemi, jaką „okupuje” jednostka – osoba, rodzina, gospodarstwo rolne, korporacja. Ziemia, te potocznie zwane „hektary”, są zwykle tym gorzej gospodarowane, im jest ich więcej.

Niejednokrotnie spotykam się z pytaniami, czy nie podjąłbym się zaprojektowania 200 czy więcej hektarów, bo właściciel zamierza "robić tam permakulturę". I chociaż 200 hektarów jest to pikuś w porównaniu z wielkością średniej farmy w takiej na przykład Australii, czy też w porównaniu z areałem gruntów ornych jakie zakupił Bill Gates (98 tysięcy hektarów, czyli dwa razy więcej niż posiada cały Pierwszy Naród, czyli Rdzenni Amerykanie żyjący na terenie Ameryki Północnej, u nas zwani Indianami, razem wzięci), to zwykle pierwsza rozmowa z potencjalnym klientem jest jednocześnie ostatnią.

Zapytam Was wszystkich i każdego z osobna – ile Waszym zdaniem ziemi jeden człowiek jest w stanie „ogarnąć” w sposób etyczny i optymalny? Jeden, dwa, dziesięć, dwadzieścia hektarów? Myślę, że nie więcej. Kluczem jest słowo „optymalny”, będące tu ucieleśnieniem permakulturowej zasady „Minimum Nakładów, Maksimum Efektów”. Wszyscy doskonale wiemy, że na RODOSie, czyli ogródku działkowym zwykle o powierzchni 200 metrów kwadratowych wydajność z jednostki powierzchni, rozumiana jako suma plonów, bije na głowę tą z gigantycznej monokultury zboża, soi czy kukurydzy, ale także bije na głowę tą systemów permakulturowych o znacznej wielkości. Im większa bowiem powierzchnia, tym mniej zasobów, pracy i uwagi możemy jej poświęcić, w przeliczeniu na metr kwadratowy. Doskonale to widać również w permakulturowej koncepcji stref, gdzie im dalej od domu, tym mniejsze nakłady, ale i wydajność.
 

Im mniejsza powierzchnia upraw, tym wyższa wydajność z metra kwadratowego


Dlatego, gdy ktoś mówi mi o dwustu lub więcej hektarach i pyta, co by było najbardziej eko, odpowiadam, że najlepsza opcja to wydzielić z tej powierzchni przykładowo pięć siedlisk po 20 hektarów, lub 20 siedlisk po 5 ha, a pozostałe sto hektarów zwrócić naturze.

To, ile i jakich działek wydzielić powinno wynikać z naturalnego ukształtowania terenu, zlewni, stanu gleb i roślinności, a nie z arbitralnego podziału na mapie przy linijce. Dzięki temu wykorzystamy wzorce natury, podążając za jej preferencjami, a nie narzucając ludzkie wyobrażenie o tym, jak powinna funkcjonować. Miejsca pod domy i ogrody usytuujemy tam, gdzie będziemy w stanie je umieścić i utrzymać najmniejszym kosztem, a tereny problemowe, takie gdzie gospodarowanie jest bardzo kosztowne, oddamy naturze, aby sama sobie na nich gospodarowała. Problem stanie się od razu rozwiązaniem – ustrzeżemy się w ten sposób na przykład ryzyka przyszłych klęsk żywiołowych – osuwisk, zalań czy pożarów.

Wydzielone działki można oddać w dzierżawę lub w innej formie przekazać głodnym ziemi i pracy z nią rodzinom lub młodym ludziom na dorobku, w zamian za udział w plonach lub inną rekompensatę. Rozwiązanie takie byłoby z korzyścią nie tylko dla Ziemi i Ludzi, ale także dla właściciela tych ogromnych hektarów, który, kto wie, może dzięki temu stałby się „najbardziej zielonym rentierem”? Co by o tym bowiem nie mówić, trudno o bardziej proekologiczną inwestycję zaspokajającą jednocześnie ludzkie potrzeby bez szkody dla środowiska.

