Drożdże i towot.

Obrazek posta

Drożdże i towot

Jeżę się jak każdy. Kilka razy dziennie wyskakuje mi gul, gdy zobaczę czy przeczytam coś wkurzającego. Mówią, że nie widać, żebym reagował. Możliwe, choć trochę mnie to kosztuje. Z wiekiem opanowałem sztukę „towotu i drożdży”, którą poznałem, kiedy jako nastolatek pracowałem w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego. Jako chłopiec na posyłki na stanowisku „laborant” odwiedzałem służbowo drożdżownie w całej Polsce. I widziałem to i owo.

Drożdże produkuje się w wielkich metalowych kadziach, sięgających 2-3 pięter, o średnicy kilku metrów. Wielkie śmigła obracają w nich bezustannie płynne drożdże, które rozmnażają się szybko i ochoczo, karmione melasą, słodem i czymś jeszcze. W ciągu kilku godzin z drożdżowego płynu (o konsystencji rozcieńczonych drożdży do ciasta), zalegającego na dnie kadzi, jego masa rosła do wysokości owych 2-3 pięter i jeśli się w porę nie zainterweniowało – drożdże eksplodowały awaryjnym włazem niczym lawa z wulkanu. Na to był tylko jeden ratunek: towot. Na dyżurze podbiegałem do tego włazu z drewnianą łopatą, pobierałem ze stojącego obok wiadra gęsty niczym smalec towot i chlust! – wrzucałem gluta do wnętrza kadzi. Glut gasił drożdże w trymiga. W kilka sekund opadały na dno, czyli do początkowych 2-3 metrów. Korzystam z powyższej metafory ochoczo, bo mam dobre porównanie sytuacji. Posiadam swój towot w mózgu i ilekroć moje drożdże emocjonalne zaczynają buzować, gaszę je wprawnie w kilka sekund. Nie pozwalam, by poszybowały wysoko, żebym na przykład zaczął na wkurwieniu rzucać talerzami. Co najwyżej zaklnę siarczyście na cały dom, a wtedy Gusia wybucha śmiechem i pyta „Co się stało?”

* * *
Słówko o przeklinaniu. To moja zadawniona zadra. Nie uznaję istnienia wyrazów wulgarnych jako nagannych. Jeszcze w latach 70-tych podczas jakiejś audycji w Rozgłośni Harcerskiej wygłosiłem buńczuczną tyradę na ten temat, że język to język, ma swoje prawa, istnieją żargony, dialekty, gwary i jest grypsera. W grypserze jedną z najpoważniejszych zniewag jest banalne „posuń się”. Powiedzieć tak do grypsującego więźnia, zamiast „kopsnij ździebko terenu”, musi zakończyć się odwarknięciem „ze zwrotem” (co w tłumaczeniu oznacza „sam się posuń frajerze”). Albo od razu ciosem kosą. Jak widzicie nie padło ani jedno złe słowo, które można by kodeksowo określić mianem „słów powszechnie uznanych za obelżywe”, a spróbujcie je powiedzieć podczas odwiedzin w więzieniu.

Więc klnę i to zdrowo. Czasem uprzedzam rozmówców, że mam podwórkowe maniery i moja emocjonalność nie nosi kagańca. Jak mnie dopytują, wyjaśniam, że „kurwa” nie jest przekleństwem, póki innej osoby tak nie nazwę. Jest oddechem, Jest emfazą. Jest chrząknięciem, ułamkiem sekundy na zebranie myśli, jest uniwersalnym wytrychem do wszystkiego. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek powiedział do kogoś „ty kurwo” (na tym polegają moje nienaganne maniery), choć „kurew” dziennie rzucam dziesiątki. I tu mi się objawiają dwa wątki, jak na rozstaju dróg.

Pierwszy: kiedyś jeden z moich synów podpadł w szkole. Dyrektor mnie zaprosił na rozmowę i poinformował, że podczas przerwy między lekcjami uczniowie baraszkowali pod drzwiami jego gabinetu. W trakcie baraszkowania jeden z nich puścił barwną wiązankę, nie w celu znieważenia kogokolwiek, ale dla kolorytu i podkreślenia omawianej akcji. Więc fruwały „kurwy”, „chuje”, „pierdole” i tak dalej. Dyrektor uchylił drzwi i zobaczył, iż autorem monologu jest nasz syn. Nie miał mu tego za złe, bo wiedział, że nie jest to żul, ale zaniepokoił go brak hamulca. Że chłopak jedzie grubym słowem, zapominając gdzie jest. Śmialiśmy się we dwóch, kiedy cytował fragmenty usłyszanego monologu. Jego troska mi się spodobała. Bo tu tkwi klucz do języka polskiego. Nie mówisz „posuń się” do rzezimieszka w więzieniu i nie klniesz w szkole pod gabinetem dyrektora.

