Korzenie

Obrazek posta

Najpierw...
Zamiast wstępu.

W dzisiejszym felietonie użyłem zwrotu „od Sasa do Lasa”. W życiu korzystałem z niego wielokrotnie, ale nigdy w piśmie. I teraz zawahałem się: jak się to pisze? „od sasa do lasa”, „od Sasa do lasa”, czy wreszcie „od Sasa do Lasa”? Ośmielony przez Kazika Staszewskiego zajrzałem do mądrych ksiąg i stronic.

Czytam.

„Wyrażenie od sasa do lasa  - czyli 'bezładnie, nieporządnie’ - występuje w słownikach w trzech wariantach pisowniowych: od Sasa do lasa (SFJP, ISJP), od Sasa do Lasa (WSO PWN) oraz od sasa do lasa. Niektóre słowniki dostrzegają wariantywność pisowni, dopuszczając dwa lub trzy warianty. Wariantywność wiąże się w tym wypadku ze sposobem interpretacji dwóch składników, które mogą być uznane za nazwę własną – Sas jako król August z dynastii Sasów, oraz Las jako skrócona forma pochodząca od Stanisława Leszczyńskiego, który z Sasem Augustem II i III rywalizował o polski tron. Przez to i Sas i Las piszemy wielką literą”. I oto uzyskałem konstruktywne wyjaśnienie niejasnej dla mnie kwestii i zarazem podpowiedź. Co ma do tego Kazik?

Dwa dni temu przysłał mi sms: „Całe życie myślałem, że „spolegliwy” to coś zupełnie innego. Coś jak „zgodny”, „niekonfliktowy”. Dopiero w książce Łukasza Święcickiego „Wnuczyliada” wyczytałem , że znaczenie jest inne. Książkę zresztą już polecałem.” I do tego załączył skan:

 

Czyli spolegliwy to ten, na którym można polegać, a nie jakiś miły nam poczciwina, co większość ludzi przyjmuje za pewnik. To akurat wiedziałem, ale informowanie o tym wszystkich napotkanych, to walka z wiatrakami, zostawiam ją więc don Kichotom.
 

A teraz felieton właściwy.

________________________________

 

KORZENIE

Szereg wydarzeń z ostatnich dni zmusiło mnie do zamyślenia. Śmierć Jeffa Becka i wkrótce potem śmierć Davida Crosby’ego, władze Florydy zakazały nauczania historii Afro-Amerykanów wedle nowego programu, usłyszałem i wrzuciłem na swój profil FB nagranie piosenki „Malibu Barbie”, wysłuchałem spotkania Tuska z mieszkańcami Lublina i dzień później przemowy Hołowni na zjeździe jego partii, wtedy przypomniałem sobie o urodzinach Lechosława Goździka, zaś na koniec rzuciłem okiem na twitterowe konto Lakota Mana, mojego ulubionego publicysty Indianina z Wyspy Żółwiej. Pozornie oderwane od siebie zdarzenia, zbiór od Sasa do Lasa, a jednak pociągnął mnie w ten sam nurt rozmyślań.

Wiadomość o odejściu Jeffa Becka ukłuła mnie boleśnie. Nie zawsze tak jest. Umiem sobie radzić z takimi sytuacjami, nie rozdzieram szat na złe wieści, jedynie kiedy jakaś mnie dotyka osobiście, wtedy zamykam oczy i dopada mnie atawistyczny odruch w czarnym kolorze. Coś wewnątrz dławi mi serce. I tak było tym razem. Jakby mi ktoś wyrwał kartkę z kalendarza. Beck był pierwszym gitarzystą, o którym gadaliśmy z kumplami zafascynowanymi muzyką. Grał inaczej od samego początku. A ja miałem 14 lat i uszy jak radary, wyłapujące wszystko. 


Gdy teraz słucham tego utworu, to myślę, że Metallica spokojnie mogłaby zrobić jego cover. Wtedy jednak nikt tak nie brzmiał, nie grał tak śmiało, nie grano solówek na pierwszym planie, Hendrix dopiero miał się pojawić. 

