Bond
Kiedy Tytus miał jakieś 10 lat i chodził do podstawówki, pewnego dnia zagadał do mnie takimi słowy: „Tata, dlaczego ty mi nie dajesz żadnej kary?”. Nie skumałem. „Jakiej kary?” zapytałem. „No jakiejś. U mnie w szkole wszyscy dostają kary od rodziców, a ja nie dostaję”. Przez moment mialem w głowie wirówkę. „O jakich karach mówisz? I za co?”. „No… Karol dostał zakaz komputera przez tydzień, Mateusz nie może wychodzić na podwórko… Sonia miała iść do kina i nie pójdzie…” – zaczął wymieniać. „I za co to?” dociekałem. „Za złe zachowanie, albo za złe stopnie, różnie”. Wyraźnie czuł się outsiderem i był rozczarowany.
Zbierałem myśli, które rozbiegły się na milion różnych kierunków. Nie mogłem tego tak zostawić, ani zbyć wzruszeniem ramion. Musiałem go jakoś dowartościować, dać mu to, na czym mu zależało, choć nie było powodu, zaś drugiej strony – nie stosowaliśmy kar. I wtedy wypaliłem: „Dobra, za karę idziemy do kina w niedzielę”. Zrobil wielkie oczy. „Tak, mój drogi, nie będę stosował idiotycznych kar w rodzaju ‘zakaz komputera’ czy ‘zakaz wyjścia do kina’. Nie wolno karać dziecka w ten sposób, że ma być głupsze. Ma za karę czegoś się nie dowiedzieć, czegoś nie zobaczyć? Ty za karę będziesz siedział przed komputerem i będziesz chodził do kina. A teraz ubieraj się, idziemy do muzeum. Za karę. Zobaczysz obrazy Andy Warhola”. I pojechaliśmy.
W Muzeum Narodowym trwała duża wystawa prac Warhola. Te wszystkie puszki zupy Campbell, portrety Marilyn i Presleya, rysunki butów. Po drodze opowiedziałem mu kim Warhol był. Za karę. O białej peruczce, która w Nowym Jorku nikogo nie dziwiła i nikt się z niej, ani z niego nie śmiał. Taki kraj. O jego zaskakujących pomysłach. Wyjaśniałem, że są rysunki i są malunki, są akwarele i farby olejne, że się maluje na ścianie, na papierze, na desce i na płótnie. Że są wielkie portrety idealne niczym fotografie – i są ekscentrycy, którzy malują swoje własne nieistniejące wizje. Jest Dali i płonące żyrafy („Jak to?!” – zdziwił się. „Wrócimy, to ci pokażę, I zegary cieknące ze stołu” – odpowiedziałem), jest Picasso, gdzie kobieta ma dwoje oczu na jednym policzku. I jest facet, który maluje puszki. Konserwy. Tak, to Warhol, bo tak też można. Bo kto powiedział, że malarstwo to tylko wielkie i poważne rzeczy? Malarstwo ma cieszyć oczy i inspirować do myślenia. Można narysować kreskę i to też jest obraz.
Na miejscu wpatrywał się w serię portretów Marilyn Monroe. Była czerwona, zielona, żółta. Powiedział, że jest piękna. Potem to samo z Presleyem. Pytał o niego, kim był. Pytał jak się takie rzeczy maluje. Mały człowieczek z włosami do łopatek zadzierał głowę i chłonął. Przez wiele dni był pod wrażeniem tej wystawy i obskakiwał w internecie strony poświęcone malarstwu. Potem jako dorosły facet pokochał Marka Rothko i jeździł do zagranicznych galerii, by oglądać jego obrazy. Starał się o prawa do sztuki teatralnej „Red” o Marku Rothko, którą chciał wystawić z kumplami, niestety ich nie wywalczył.
Za karę zaczęliśmy chodzić w każdą niedzielę na poranki dla dzieci do kina „Iluzjon”, gdzie były (i są do dziś) prezentowane filmy archiwalne. „Nie wywiniesz się, musisz” – powiedziałem. "Kara to kara". Pierwszy film, jaki obejrzał w tym kinie, to było „W 80 dni dookoła świata” z Davidem Nivenem z 1956 roku. Pokochał kino. Zupełnie inna rzecz niż telewizyjne kreskówki o transformersach, których był fanem. Od tej pory co niedziela domagał się tej kary.
Jego koledzy zaczęli mu zazdrościć. Doszło do tego, że zgodzono się, bym poprowadził raz w tygodniu półtoragodzinną lekcję „nie-wiadom-czego” z jego klasą. Bawiliśmy się świetnie. Uczyliśmy się piosenek, uczyliśmy się kibicować jednemu z chłopców, o którym nikt nie wiedział, że jest świetnym skoczkiem do wody i jeździliśmy z nim na zawody na basen. Odwiedzaliśmy ciekawe miejsca (w podwarszawskich Włochach facet zbudował w swoim ogródku repliki światowych cudów architektury z kamieni, butelek, drewna, i metalu - była wieża Eiffela, londyński Big Ben, rzymskie Koloseum – pojechaliśmy tam). Uczyliśmy się szacunku dla innych, chłopców do dziewcząt, wysokich do niskich, zdrowych do chorych. Super czas. Na koniec roku, kiedy wykonali raperską piosenkę „My jesteśmy klasa czwarta, mówią o nas, że jest nic nie warta…” – rodzice się rozpłakali. Nie znali swoich dzieci. Za chwilę te dzieci szły do gimnazjum i już nie miały być ze sobą. Wcześniej jednak ZA KARĘ dostały drogowskaz w postaci zaspakajania ciekawości świata i znajdowania dróg kreacji. Od postrzelonego ojca jednego z nich, gitarzysty rockowego.
Wyjaśnienie. Tytułowy Bond to nie jest James Bond. To słowo w angielskim oznacza „więź”. Kiedy człowiek nierozerwalnie przyjaźni się z psem czy kotem – mówimy, że łączy ich bond. Kiedy silnie przyjaźnią się ludzie – jest to bonding. Karząc dzieci ma się wrażenie sprawczości, a przecież jednocześnie odpychamy je od siebie. Kiedy tworzymy z nimi bond – stają się naszymi partnerami i wiele rozumieją. I najczęściej stają pięknymi ludźmi, uwierzcie mi.
ZH
PS. Niedawno jedna z dziewcząt z tamtej klasy Tytusa napisała do mnie na FB i zapytała czy ją pamiętam. Oczywiście, że pamiętałem. Ucieszyła się bardzo. Dziś jest piękną dorosłą kobietą, wykształconą, buddystką, ma rodzinę. Dziękowała mi za tamtą przygodę. Tytus jeździ z malutkim Bruno po muzeach, galeriach, odwiedzają ogrody botaniczne i zoologiczne, oglądają instalacje artystyczne. Gdy widzę zdjęcia małego Bruno z oczami wbitymi w obraz (nomen omen Salvadora Dali), to mnie coś zatyka.
____
Fot: Tytus i prawdziwy obraz Marka Rothko + miniaturki w ogródku mieszkańca podwarszawskich Włoch.
Trwa ładowanie...