Moja późniejsza rozmowa z synem dotyczyła wyłącznie spraw technicznych. uzgadnialiśmy gdzie wolno, kiedy wolno i przy kim wolno. Podawałem przykłady z własnego życia. Klnę seriami z cekaemu, ale nigdy podczas wywiadu w radio czy telewizji. Dlaczego? Bo może mnie słuchać ktoś, kto jest wychowany w innej kulturze, zakonnica, językowy estetyk i jego słuchanie zatrzyma się na pierwszej „kurwie”. Pomyśli „a fe! jak ten Hołdys mówi” i koniec. Nie zastanowi się nad tym o czym mówię, bo wcześniej bezpiecznik mu wywali. A mogę opowiadać o jakiejś arcyważnej rzeczy, nie wiem, potępiać zbrodnię straszną – nie ma to znaczenia. Powiedziałem „kurwa” i ktoś już nie słucha dalej. Główny przekaz, ta ważna myśl, pofrunie w niebyt, bo słuchaczowi tramwaj się wykolei. To tłumaczyłem synowi: masz wiedzieć, kiedy i jak użyć języka, także wulgarnego, by trafił, a nie odrzucił.

Na marginesie.  Poziom uprzedzeń bywa różny. Kiedyś w poczekalni TVN24, przed wejściem na antenę, siedziałem w towarzystwie pewnego zacnego polityka, dobra, zrobię wyjątek – Ryszarda Bugaja – i widząc na ekranie podglądu bełkoczącego mądralę z Samoobrony, mruknąłem „ale gówno”, na to Bugaj zniesmaczony „A fe, jakie brzydkie słowo”. Tak to działa. Chwilę później ten sam profesor powiedział „Ja w domu nie oglądam tej niemieckiej telewizji” i uznał to za taktowne, choć w gmachu tej telewizji siedział. I wtedy z kolei mnie się białko w uchu ścięło. Bo to był według moich norm wielopoziomowy wulgaryzm (z domieszką hipokryzji i kłamstwa), o czym on zapewne nawet nie wiedział.

I drugi wątek. Są mistrzowie w przeklinaniu. Przysięgam, że są. Słyszałem paru na własne uszy. Jak się człowiek wychowuje na warszawskiej Woli i szwenda po ulicach,  to spotyka ludzi utalentowanych w tym fachu. Wtedy mamy do czynienia z zabawą słowem, skojarzeniami, wyobraźnią. Kiedy klął Janek Himilsbach, gdy powiedział do mnie w nieistniejącej już winiarni „U Hopfera” „Nalej mi tu wina, ząb mnie, kurwa, boli w sercu” - moje serce się radowało, bo była to cudowna poetycka metafora z „kurwą” w środku. Ale są też przekleństwa kaskadowe, w których mistrzem (podobno) jest aktor Edward Linde-Lubaszenko. Nigdy go nie słyszałem, ale legendy głoszą, że jego trwające parę minut kombinacje alpejskie, zbudowane z dygresji, zdań nadrzędnych i podrzędnych, aluzji i wspomnień, a w każdym fragmencie co najmniej jedno z tych „słynnych pięciu podstawowych”, które prof. Jerzy Bralczyk wyliczył: „chuj”, „pizda”, „jebać”, „pierdolić” i „kurwa” w różnych odmianach, modyfikacjach, wersjach pokrewnych, zwalały z nóg. A wszystko bez chamstwa i obrzydliwości, co wielu ludziom wydaje się mało możliwe.

I tu następuje koniec wstępu. W jakim celu go napisałem?

Na powyższej kanwie sami sobie dopowiedzcie jakim arsenałem pojechałem, kiedy przeczytałem poniższy tweet Romana Giertycha.

„Akcja Lewicy z zakazem spowiedzi dla młodzieży kończy projekt jakiejkolwiek wspólnej listy z Lewicą. Wstawianie przez liderów postkomunistycznej partii postulatów skrajnie radykalnych i oczywiście niekonstytucyjnych uniemożliwia prowadzenie jakiejkolwiek wspólnej kampanii.”

To gładkie wyznanie zawiera w sobie wszystko, co najgorsze. I tu muszę zaznaczyć, że znam Pana Mecenasa, uważam go za znakomitego prawnika (zresztą mnie też reprezentuje w razie potrzeby), i staram się nie pamiętać tego, co głosił lata temu jako polityk. Wolę pamiętać na przykład niezwykle dowcipne obnażenie hipokryzji Jacka Kurskiego w Sejmie.