Parę dni później Tytus mi przysyła esa "David Crosby nie żyje" i znów to samo ukłucie. Miałem lat 17, byłem hipisem, włóczyłem się w spodniach w kwiatki po Warszawie, chłonąłem muzykę bezustannie dzięki rozlicznym przyjaciołom, którzy mieli do niej dostęp. Słuchając winyli, pijąc wino snuliśmy sny o tym, że jesteśmy tam z nimi, na Woodstock. A na Woodstock eksplodowali bogowie:  Carlos Santana, Alvin Lee z Ten Years After, Jefferson Airplane, Joe Cocker i na swoim drugim wspólnym koncercie w życiu Crosby, Stills, Nash & Young. Mieli taką moc, że potem z Dominikiem Kutą, moim kumplem ulicznym grajkiem, próbowaliśmy stworzyć band o podobnych aspiracjach wokalnych. Niestety, było to poza naszym zasięgiem. Bo to bardzo poważne wyzwanie, wymagające sporej wiedzy. A tam w składzie był też Graham Nash, którego widziałem wcześniej na własne oczy w Kongresowej. Był członkiem wielkich The Hollies i śpiewał niespotykanie wysokim u mężczyzn głosem. Obok był Stephen Stills, mój późniejszy guru z płyty "Super Session", która stała się dla mnie fundamentem pomysłu na płytę "I Ching". I był David Crosby właśnie. Klasyczny amerykański muzyk drogi, wyjęty z westernu, a może z filmu Easy Rider, który obejrzałem szczęśliwie w Ambasadzie Amerykańskiej wkrótce po premierze. Uduchowiony myśliciel, który o festiwalu Woodstock powiedział "To był lot helikopterem nad obozowiskiem macedońskiej armii na terenie starożytnej Grecji, szykującej się do tańca z największym taborem cygańskim świata. Wszyscy pasowali do tego miejsca. Każdy jeden, czy w tipi, czy w mundurze." Ten zespół i jego poszczególni członkowie to był kulturowy slam dunk, wsad do kosza mojej duszy. Ci ludzie byli moimi braćmi w marzeniach, pokrewnymi duszami. Stąd uczucie wyrwanej kartki z pamiętnika. Do tego moja ulubiona pieśniarka Melissa Etheridge, otwarta lesbijka od lat (co przekreśliło jej cudownie zapowiadającą się karierę gwiazdy pop-rocka, przypominała śpiewem Janis Joplin), postanowiła mieć dzieci poczęto in vitro ze swoją partnerką Julię Cypher, poprosiła Davida Crosby'ego, by został dawcą nasienia. Panie, choć już rozwiedzione, mają więc z nim dwoje dzieci. "Był nie tylko genialnym muzykiem, ale też fenomenalnym, jasnym umysłem" - tak uzasadniły wybór ojca. 

 
Łączymy kropki dalej. W ostatnich dniach dobiegają wieści z USA, że władze Florydy postanowiły zakazać nauki nowej historii Afro-Amerykańskiej w szkołach tego stanu. Nie to, że nie ma na lekcjach historii mowy o niewolnictwie - jest. Jest mowa o wyzysku, o segregacji, ale skrzętnie pomija się fakt istnienia oficjalnej polityki rasistowskiej w Stanach Zjednoczonych. Doktrynalnej, niczym w czasach apartheidu w RPA. Nie mówi się o rasowej pogardzie, o tym, że przez wiele lat Czarni nie mieli żadnych praw, także  administracyjnych, dostępu do edukacji, kin, teatrów, że sądy formalnie zakładały winę czarnoskórego z góry i odmawiały mu obrony, a wszystko na podstawie stricte rasistowskiej doktryny o wyższości białej rasy.