Tworząc z takich osób i rodzin społeczność, robilibyśmy taką permakulturę, że „mucha nie siada”, uwalniając się jednocześnie od kredytów na nawozy, maszyny, materiał siewny GMO, problemów ze skupem, kontraktacją, koniunkturą oraz lokalną i unijną biurokracją … Fantazja? Utopia? Nie, to działa. Może jeszcze nie w kraju nad Wisłą, ale …. maluczko, a to ujrzycie. Wymusi to życie - rosnące ceny środków produkcji rolnej oraz bezlitosna demografia , czyli stale rosnący średni wiek rolnika i ich malejąca liczba – w skali kraju, Europy i świata. No i zanik subwencji i dopłat, demoralizującej fikcji w formie jaką znamy obecnie. Być może dopłaty powiązane ze wzrostem zawartości materii organicznej w glebie miałby sens - wszak Świętego Graala redukcji emisji dwutlenku węgla nie da się łatwiej „oswoić”, niż magazynując ten niecny gaz w glebie … Ale to wszystko furda, jeżeli nie ograniczymy konsumpcji. Konsumpcji wszystkiego.

Minimalizm, czyli z czego muszę, a z czego chcę zrezygnować, i czy to ma sens.

Od lat bombardowani jesteśmy apelami, aby wymieniać kopciuchy, segregować śmieci, oszczędzać wodę, nie marnować jedzenia. Zwykle, apele takie pojawiają się w telewizjach, pomiędzy jednym blokiem reklamowym ociekającym promocją konsumpcjonizmu, a drugim, namawiającym aby jeszcze coś kupić. Hasło „Musisz to mieć” towarzyszy nam niemal od narodzin do śmierci i w mojej opinii stanowi kwintesencję problemu, z którym zmaga się ludzkość, a który stara się rozwiązać permakultura.

Co tak naprawdę człowiek mieć musi, aby czuć się spełniony, żyć szczęśliwie i dostatnio? Czy musi się szybko dorobić pierwszego mieszkania i auta? Być może. A czy musi niedługo później dorabiać się większego mieszkania i nowszego samochodu? Hmmmm ….

A gdy już ma ten apartament i tego SUVa w dieslu, to czy musi brać kredyt, kupować za miastem grunt i budować tam ogromny nowy dom, obowiązkowo dokupując drugie auto, bo przecież trzeba jakoś dojeżdżać do pracy w korporacji, która te inwestycje, na spółkę z kredytem, finansuje?
 
A gdy ma już ten dom …. Czy musi kupować letni domek w głuszy na drugim krańcu kraju, aby z jednego domu jeździć grillować w weekendy w drugim?

I najbardziej dręczące pytanie, takie bardziej symboliczne – komu, poza słoniem, niezbędna jest kość słoniowa?
 


Spójrz, jak wiele roślin i zwierząt ginie, jak psute są powietrze, woda i gleba, jak wiele rzeczy, ale i czynności, zachowań, wydarzeń pochłania zasoby i energię, aby zaspokoić zachcianki, bez których człowiek mógłby się obyć, ale chce je mieć!

Po co? Aby „się rozwijać” – materialnie, artystycznie czy duchowo, aby „miło spędzić czas”, aby „doświadczać życia w pełni”, czy też „poznawać świat”. A może to wszystko po prostu wypełnia pustkę? Na to ostatnie pytanie każdy już musi sobie sam udzielić odpowiedzi.
 

Kto lecieć chce, a kto musi?


W mojej opinii tak zwane bycie „eko” zaczyna się (poza pokochaniem wszystkiego, co żyje) od uświadomienia sobie różnicy pomiędzy „muszę” a „chcę to mieć”. Człowiek permakultury ma zawsze w pamięci prawdę, że nie ma bardziej ekologicznej formy zachowania niż Odmowa. To słynne angielskie Refuse w zasadzie 7R gdzie jest ono na piedestale, a dopiero gdzieś z tyłu jest to inne R – Recycling. Tyle tylko, że odmowa odmowie nierówna.

W zasadzie 7R mówimy o odmowie zakupu produktów, które są szkodliwe dla środowiska na dowolnym etapie swojego cyklu życiowego – od pozyskiwania surowców, przez produkcję, transport sprzedaż, użytkowanie, aż po utylizację. Tymczasem, zasada ta powinna obejmować absolutnie wszystkie produkty. Jeżeli bowiem czegoś nie kupisz, to nie ma konieczności wytwarzania tego, transportu, naprawy i utylizacji gdy się zużyje. Odmowa jest najwyższą formą „ekozachowania”, dotyczącą zresztą nie tylko zakupów. Żadne zasoby nie są zużyte w wyniku takich zachowań.