 

Co mnie poruszyło w tweecie Giertycha? Zaraz zrozumiecie. A poruszenie mi się wzmogło, kiedy swoje trzy grosze dorzucił inny mój ulubiony prawnik, prof. Marcin Matczak. Napisał:

Tolerancja lewicy i liberałów kończy się, kiedy chodzi o religijność. Wielu uznaje tradycję religijną za coś groźnego, wręcz przestępczego: tak lewica opisuje np. spowiedź dzieci. To jest to, na co czekają Kaczyński z Ziobrą, aby pozować na obrońców wiary.”

Nie mam nic wspólnego z lewicą, o której myślą obaj panowie i raczej nie chcę mieć. Wychowywałem synów bez jakiegokolwiek przymusu religijnego. Tytus wiedział mnóstwo o wielu religiach, gadaliśmy o tym godzinami od dziecka, aby w dorosłości sam zdecydował, czy religia jest mu potrzebna. Jeśli tak, to która, jeśli w ogóle w cokolwiek uwierzy. Był jednym z trójki dzieci w szkole, które siedziały na korytarzu podczas lekcji religii. Już to było mało przyjemne. Z tego co wiem, nie dopadła go z wiekiem łaska wiary. Mimo to ma szacunek dla ludzi wszystkich wyznań, bo dużo o nich wie.


Religia w szkole. 

Pamiętam takie spotkanie wkrótce po wyborach w 1989 roku w ogrodzie pewnego działacza opozycji pod Warszawą, gdzie siedzieliśmy w kółku na trawie, m.in. Zbyszek Bujak, Zbyszek Janas, prof. Witold Trzeciakowski, i fantastyczna pani pedagog, Anna Radziwiłł, typowana na przyszłego ministra oświaty (została wiceministrem). Zeszło na edukację religijną w szkołach. W pewnej chwili powiedziałem, że według mnie nie powinno być lekcji religii w szkole, a w to miejsce lekcje religioznawstwa. Byłem świeżo po przeczytaniu paru książek, opowiedziałem parę ciekawych rzeczy o santerii, hinduizmie, voodoo, o arcyciekawych wierzeniach afrykańskich, o rosnącej sile islamu, hinduizmu, buddyzmu. Pasjonujące. Trzeba pamiętać, że wtedy nie były to rzeczy oczywiste. „To będzie świat, w którym dzieci będą się poruszać, jak dorosną. Powinny go znać”. Wtedy ktoś powiedział „To nie przejdzie, kościół się nie zgodzi”. „Dlaczego?” zapytałem naiwnie. „Bo udzielił ‘Solidarności’ poparcia i jesteśmy mu coś winni”. I jakoś na tym rozmowa się zakończyła. Potem Pani Anna powiedziała mi na ucho „Będę o tym myślała, to szalenie interesujące”. I tyle. Czas pokazał, że nie dało się.

Wróćmy do Matczaka i jego stosunku do spowiedzi. Jest profesorem prawa. Dobrze wie, że przesłuchanie osoby nieletniej w jakimkolwiek procesie powinno odbywać się w obecności psychologa, najlepiej (w przypadku małych dzieci) w pokoju pełnym zabawek, by nie było przesłuchaniem. Jest to bowiem drastycznie traumatyczna sytuacja i nie powinna zostawiać śladów na psychice. A tu wychodzi na to, że spowiedź, która sięga do najskrytszych zakamarków dziecięcej duszy, gdzie są pochowane intymne tajemnice, gdzie pojęcie grzechu, w tym śmiertelnego, jest jak najstraszniejsza groźba kary – tu profesorowi pragmatyczna wiedza się kończy. Zaczyna mu się gra polityczna, bo „jest lewica, są liberałowie, jest Kaczyński, Ziobro, jest woda na młyn”, bla bla bla. Zdaniem Matczaka, trzeba poszerzyć ‘tolerancję religijną’ o maltretowanie psychiki dzieciaka, który ma nagle przyznać się do rzeczy, o których nawet nie ma pojęcia, czy są grzechem, i odpowiadać na pytania o masturbację, zadawane przez lubieżników w sutannach. Na to mojej zgody organicznie nie ma. 

Każdy, kto choć raz uczestniczył w psychoterapii, wie, że do niej trzeba dojrzeć,  dorosnąć. Że to jest działanie pod pełną kuratelą fachowców. Dzieci nie poddaje się takim wiwisekcjom. To byłaby zbrodnia. I tu dochodzimy do sedna problemu. Do jego korzenia.

