Mistyfikacja Babczenki – woda na kremlowski młyn

Obrazek posta

We wtorek solidarność z rodziną i przyjaciółmi zamordowanego Babczenki manifestowano wszędzie. Około godziny 21 czasu polskiego trudno było się przebić przez niezliczoną ilość żałobnych postów czy tweetów, które wprost zalewały monitor. Reakcja była prosta i, mam nadzieję, jedyna: to był koszmar. Nie strzelano przecież jedynie do osoby, strzelano w wolność słowa. Te kule przeznaczone były dla każdego dziennikarza z osobna. To mógł być każdy z nas.

Stąd frustracja – bynajmniej jednak nie pusta, przynosząca ledwie poczucie beznadziei. Wręcz przeciwnie. Współpracownicy Arkadija, w niezwykle ciepłych słowach, zapowiadali kontynuację jego bezkompromisowej misji. To napawało nadzieją.

Niemniej to dzień po morderstwie, 30 maja w godzinach popołudniowych, gruchnęła wieść, że Babczenko jednak żyje. W towarzystwie szefa ukraińskiego SBU, cały żyw i zdrów, dziennikarz zaprezentował się szerokiemu audytorium podczas konferencji prasowej. Internet – czemu się dziwić nie należy – zaryczał z radości. Albo nawet „och***ł” – jeden z ukraińskich decydentów porównał Babczenko do.. Sherlocka Holmesa, który również posunął się do pozorowania własnej śmierci.

Szybko przyszło otrzeźwienie. Oddzielając bowiem sprawę od kwestii ostatecznych – przecież nikt nie mówi, że lepiej by było, gdyby śmierć Babczenki okazała się prawdą – bilans kompleksowej „ściemy” SBU wypada dość negatywnie. Nie tylko ukraińskie specsłużby i państwo zostają na minusie; odlewem oberwało się całemu dziennikarskiemu światkowi. I tylko Kreml zaciera rączki.

Czytaj dalej na Eastbook

arkadij babczenko

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...