Ciche Miejsce - film, który przyciągał niebanalnym pomysłem świata, w którym każdy dźwięk mógł skończyć się śmiercią... i już tu pojawia się pierwszy z wielu problemów tego filmu. Każdy dźwięk mógł skończyć się śmiercią...nie. Jest to zwyczajne kłamstwo. Film ten w sposób tragiczny wykorzystuje ten motyw, będąc zwyczajnie niekonsekwentnym. Przykład - W paru scenach widzimy, jak główny bohater wysypuje mąkę na piaskową drogę. Czemu to robi? By wyciszyć kroki. Na piaskowej drodze. Bzdura, ale przynajmniej wiemy, że nawet tak ciche dźwięki, jak poruszanie się po piasku może zwabić potwory, które jakimś dziwnym trafem, zawsze są w pobliżu (mają cały świat, ale ciągle są obok farmy głównych bohaterów - kolejna bzdura). Potem, w filmie pojawiają się sceny, gdzie bohaterowie biegają po liściach, po trawie, piasku i ogólnie ziemi - oczywiście bez żadnych konsekwencji. Pojawił się dobry pomysł, który szybko wyleciał przez okno, bo scenarzyści nie potrafili wymyślić akcji w warunkach, które sami stworzyli. Kolejnym przykładem niekompetencji scenarzystów (jest ich aż troje! Troje ludzi pisało scenariusz, który ma chyba ze 149 dziur!), jest scena w zbiorniku kukurydzy: chłopiec wpada do zbiornika i zaczyna się "topić" w ziarnach kukurydzy. No, spoko, scena jak w każdym innym filmie z elementem topienia. Problem pojawia się, gdy na ratunek przychodzi mu siostra, która wskakuje za nim do tego zbiornika i podsuwa mu drzwi, które jakimś dziwnym trafem odpadły z zawiasów (zbiornik ładowany od góry). Serio, nie było powodu, dla którego te drzwi miał odpaść - scenarzysta nie potrafił wybrnąć z sytuacji, więc wymyślił, że drzwi spadły... i kropka.
Siostra podsuwa mu drzwi, chłopak na nie wchodzi (robiąc dużo hałasu), a siostra nagle zaczyna się topić...bo wiecie, dramat i akcja muszą trwać. Tak więc siostra idzie na dno, a brat wkłada rękę w kukurydzę i... mamy z minutę stresu - czy uratuję siostrę, czy jednak nie? Ta scena jest pod koniec filmu, więc każdy, kto dotrwał do niej, wie, że siostra będzie żyć. Czemu? Przez reżyserie. Reżyser, który też gra główną rolę męską, jak i pisał scenariusz (a producentem jest Michael Bay...), nie pokazał kompletnie nic, co wynosiłoby ten film ponad przeciętność, w której się z tapla. Każde ujęcie jest do bólu zwykłe, nudne i zwyczajnie słabe, przez co dokładnie wiemy, kiedy ktoś zginie "na serio", a kiedy tylko na chwilę (scena porodu w wannie, na przykład).
Uff...trochę wylałem goryczy, która we mnie buzuje po obejrzeniu tego gniota, więc teraz skupię się bardziej na "recenzji".
AKTORZY
OCENA: 4/10
Emily Blunt stworzyła bezbarwną i głupią postać. Bezbarwną, ponieważ nie można jej opisać... nie mam pojęcia, jakie miała cechy. Czy była odważna, czy może była tchórzem? Była rozważna czy lekkomyślna? Miała jakieś umiejętności? Cholera wie. Ważne, że pokazywała twarzą, jak ona to bardzo cierpi, bo dzieje się jej krzywda albo coś ją boli, co swoją drogą było zagrane bez polotu. Istnieje dużo innych filmów, gdzie ból i rozpacz jest zagrana o niebo lepiej. Tutaj Emily Blunt pokazuje swoje emocje na poziomie Zmierzchu i Kristen Stewart. Ogromny MINUS!
Co do roli męskiej, granej przez Johna Krasinskiego, który ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM jest mężem Emily Blunt oraz jednym ze scenarzystów...oraz reżyserem (sic!), mam tylko jedno do napisania - idiota.
