W archiwum akt dawnych trafił się mi rarytas. Trafiłem na korespondencję jakiegoś wikarego z zambrowskiej parafii skierowanej być może do samego mistrza Wincentego K.
Do mistrza Wincentego
Od ucznia niesfornego i niezbyt rozgarniętego
Roku pańskiego któregoś, z miejsca gdzie diabeł po zmierzchy bał się wychodzić.
Pisze do Cię mistrzuniu, co by dać znaka, żem na miejsce dotarłszy z pełną witalnością zabrał się za wyznaczone mi przez Waści mi dzieło. A gdybyś w swej podeszłej i nie do końca sprawnej pamięci świadom i pamiętliwy będąc, to też przypominam, o co te całe kaman.
Premium, otóż mam lud tutejszy na drogę zbawienia przysporzyć, ewentualnie secundo, wodę w pobliskiej rzece Jabłonce w jej wartkim nurcie zawrócić. Sam na ten czas nie jestem świadom, która część zadania jest gorsza. Gdyż rzekę jakoś daje się kijem zmącić, a lud niestety nieufny.
Książe Janusz będący w tych stronach częstym, przeto gościem, dał mi pełną swobodę w krzewieniu nowej tu wiary. Niestety są pewne trudności, zwane potocznie i za przeroszeniem tak zwaną mizerią. Jakoż mam mówić o pokorze, cnotliwym i pokornym żywocie, gdy sam księciunio dwór ze swym kapelanem na dom schadzek zamienia. Panienki i dwórki po puszczy hasają, a oni z dzidami za nimi śmigają. Zgorszenie też sieją, gdyż dzidy są do niczego. Wiotkie i takie malutkie niczym na popielice a nie na grubego zwierza. Ale wracając do zwierza, to był tu ostatnio nieprzyjemny przypadek dla księcia. Gdyż on się zapędził z tą swoją dzidą i żubra nią dziabnął. A ten jak się odwinie i za nim posunie. Władca, co prawda się schronił w sławojce, lecz i tam żubr do dogonił. Co prawda nie wyhamowawszy łbem w drzwi przypie....no wie mistrz, co on zrobił. Janusz bidulek niestety w tak zwaną przerębel za to fiknąwszy. Wynurzył się z jej nieźle śmierdzących odmętów a nad nim żubr stoi z drzwiami na swym mocarnym karku. Posapał, poprychał i widać nie pałał chęcią do zabawy z księciem, gdyż on, że tak powiem chanelem od niego nie jechało. Od tej pory jakoby Żubrów mają te miejsce nazywać, oby tylko by na herb łba żubra z drzwiami nie wybrali pochopnie.
Ale to było czas jakiś temu nie tak dawno, teraz muszę się skupić na duszpasterskiej pracy. Mistrzu Wincenty z bibuły wycięty, coś mnie po ślepaku na kraj Mazowsza wygonił. Lud tu jak mówiłem nie bardzo wierzący. To znaczy nadal w Światowida, jako te zacofańce wierzy i druidom o zgrozo całkiem sowite podarki nosi. Ci zaś gusła nad nimi odczyniają i niby wszelkie choroby z nich przepędzają.
Próbowałem i ja ostatnio nieść swym barankom pomoc. Tak jak żeś w swym podręczniku pisałeś, gromnica i leżenie krzyżem przed świętym na wszystkie bolączki pomaga. Pozwoliłem sobie dodać troszkę maggi i szczyptę inszości by nie być gorszym od tych tutejszych znachorów.
Otóż nie tak dawno, niejaka Aniela, co ją ślepą zwali przyszła do mnie po lekarską poradę. Kozę przyprowadziła, co nie do końca też było prawdą, gdyż jak się okazało, koza przewodnikiem jej była. Ale wracając do meritum mojego wywodu, chciała bym ją niczym nasz zbawca z ciemnoty uleczył.
Szukałem z ekslibrysie przez ciebie wydanym pod hasłem ciemnota i taki jej zaordynowałem przepis...krowie łajno zmieszane z woskiem świecy gromnicznej. To następnie zeskrobać po leżeniu krzyżem przez noc przed figurą Świętego, najlepiej przez dziewice. Jeśli nie pomogło to albo nie była to dziewicą, albo święty był bez homologacji. Ewentualnie krowa kiszonką karmiona i przez to gnojowica nie miała swej mocy.
Tak jak przewidywałeś, gdy to usłyszała swą głupią kozę na osobę wielebną tryksaniem poszczuła. Niczym jak nasz książę w sławojce skryć się musiałem, na szczęście po tamtym incydencie drzwi dębowe niczym do twierdzy są teraz zamontowane i bydle rogate nie dało im rady.
Po tygodniu wróciła z czymś dziwnym na nosie, mówię tu o Anieli a nie o jej burej kozie. Otóż te coś na nosie niczym denka słoików, w których mamuś zupki mi przez umyślnego do klasztoru słała. Zaś Aniela dzięki patrzałkom igłę mogła sama nawlekać. Przy tym bardzo niegrzecznie zauważyć raczyła, że mam brudne uszy i skarpety nie od pary do sandałów noszę.
Gdy się dopytywałem, skąd ma te dziwoty, które na nos wdziała, stwierdziła, że druid ją wysłał do Oculusa odesłał. A to taki obwoźny i pomocny druid, a właściwie druidka. Że też te kobity wstydu nie mają i nas z profesji jak mogą wygryzają.
Raczę, więc się spytać szanowny mistrzu Wincenty, jakie mam ruchy poczynić by tych druidów z moich okolic przetrzebić. Czekam niecierpliwie na odpowiedź.
Podpisano Ciamajda Głąbowski
Odpowiedź przyszła od mistrza Wincentego szybko. Treść była krótka i bardzo treściwa.
Podaj mi namiar na tę druidkę z Oculusa, gdyż sam mam kłopoty ze wzrokiem, chętnie z jej usług skorzystam.
Mistrzu Wincenty w gremplinu wciśnięty
Twój list do mnie dotarł, lecz przez jakieś RODO uczynić Twej prośbie nijak spełnić nie mogę. Jeno, co ja mogę, to suwenir wysłać, który mi druidka podczas jej nawracania mi podarowała. To cudowne szkło, jakie, co się w nie jak patrzysz to litery, ślimaczki i inne robaczki bardzo, bardzo powiększa. Pewnie to diabła jakieś dzieło i przez to boję się jego używać. Mam jedynie nadzieję, że Twoja wielka wiara, pozwoli z tego szkła wypędzić szatana.
Po tej korespondencji między mistrzem i uczniem wiele się tu nie zmieniło w tamtych zamierzchłych czasach. Lud nie garnął się do kościoła w Zambrowie z głową żubra w herbie, a często uciekał do lasów w Grabówce by tam czcić bóstwa swych przodków i energię życiową czerpać z otaczających ją lasów i borów. Po dzień dzisiejszy miejsce to jest okolicznym znane. Lubią tu spacerować i tak zwane akumulatory ładować. Lasy są, co prawda, co raz każdym rokiem mniejsze, więc nie traćcie czasu i na spacer ruszajcie. Ja zaś też muszę druidkę poszukać gdyż wzrok mam jak najbardziej dobry, jeno rękę już mam odrobine za krótką i przeto nie wiem dokładnie, co napisałem. Mam tylko nadzieję, że bzdur za wiele nie ma tym tekście dzisiejszym.
Trwa ładowanie...