Dopiero za trzecim razem przechodząc koło tej małej plamy postanowiłem że jednak nie ma co wybrzydzać i nawet jak nic nie złowię, to przynajmniej kaszorka zamoczę i poćwiczę celność i refleks na świecących w UV śmieciach (używam takiego małego oczka na długim kiju i operowanie tym sprzętem przypomina bardziej zabawę harpunem niż takim tradycyjnym wybierakiem do ryb). Ubrałem wodery, zmontowałem sprzęt i wszedłem w tą plamę, żeby ją trochę rozruszać, bo jak wcześniej świeciłem z brzegu to żaden bursztynek mi nie błysnął. I to był bardzo dobry pomysł. Spod traw i patyka zaczęły wypływać razem z falą bursztynki. Wiele tego nie było, jakieś 150 gram w sumie, ale za to bardzo ładne sztuki. Największy, dwu dekowy wzorzysty macik mi się trafił :) Jeszcze 15 gramowe lekko zażużlone z jednej strony szkło i kilka tłustych i bardzo ładnych 5-cio gramówek. Reszta drobniejsza, ale też bardzo ładna. W sumie dwie godziny rycia "na dzika". Uważam, że jak na obecne warunki pogodowe to bardzo ładny połów. Wprawdzie materiału dryfowego leży na plaży bardzo dużo, jeszcze więcej tego znajduje się w wodzie przy brzegu, ale wszędzie ten materiał jest pusty. No, prawie wszędzie, bo jednak może i przypadkiem, ale coś tam wreszcie udało mi się złowić. Także nie ma co narzekać, tylko trzeba chodzić i szukać. Tak długo jak wiatry będą sprzyjały podawaniu materiału dryfowego na brzeg :)
Tutaj jest miejsce na okrzyk radości (ewentualnie jakieś dobrze oddające emocje niecenzuralne słowo) ...jak ja lubię łowić bursztyny!!! Przez te 9 miesięcy prawie zupełnie zapomniałem jaka to frajda :) Miłego dnia wszystkim :)
Trwa ładowanie...