Ani jednej by nie było, gdyby ktoś jej nie kupił​​​​​​


Mamy jednakże równolegle pojęcie o wydźwięku bolesnym – odmawiać sobie czegoś, co oznacza rezygnować z bólem serca, zwykle ze szkodą dla siebie. I tu pojawia się to fundamentalne pytanie – z czego świadomie rezygnujesz, aby być wiernym swoim permakulturowym etycznym zasadom? Czy nie kupujesz żarcia w plastiku? Czy przesiadasz się z samochodu na rower? Przestajesz latać do ciepłych krajów, ba, w ogóle przestajesz podróżować o ile nie jest to absolutnie niezbędne? Zamieniasz dwupoziomowy apartament na Tiny House - mały domeczek z ogródkiem? Rzucasz intratną pracę, gdy okazuje się, że Twoja firma grzeszy przeciw Ziemi i Ludziom? Jak widać skala tych wyborów ma dużą rozpiętość, od całkiem łatwych po czasami bardzo, bardzo trudne, od których można posiwieć. 

Otacza Cię bogactwo, wystarczy je dostrzec


A gdy już dokonałeś tych wszystkich wyborów, gdy Twój minimalizm stał się legendarny wśród Twoich znajomych, gdy naprawdę, ale to naprawdę masz jedynie to, co mieć musisz, a nie to, co ewentualnie byś chciał mieć, przysiadasz, patrzysz dokoła i zastanawiasz się – czy to ma sens? Widzisz wszędzie dookoła tak zwany „rozwój”, zżerające ostatnie skrawki przyrody „inwestycje”, wkradającą się do dzikich ostępów deweloperkę, rabunkową (nie)gospodarkę leśną, tysiące martwych ryb płynących w dół rzek, grunty rolne eksploatowane wyłącznie dla unijnych dopłat. Zadajesz sobie pytanie – czy moja ofiara nic nie zmienia, czy idzie na marne? Dla mnie, odpowiedź kryje się w Trzeciej Zasadzie Etycznej permakultury.

Trzecia Zasada Etyczna permakultury – you are doing it wrong.

W permakulturze niczego na przestrzeni lat tak nie wypaczono, jak Trzeciej Zasady Etycznej sformułowanej przez Billa Mollisona. Sam autor ugiął się pod naciskiem krytyków i oryginalną zasadę przeformułował co najmniej raz, jednakże do końca swych dni pozostał wierny jej intencjom. A intencje te są banalnie proste – człowiek permakultury sam ustanawia sobie limity korzystania z zasobów i konsumpcji, jak ognia strzegąc się zagarniania więcej, niż to potrzebne. Początkowo, Mollison pisał również o limitach liczby ludności, mając na myśli to, że im kraj bogatszy, bardziej
bezpieczny i zasobny, tym dzietność mniejsza. Niestety, posądzony o eugeniczne zapędy, zmienił brzmienie Trzeciej Zasady na bardziej ugłaskane i zaczął pisać o Zwrocie Nadmiaru – wszystko, co trafia do nas ponad to, co nam niezbędne, mamy w świetle tej zasady zwracać podmiotom dwóch pierwszych zasad etycznych permakultury – Ziemi i Ludziom.

Mollison wielokrotnie podkreślał, że każdy nadmiar, nawet ten przez tak wielu pożądany – obfitość plonów której nie jesteśmy w stanie wykorzystać, posiadany areał o który nie jesteśmy w stanie zadbać, nadmiar zer na koncie bankowym – to wszystko formy „zanieczyszczenia środowiska”, których powinniśmy unikać. Dowolny zasób, który nie jest zagospodarowany, niszczeje i zatruwa. Co ciekawe, to samo Mollison mówił o wiedzy, którą się posiada, ale się z niej nie korzysta.

Osobiście, boję się straszliwie tego, że ludzkość pewnego dnia uzyska dostęp do nieograniczonych ilości tak zwanej czystej energii – wtedy dopiero prawdziwa fala zniszczenia przewali się przez naszą planetę, wydzierając z jej wnętrza wszelkie zasoby i niszcząc po drodze wszelkie życie … ale to temat na zupełnie osobny artykuł, wróćmy więc teraz do Trzeciej Zasady Etycznej permakultury.

Nowe technologie - nadzieja ocalenia czy ślepa uliczka?


Kolejne pokolenia - młodzi gniewni progresywni, politycznie poprawni, wojujący socjaliści, świętsi od Papieża Permakultury, Mollisona – niczego tak nie kontestowali jak właśnie tej Trzeciej Zasady. Przeformułowali ją na Sprawiedliwy Podział, Troskę o Przyszłość czy inne, przepraszam, farmazony. Do permakulturowej myśli Mollisona na siłę dodano aspekty związane z problemami etnicznymi, równością płci, walką klas i prawami mniejszości, które, choć oczywiście ważne, rozmywają istotę Trzeciej Zasady. Istotą jej jest bowiem nic innego jak słowo „limit” i o tym słowie projektanci i miłośnicy permakultury zapominają w swoich projektach. Celem projektu permakulturowego jest ograniczenie zużycia zasobów do absolutnego minimum, które to minimum jednak zaspakaja potrzeby nas, ludzi, bez szkody dla środowiska. Gdy taki cel osiągniemy, nie będziemy zmuszeni stosować się do bezcennych rad ministra Czarnka na przykład ….