Dziecko zostaje członkiem kościoła katolickiego decyzją rodziców, nie swoją własną. Zostaje niewolnikiem wymuszonej tradycji i pewnych jej reguł wbrew własnej woli. Nie jest to jego decyzja i nikt go nie pyta o zdanie. Jest potem wleczone za sprawą tego aktu do końca życia. Jest skutkiem tego aktu chrzczone bez swojej zgody. Coś, jakby rodzic zapisał je do jakiejś partii (co marzy się indoktrynatorowi Czarnkowi i co działa w Korei Płn). A co, jeśli jakiś rodzic zapisze je do innego wyznania, niż tradycja rodzinna? Na przykład do islamu? Zaprowadzi na przymusowe nauki do meczetu? Albo do kościoła Latającego Potwora Spaghetti?

Decyzja dotycząca wyznania powinna być dopuszczalna z chwillą osiągnięcia pełnoletności. Kropka. Tak, jak prawo jazdy, pójście do armii, na wybory, zgoda na wypicie alkoholu i zawarcie małżeństwa. 

Ktoś mi napisał: Jezus był ochrzczony, gdy był pełnoletni, to powinno dotyczyć wszystkich, którzy wybrali tę religię za swoją. Żeby świadomie wybrali.

Jedna dziewczyna (lat 20) odpowiedziała Matczakowi natychmiast na Twitterze: Spowiedź w wieku 9 lat to nic innego jak nauka uległości i posłuszeństwa wobec kościoła. Wyciąganie wstydliwych informacji, wpędzanie dziecka w poczucie winy, wymuszenie uległości w zamian za utrzymanie tajemnicy." I dopisała: "Przystąpienie do jakiejkolwiek religii powinno być dozwolone od 18 roku życia”. Dokładnie. 

Zaskakuje mnie jedno. Że po naszej, niby światłej stronie mocy, tak ważne kwestie rozpatrywane są na poziomie zabobonu. Że ogłasza się swoje manifesty w formie retoryki politycznej. Że zarówno propozycja Lewicy, jak i konserwatywna obrona spowiedzi, "są bitwą o Boga, tradycją, reanimacją komunizmu" i tak dalej, a nie rozumnym działaniem. Przecież dla każdego w miarę wyedukowanego człowieka ochrona dziecka przed przemocą psychiczną powinna być doktryną. Przecież świadomy wierny jest tysiąckrotnie cenniejszy, niż nieświadomie pojmany niewolnik-niemowlak!

Tak, wkurwiłem się na to wszystko. Kląłem dobrą minutę. Syn mojego syna, Bruno, jeszcze nie wie, że czają się na niego liczne tego typu zasadzki. Mnie już nic nie pomoże, ani nic nie zbawi (jak padło na pożegnanie w serialu "Yellowstone", który oglądam: "Mam złą wiadomość dla ciebie: niebo nie istnieje" i pada śmiertelny strzał), ale moje myśli tańcują wokół Bruno właśnie i tych milionów dzieci, które miotają się w życiu, a potem niektóre chcą nagle skoczyć z okna, inne łykają tabletki, jeszcze inne ćpają i piją, bo ich psychika nie wytrzymuje tych wszystkich bezdusznych zabiegów na nich dokonywanych. 

Nie zakląłem, jak sugerują puryści, wytwornym zwrotem "och, motyla noga!", o nie. Za delikatny. Bliżej byłem Linde-Lubaszenki. Zresztą pamiętam o Janku Himilsbachu i Żydach (jakżeby inaczej). Słowami „Motyla noga, jebana!” skomentował Janek smak papierosa „Winston”, którym go poczęstowałem po powrocie z USA, a rok był 1976 chyba i szlug rzadko spotykany. W starej pełnej anegdot książce „Przy szabasowych świecach”, jest kolekcja przekleństw żydowskich. Jedno z nich utkwiło mi w pamięci. „Żebyś miał sto pałaców, w każdym pałacu sto pięter, na każdym piętrze sto pokoi, w każdym pokoju sto łóżek, i żeby cię cholera gnała z jednego na drugie i żebyś zdechnąć nie mógł”. Otóż kiedy owo przeklęcie powstało, słowo „cholera” było koszmarem większym niż "kurwa" i "chuj" razem wzięte. Na jego dźwięk ludzie podskakiwali żwawo i naprawdę z przerażeniem. Niech więc zwolenników spowiedzi cholera weźmie.

Pozdrówka.
ZH

Towot zadziałał 😉

Widzimy się o 21:00 na FB -> https://www.facebook.com/profile.php?id=100001190308367 i obgadujemy to i owo! :) 

Zobacz również

Zeszytos 7
Zeszytos 8
Rihanna Stage Timelapse

Komentarze (3)

Trwa ładowanie...