Stworzono więc kilka lat temu program nauczania, który odkłamywał historię tym względzie. Nie było wyjścia. Przecież dziś świętami państwowymi czci się pamięć Martina Luthera Kinga, czarnoskóry Barack Obama był już prezydentem, a przywódcą Demokratów jest czarnoskóry Hekeem Jeffries, amerykańskie ligi sportowe koszykówki, baseballa i amerykańskiego footballu, oraz muzyka popularna są zdominowane przez czarną mniejszość. Ta mniejszość to blisko 20 % ludności. Nie można nie mówić prawdy o ich losach.

W walce o odzyskanie swojej tożsamości ludzie z czarnej mniejszości, postanowili wywrzeć presję, by zaczęto uczyć w USA historii tego kraju taką, jaką była w rzeczywistości. I to ten nowy program ten został właśnie wstrzymany na Florydzie przez gubernatora i konserwatywne władze stanu, które uważają, że "jest to zaszczepianie lewackiej, komunistycznej propagandy". Znacie to? Przemysław Czarnek się Wam nie kłania?

Obejrzyjcie dla ilustracji materiał filmowy z 1975 roku o drodze czarnych dzieciaków do szkoły w tamtym czasie. Tak to wyglądało na co dzień całkiem niedawno. 

 
Wszyscy mamy jakieś korzenie.
 
Każdy z nas je ma. Nasze korzenie tkwią w języku, w rodzinie, w środowisku, kulturze, religii, w szkole, naszych młodzieńczych fascynacjach. Budowaliśmy swoją tożsamość na podwórkach, w kawiarniach, na dyskotekach. Ubieraliśmy się i czesaliśmy według kodu, który skądś do nas przenikał, od kumpli, od idoli. Każdy z nas jest zbudowany z miliona takich drobnych zdarzeń, usłyszanych i wypowiedzianych słów, ujrzanych obrazów, poznanych ludzi. Wszystko zostawia w nas ślad. Jesteśmy stworzeni z siebie, swoich lęków i nadziei, ale też poszukiwania bezpieczeństwa, kontaktów i rozczarowań. To wszystko skądś się bierze. 
 
Parę dni temu była rocznica urodzin Lechosława Goździka. W latach 50-tych ub. wieku był robotniczym przywódcą protestów z Żerania. Miał niezwykłą gadane, nawijał z mównic na wiecach, do robotników i studentów, porywał ludzi do buntu. Wierzył w Gomułkę, który miał wyjść z więzienia. Potem jego idol go unicestwił i wyrzucił z partii, bo Goździk, niczym Wałęsa 30 lat później, stał się zbyt wielki. Został wyrzucony z pracy, wyjechał w Polskę, wylądował w Świnoujściu i został rybakiem. Losy żywcem wzięte z "Człowieka z żelaza" Wajdy. Przypomniałem go na swoich profilach na FB i Twitterze. Bo trzeba było mieć nie lada cojones, żeby być Goździkiem w czasach komuny. Gdzieś w mojej życiowej roślinie jest wplątany jego korzeń, który sobie przyswoiłem i podziwiam. Imponował mi. I nikt o nim nie pamięta. 



Nie będę tu opisywał i komentował  - kolejnej pozycji na mojej liście: wystąpień Donalda Tuska i Szymona Hołowni na zjeździe jego partii. Właśnie nasze korzenie - u każdego z nas inne - decydują o naszej osobistej ocenie tych wydarzeń. Dla jednych Tusk jest nadzieją, dla innych koszmarem. Dla jeszcze innych bezpiecznie jest, kiedy rządzą Kaczyński i Ziobro. Niech każdy się zastanowi dlaczego. Ja swoje korzenie odtwarzam, przypominam, szanuję. Wiem co we mnie siedzi.