Każdy z nas wyobraża sobie "głowę rodziny" jako kogoś roztropnego, mądrego, rozważnego i odważnego. Dajmy taką postać do świata na pograniczu apokalipsy i otrzymujemy "badassa" w stylu Mad Maxa albo Elliego z Księgi Ocalenia, który potrafi zadbać o siebie, o swoich najbliższych, na których cholernie mocno mu zależy oraz który potrafi z otoczenia zrobić twierdzę, w której można żyć w miarę normalnie. Tutaj, Tatuś jest skończonym kretynem, który nie potrafi wytłumaczyć swoim dzieciom (które wcale młode nie są) sytuacji, w której przyszło im żyć (od ponad roku!), który nie potrafi przygotować farmy, na której się ulokowali, na ewentualny kontakt z potworami, które są przywoływane dźwiękami. Nie potrafi też normalnie myśleć, przez co matoł musiał się poświęcić, żeby uratować matołowe dzieciaki. Tatuś krzyknął, żeby zwabić potworka, zamiast nosić ze sobą ZAWSZE jakiś odwracacz uwagi. Ba, nawet raz to wykorzystali w scenie z Mamusią (która jest w ciąży, tak w ogóle. Wiecie, dramat musi być!), która nastawiła mały budzik na jednym końcu pokoju, a sama uciekła na drugi koniec. Gdy potworek wszedł do pomieszczenia (piwnica), budzik zadzwonił, przez co potworek rzucił się w jego stronę, a Mamusia uciekła zgrabnie i szybko po schodach, by schować się w wannie i urodzić dziecko wokoło trzy minuty. Trzy minuty! Nie rozumiem, czemu kobiety boją się porodu, skoro trwa tak krótko...
Owszem, mieli tam jakieś fajerwerki ustawione i przygotowane do odpalenia...manualnie. Tatuś posłał Synka, by ten odpalił fajerwerki, by Mamusia mogła urodzić kolejne dziecko... ech.
O dzieciakach nie ma co pisać - bezbarwność odziedziczyły po Mamusi, a głupotę po Tatusiu, co zaliczam jako plus, bo wiadomo, że to ich dzieci.
FABUŁA
OCENA: 1/10 (taki potencjał...)
O jeju...postaram się ją opisać najkrócej, jak tylko potrafię.
Jest rodzina, która posługuje się językiem migowym (znają go, bo ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM mają głuchą córkę), bo nie mogą spowodować ŻADNEGO dźwięku. Jakikolwiek hałas (z wyjątkiem liści na drzewach, gazetach porywanych przez wiatr, szumu rzek i wodospadów, zwierząt oraz odgłosów generatorów prądu) powoduje przywołanie (dosłownie) potworków, o których wiemy tylko to, że są ślepe i mają zajebisty słuch. Akcja dzieje się w świecie, o którym nie wiemy nic. Czy świat nie istnieje? Czy te potworki żyją tylko w danym obszarze? Wiemy tylko, że potworków jest troje. Nie wiemy, czy na całym świecie, czy tylko na danym obszarze. Nie wiemy, czy nie ma wojska, prawa czy polityków - tak na świecie, jak i na danym obszarze (widzicie, do czego zmierzam?). Akcja dzieje się na farmie, na której jest prąd oraz woda, czyli możemy zakładać, że gdzieś tam na świecie jest czynna elektrownia i przepompownia i inne takie BARDZO WAŻNE placówki, które wytwarzają OGROMNĄ ilość hałasu. Może są nie do zdobycia przez te potworki? Skoro tak, to jakim kur*a cudem świat się skończył i wojsko przestało istnieć? NIE WIEMY ZUPEŁNIE NIC O ŚWIECIE, W KTÓRYM DZIEJE SIĘ CAŁA AKCJA!!!! Jest to skandaliczny błąd i popis amatorszczyzny, jeśli chodzi o pisanie scenariusza. Po pierwszych 20 minutach filmu widz ma tyle pytań, że nie skupia się na historii rodzinki. Grupa, z którą oglądałem ten film, zgodnie twierdziła, że nie ma pojęcia, co się dziej i czemu - oglądaliśmy, jak jakaś rodzinka wpada w to coraz większe problemy i tarapaty, wynikające z własnych głupich pomysłów lub niemyśleniu logicznie. Osobiście miałem skojarzenie z Flip i Flapem - pomyłka goni pomyłkę.
Czemu mnie to tak wkurza? Bo pamiętajcie, że ogólny zarys fabularny jest cudny - świat, w którym nie można wydać żadnego dźwięku. Wow. Potencjał na 1000%, który niestety został potraktowany "bombą nieumiejętności". Spieprzyć coś takiego w taki sposób...brawo.
REŻYSERIA
OCENA: 6/10
Praktycznie nie istnieje. Widać, że John był zalatany - od kamery do sceny, w której grał. Prawdopodobnie scenariusz pisał podczas skakania na te dwie pozycje, co by dużo tłumaczyło.
Prawie żadna scena nie trzyma się "kupy", poczucie czasu nie istnieje (przykład: synek mdleje na polu, tatuś idzie go znaleźć, zostawiając mamusię, która zasypia. Następna scena pokazuje córusię, która odwaliła manianę i uciekła z domu, bo jest przecież prawdopodobnie koniec świata i trzeba strzelać fochy. Następna scena to powrót do mamusi, która się budzi ze snu i stwierdza, że w pomieszczeniu jest potworek. Jakim cudem - nie mam pojęcia. Następna scena pokazuje, jak tatuś szuka synka...to wszystko dzieje się na małej farmie, gdzie jest zainstalowany monitoring! A ten zostawia ciężarną żonę i BIEGA po polu, szukając synka.), a parę razy widać, że reżyser miał "wizję" zajebistego ujęcia. Fakt - jest parę ujęć zajebistych...które występowały w milionie innych filmów.