Ponadto, Trzecia Zasada w formach jakich używał Mollison mówi nam coś, co łączy w sobie wszystkie późniejsze dodatki. My, Ludzie, mamy prawo do czystej wody, powietrza i gleby, do zdrowej żywności, dachu nad głową, odzienia i komfortu, do życia godnie wśród ludzi nam podobnych, naszych Rozszerzonych Rodzin. Aby jednak to osiągnąć, musimy korzystać z Zasobów Żywych, które są jedynymi w pełni odnawialnymi. Jednakże odnawialne są one jedynie wtedy, gdy ograniczymy naszą pazerność oraz gdy każdy nadmiar jaki dostrzeżemy, zwracamy Ziemi i Ludziom. Takie pojmowanie świata sprawia, że nie potrzeba nam już Chleba i Igrzysk, a ograniczenia w korzystaniu z zasobów nie są przykrym i uciążliwym obowiązkiem, a naturalnym i dającym satysfakcję nawykiem. W chwili gdy to zrozumiemy, już sobie naprawdę, ale to naprawdę, niczego nie „odmawiamy” ….

Dla mnie jest oczywistym, że gdy stosujemy powyższą zasadę, Troszczymy się o Przyszłość (na siłę ukuta nowomodna zasada Future Care, chyba po to, aby się ładnie rymowało z Earth Care i People Care – Troską o Ziemię i Troską o Ludzi). Nie tylko zaspokajamy własne potrzeby, ale regenerujemy Ziemię i czynimy ją lepszą dla przyszłych pokoleń. W wielu dowcipach na całym świecie można usłyszeć, że najbardziej uniwersalną pozytywną zmianą, jakiej mogliby dokonać politycy, urzędnicy, rządy czy władze, aby poprawić byt obywateli, to „mniej kraść”. Trzecia zasada tymczasem uczy nas, aby „mniej brać”. To wiele rozwiązuje. Nie potrzeba już Troski o Przyszłość, bo jest ona automatycznie „zaopiekowana”. Być może naiwnym jest sądzić, że problemy etniczne, społeczne oraz mniejszości rozwiążą się wtedy również „z automatu”, ale przykłady społeczności permakulturowych pokazują że tak właśnie się dzieje, i dają nadzieję na to, że kiedyś stać się to może normą. Wszystko bowiem, w Trzeciej Zasadzie sprowadza się do zarządzania potrzebami swoimi i swoich bliskich. Gdy uznamy, że zdrowa żywność, woda, powietrze, dach nad głową i krąg przyjaciół dookoła jest tym, co zaspokaja nasze potrzeby, stajemy się bardziej życzliwi, tolerancyjni i skorzy do bezkolizyjnej koegzystencji z naszymi bliźnimi dowolnych autoramentów.

Na Ziemi jest miejsce dla jeszcze wielu Rozszerzonych Rodzin


Z permakulturowych wyliczeń wynika, że Ziemia, nasza Gaja, gdy wszyscy pozostaniemy wierni Trzeciej Zasadzie, zapewnić może dostatnie i spełnione życie od 12 do 20 miliardom osobników naszego gatunku, bez szkody dla innych mieszkańców planety. Jako projektanci permakultury jesteśmy tymi, którzy pokazują i objaśniają innym, jak to osiągnąć. Możliwe jest to jednak tylko wtedy, gdy zarówno w życiu, jak i w pracy, sami będziemy się stosować to Trzeciej Zasady, odróżniając Business As Usual tylko taki bardziej eko, od limitów korzystania z zasobów i konsumpcji. Nie można bowiem, jak mówi przysłowie, „mieć ciastko i zjeść ciastko”, szczególnie na planecie o ograniczonej liczbie ciastek … przepraszam, zasobów.

 

 

Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie

Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy

 

Dziękuję!

 

Zobacz również

Dwa proste testy gleby, których pewnie nie robisz :)
Kilka małych eksperymentów z mojego permakulturowego siedliska.
Kuchnia Permakulturowa: Odcinek 12 - Nawóz, który może zrobić każdy.

Komentarze (1)

Trwa ładowanie...