Jestem muzykiem. Wrzuciłem na swój profil fejsbukowy piosenkę "Malibu Barbie" w wykonaniu konglomeratu Taco Hemingway, Young Leosia, Otsochodzi, OKI, Dwa Sławy, Gruby Mielzky. Nigdy nie wrzuciłem utworu w celu wyśmiania go, sponiewierania jakiegoś wykonawcy, wyszydzenia, oplucia. Wrzuciłem ten kawałek, bo uważam, że jest znakomity. Oto on:
 

 
W komentarzach pod nim pojawiło się wszystko, co mogłem sobie wyobrazić. Oto garść cytatów, które stanowią większość: 

– Stary, serio.Kto to Ci tłumaczy?
– Też już nie śpię, ale dla mnie jest nadal zbyt wcześnie!
– Prawie jak piszczące drzwi od starego klopa
– Na liście wykonawców brakuje AutoTune.
– Dobrze wiedzieć że ktoś zrozumiał tekst
– Jestem pod wrażeniem. Tyle tekstu, tyle lania wody, a zero treści.
– Co za koszmar.
– Dziękuję, może potem.

Tymczasem w komentarzach pod clipem na YouTube czytam głosy fanów:
- Taco w teledysku to najlepsze co dziś widziałem
- Kocham ten projekt
- Taco na klipie to święto narodowe i piękny widok
- Nutka która mi siadła tak, że teraz nucę sobie podczas pracy jako kurier rowerowy
- Jak dobrze jest usłyszeć taco
- Na tym teledysku wydarzyło się więcej niż w całym moim życiu
- To jest zajebiste, giga props dla leosi za dobre wersy i refren od taco tak siedzi
- Gdy usłyszałem Otso i Taco poczułem się jakbym cofnął się do ery Nowego Koloru z Asfaltu. "Stare dobre czasy trwają teraz..." dokładnie tak!

I tak dalej. 

Jest różnica? Jest.



Kiedy byłem młody, mówiono o nas i naszej muzyce, a także o naszym wyglądzie "długowłose wrzeszczące małpy". Wyrzucano nas zewsząd. Potem o  punkach mówiono "Brudasy". Pogarda jechała taka, jak dziś pogarda zadartych nosów jedzie pod adresem disco polo, a teraz także pod adresem ekipy Taco Hemingwaya. Bo "my jesteśmy najlepsi". Skąd to się bierze?

Otóż widzę, że ci, którzy kiedyś mówili o nas "debile", dziś zostali podmienieni przez owe niedawne długowłose, choć często już łysawe "wrzeszczące małpy", a także te z włosami (kiedyś) na sztorc i cukier, w kurtkach z ćwiekami. Dziś to nasze kolejne pokolenia stały się strażnikiem pieczęci, nie dopuszczającej nowych, pokoleniowych poglądów i form sztuki. 

Powtarzam: utwór "Malibu Barbie" jest utworem świetnym, obejrzało go w 2 dni ponad półtora miliona ludzi, 100.000 go polubiło. Jest znakomity zarówno kompozycyjnie, jak realizacyjnie, jak i tekstowo (tekst na FB załączyłem), nie mówiąc o świetnym video. Mówi o bardzo ważnych rzeczach, o postrzeganiu świata oczami dzisiejszych 20- i 30-latków. Czy my ich rozumiemy choć trochę? Po co, przecież nie jest "nasz", wrzucamy go do śmietnika z szajsem i wieszamy na nim psy. No, więc ja nie potrafię.

Niedawno rozgorzała w sieci dyskusja na temat budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Placu Defilad. Tu też korzenie dały o sobie znać. Projekt w zaawansowanym stadium budowy to biała kostkowata bryła. Rozczarowuje wielu, także ludzi obytych w sztuce, mówią o nim "koszmar". Nie wiedzą, że to jest stylistka nowojorskiej galerii MoMa, jednej z najbardziej prestiżowych galerii sztuki nowoczesnej na świecie, bo są nowe czasy. Jeden internautów opisał swój dialog z ojcem na ten temat, pouczający:

- Patrz, ojciec, kończą już Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Niektórym się nie podoba.
-
Skoro sztuki nowoczesnej to musi być nowoczesne.

Tyle. 

Indianin o pseudonimie Lakota Man napisał na Twitterze: "Czy mógłbym prosić, by nie pisano już, że Amerykę odkrył Kolumb? Przecież jak on tu przypłynął, to od co najmniej 25 tysięcy lat mieszkali tu moi przodkowie, rdzenni mieszkańcy Wyspy Żółwiej." Indianie nazywają tak kontynent amerykański - Wyspa Żółwia.
 