PODSUMOWANIE
Film idiotyczny.
Z większych głupot mogę wymienić:
Wodospad, który znajduje się niedaleko farmy, jest bezpieczny, jeśli chodzi o rozmowy, a nawet krzyczenie. Bo "szum zagłusza inne dźwięki". Czemu matoły nie zamieszkały przy tym wodospadzie? Albo czemu, skoro wystarczy zagłuszyć jednostajnym dźwiękiem inne dźwięki, nie zbudowali systemu głośników wokoło farmy, na których nadawane by były ciągłe szumy? Mieli głośniki i radiostację. Zamiast tego, zbudowali system kolorowych lampek, gdzie kolor czerwony oznaczał kłopoty w domu...głupota!
Pierwsze sceny miały uświadomić widzów, że nawet chodzenie w butach po jezdni jest zbyt głośnie i trzeba poruszać się boso po rozsypanej mące. Oczywiście w późniejszych scenach wszystko to wyleciało przez okno (ale w cichy sposób), bo bohaterowie biegali, sapali i ogólnie hałasowali.
Wracając do mąki...mieli nasypaną całą drogę od farmy do miasta. Nie wiemy, jak daleko jest od farmy do miasta, dzięki słabej reżyserii, ale stawiam, że całkiem sporo (akcja dzieje się w Ameryce na farmie, więc tam są spore odległości do miast). Skąd brali tyle tej mąki? Ano z farmy, oczywiście! Mieli pola kukurydzy, którą mielili na mąkę. Proste, prawda? Nie, absolutnie nie. Jakim kur*wa cudem mielili tę kukurydzę, nie wytwarzając żadnego dźwięku?!?! Oczywiście film tego nie pokazuje...Chryste!
Scena, na której najbardziej widać głupotę bohaterów - tatuś i mamusia uciekają do piwnicy, bo płaczące dziecko sprowadziło na nich potworka. Następuje przeskok do dzieciaczków i ich głupich decyzji, po czym wracamy do rodziców. Mamusia nagle się budzi ze snu i nagle mogą normalnie rozmawiać. Na głos! Czemu? Po trzech minutach dowiadujemy się, że tatuś "sprytnie" stworzył wodospad w domu (co ponownie zastanowiło mnie, czemu nie zamieszkali przy prawdziwym wodospadzie), blokując zlew i puszczając wodę. To, jakimś cudem, wytworzyło na tyle silny "wodospad", że mogli normalnie i głośno rozmawiać. Ale to nie koniec. Po chwili tatuś idzie szukać dzieci (mimo posiadania monitoringu), a mamusia idzie dalej spać. Gdy się budzi, stwierdza fakt, że piwnica jest już do połowy zalana wodą! Bo wiecie...to jest domek na farmie, z drewnianą podłogą...tak więc mądry tatuś prawie utopił mamusię tylko po to, by chwilę pogadać na głos, a mamusia poszła spać, bo była zmęczona porodem (trzyminutowym) i bezpieczna, dzięki "wodospadowi". CO ZA SZAJS!
Głupot jest wiele więcej, praktycznie każda scena to błąd w scenariuszu i idiotyzm bohaterów.
Ogromnie mnie dziwią oceny i recenzję tego filmu - widocznie ludzie zbyt bardzo skupili się na nowym pomyśle (totalna cisza), że nie zobaczyli, że tej ciszy prawie w ogóle nie ma. Prawie ciągle słychać muzykę, która, jak w typowym horrorze, ma budować nastrój. Czemu? Po co? To przecież miał być film o ciszy! Wyobraźcie sobie, że ten film nie posiada muzyki i słyszymy tylko dźwięki wydawane przez bohaterów. A jaki klimat by się nagle zrobił! Jaka immersja...nikt by nie zwracał uwagi na te wszystkie błędy...a tak, mamy zmarnowany potencjał.
OCENA OGÓLNA: 3/10
+ Niektóre ujęcia kamery
+ Świetny design potworów!
+ Początkowa scena w sklepie, która pokazuje, jaki ten film mógł być cudowny.
+ Potencjał...
- Który został brutalnie zamordowany. Zadzwońcie po policję!
- Większość ujęć kamery na poziomie filmu klasy B.
- Niewyraźni, głupi i nieludzcy aktorzy.
- Brak wyklarowanego świata, w którym dzieje się akcja filmu.
- Prawie ciągła muzyka!!!!!
- Prawie ciągła akcja!!!
Pragnę zaznaczyć, iż są to w dużej mierze moje odczucia (oraz grupy ludzi, z którą oglądałem), więc nie ma powodu, by się na mnie denerwować. Jeśli to Twój ulubiony film - szanuję. Są gusta i guściki. Jedni lubią pistację, inni salami, czy jakoś tak.
Trwa ładowanie...