​​​​Gdy rozmawiamy o korzeniach - zastanówmy się nad tym w którym miejscu jesteśmy. Być może wsiadamy do pociągu, który już dojeżdża do mety, podczas gdy inni jadą innymi pojazdami dalej, mówią innym, własnym językiem, w inny sposób i inaczej widzą świat. Uczmy się tych innych. Nie każmy im jechać z nami i myśleć po naszemu, śpiewać naszych piosenek, grać na gitarach jak my. Pozwólmy im budować swoje życie po swojemu. Kiedy młodym wytykamy, że nie biorą udziału w życiu publicznym, to jakim językiem ich do tego namawiamy? Tym, którym na moim profilu komentujecie utwór Taco? To my powinniśmy się pochylić i. ich zrozumieć, a nie gonić, straszyć i ochrzaniać. Dałbym wiele, aby Donald Tusk zacytował podczas wiecu fragment jakiegoś utworu Taco czy Maty jako dowód zrozumienia tego pokolenia - tak, jak Obama cytował Eminema. Z szacunku dla treści i poglądów. 

Love.♥️
ZH
___

PS. Jednym moich korzeni są ludzie, którzy mnie budowali i wciąż mają dla mnie korzenne znaczenie. Politycy wstydzą się swoich korzeni, mówią co najwyżej o ojcach i matkach, ale nie przypominają o istnieniu mentorów, drogowskazów. A polityk powinien mieć korzenie, żebyśmy nie widzieli w nim pływającej przezroczystej meduzy, która nie wiadomo skąd i dokąd sunie w przestworzach. Oto lista urodzin tych, których ja mam na swojej liście. Przypominam je w stosownym czasie. Choć nazwiska są niekiedy potężne, polityków nie ruszają. Widać mają inne korzenie, albo nie mają żadnych. Sporządźcie swoje listy. 

Pierwsze półrocze:

18 stycznia - Jan Lityński 1946
21 stycznia - Lechosław Goździk 1931
6 lutego - Wiktor Osiatyński 1945
19 lutego - Władysław Bartoszewski 1922
22 lutego – Anka Kowalska, poetka, opozycjonistka z KOR https://pl.wikipedia.org/wiki/Anka_Kowalska
25 lutego Danuta Wałęsa, 1949 w Kolonii Krypy

26 lutego Andrzej Celiński 1950
1 marca - ks. Jan Zieja, współzałożyciel KOR 1897
3 marca - Jacek Kuroń 1934
6 marca - Bronisław Geremek 1932
6 marca - Andrzej Wajda 1926 w Suwałkach
7 marca - Stefan Kisielewski 1911 w Warszawie
12 marca - ks. Józef Tischner 1931 Stary Sącz https://pl.wikipedia.org/wiki/Józef_Tischner
20 marca – Romek Strzałkowski 1943 w Warszawie. Zginął w wieku 13 lat od kuli w czasie szturmu robotników na gmach Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego PRL podczas Poznańskiego Czerwca (ur. 28.06.1956)
22 marca – Halina Mikołajska 1925, wspaniała aktorka, opozycjonistka
28 marca - Zbigniew Brzeziński 1928 w Warszawie
2 kwietnia Ludwika Wujec 1941, opozycjonistka, KOR
18 kwietnia - Tadeusz Mazowiecki 1927
21 kwietnia Tadeusz Walendowski 1944, wybitny dziennikarz Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa

20 maja Aleksander Hall 1953
7 czerwca Leszek Moczulski 1930

21 czerwca Alojzy Orszulik (1928 w Baranowicach Śląskich)
27 czerwca - Aniela Steinsbergowa, 1896 Wiedeń https://pl.wikipedia.org/wiki/Aniela_Steinsbergowa

 

Zobacz również

Dieta cud
Przypominajka
Podrzucam ważny artykuł!

Komentarze (2)

Trwa ładowanie...