GKSŻ - JAK DOBRZE, ŻE JĄ MAMY

Obrazek posta
GKSŻ - JAK DOBRZE, ŻE JĄ MAMY
Dobrze, że istnieje GKSŻ, bo gdyby jej nie było, to należałoby ją wymyślić. Cóż to za fachowa, merytoryczna i życzliwa fanom, takoż klubom i zawodnikom instytucja. Tylko najmniejszy sygnał z poziomu parteru i natychmiast zacna „góra” powołuje nową specgrupę, by zgłoszony problem wyświetlić, prześwietlić i… odebrać za udział w pracach szacownego gremium. Rozwiązań, dodam skutecznych, to raczej z zasady nie tworzą. Co się jednak nagadają, naobradują, co poćwiczą mądre miny i zatroskane lica. Tego nikt im nie odbierze. Trochę jak w starym dowcipie. Jak u nas jest powódź i na polu leży żyto i pszenica, to co się najpierw zbiera? Otóż plenum KC PZPR Panie. Równie skuteczne jak te wszystkie spec komisje.
Ostatnio wykazały się gremia dowódcze w dwóch przynajmniej kwestiach. Pierwsza to przygotowanie i odbiór torów przez komisarzy, powołanych nota bene przez samą GKSŻ, by te przez nich zamordowane, znowu zaczęły sprzyjać walce. Opracowano naprędce wytyczne, nadano tymże rangę i od razu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mieliśmy tak widowiskowe, pełne zwrotów akcji, znakomitych ataków i smakowitych mijanek spotkania, że nic tylko cmoknąć z zachwytu. Ręce same składały się do oklasków. Widać rządzący mają tę charyzmę, wiedzę i posłuch na parterze i czego by nie wymyślili, to natychmiast, z pokorą jest realizowane. Nie licząc zawodów odwołanych przez... pogodynkę.
Zyskały sportowe spektakle, zyskali sprawozdawcy, bo gdy tyle się działo ciekawego, nie musieli zamęczać gawiedzi kolejną porcją nieistotnych statystyk starć Franka z Cześkiem, o których sami po minucie nie pamiętają, czy też przekonywać, że za moment wystartuje w wyścigu trzech reprezentantów jednego zespołu, ale tylko wymieniony z imienia i nazwiska… dojdzie. Rozumiem gender, ideologię LGBT i nowoczesność, ale żeby do tego stopnia? Z drugiej strony, kiedy nie było o czym, bo na torze tylko klucz odlatujących gęsi, karmiono nas ponad miarę owymi statystykami, dorzucając dla ubarwienia od czasu do czasu jakiś „klapsusik” w rodzaju „powoływowania”, albo barwnej relacji z cyklu kto kogo dojeżdża. Teraz władze zadbały, na szczęście, by i sprawozdawcom żyło się i pracowało łatwiej. Takich spektakli palce lizać, jak w ostatnich kolejkach, po wprowadzeniu nowych wytycznych, to od niepamiętnych czasów nie widziano. Brawo. Brawo. Brawo. Po trzykroć brawo. A, że czasem trzeba wezwać na dywanik niesfornych, pogrozić palcem i zalecić... milczenie. Ot, koszty własne.
Druga kwestia to procedura startu. Czyżbyśmy znowu zamierzali dzielić włos na czworo? Zapewne. Pisałem dawno temu, że nie sposób przewidzieć, nazwać, zdefiniować i usankcjonować wszystko co niespodziewane i nieprzewidywalne. I w tej materii nic się niestety nie zmienia. Zapisywanie kolejnych tomów abstrakcji pod wspólnym tytułem „Regulamin” zakrawa na kpinę i samo w sobie stanowi groteskę. Nie tędy droga. Skoro o żartach było, to przypomniał mi się taki sążnisty wywód na temat dzidy. Przeddzidzie śróddzidzia dzidy środkowej składa się z przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia przeddzidzia śróddzidzia dzidy środkowej i tak można w nieskończoność. Tylko pytanie brzmi, w jakim celu? Rzeczona dzida nadal będzie tylko kawałkiem zaostrzonego kija. Prostym. Nieskomplikowanym.
To teraz, że co. Będą mierzyć naprężenie i elastyczność taśmy, żeby startujący ze środkowych pól nie byli pokrzywdzeni na szerokich lotniskach. A może zbadają i określą ciśnienie, sprężystość, bądź prędkość zamków maszyn startowych. Co by tam jeszcze. Poprawka na wiatr. Czujnik ruchu 10 cm przed taśmą. Że bzdury? A to, że przewidzą, nazwą i usankcjonują wszystko co nieprzewidywalne, to niby geniusz?
Coś mi mówi ostatnio, że im mniej aktywne gremia decyzyjne z GKSŻ i Ekstraligi na czele, tym lepiej dla wszystkich. Mógłbym się pastwić nad geniuszem, bądź tym drugim określeniem na literkę „G”, choć o przeciwnym znaczeniu, naszych panujących w speedwayu. Pytanie tylko, co w ten sposób wskóram. Niestety, sądzę że nic. Zatem daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia jak pisał poeta. Pozostaje więc kończyć pesymistycznie, pamiętając, że pesymista w myśl definicji, to optymista z doświadczeniem życiowym. Zalecam więc wakacje od myślenia, a ściśle wymyślania. Może pożytku nie będzie, ale szkody na pewno nie.
Kilka refleksji z ostatnich dni. Przeczytałem w jednej z rozmów, że pewien rajder gotów był pożyczyć silnik od pociotka, ustawionego znacznie wyżej w żużlowej hierachi finansowej. Ten odmówił. Nie żeby nie cenił starań rodziny. Otóż stwierdził był ów mistrz, że ten mroczny przedmiot pożądania sprzed dwóch przynajmniej lat, będzie mu służył, bowiem znakomicie sprawdza się na jednym z ekstraligowych owali. I tu mnie ponownie olśniło. To teraz, że co? Próg dostępu do dobrych wyników poszedł jeszcze wyżej? Ścigant z topu ma w stajni więcej silników niż niedawno jeszcze cała liga i wybiera odpowiedni na poszczególny tor. No dobra. Niech mu będzie. Tylko co w tej sytuacji z „ledwie” aspirującymi, że o młodzieży nie wspomnę? No i jak w tym kontekście rozumieć te miliony na „przygotowanie”. Wczasy na Malediwach - w porządku. Ale jedynie na to? Dostępność wybitnych wyników jest współcześnie bardziej niż wybiórcza i niesprawiedliwa. Szklany sufit finansowy determinuje osiągnięcia. Bariera dla młokosów szczególnie, staje się nieosiągalna. Oni zwykle mają z jeden najwyżej nowszy i dwa odkurzacze żeby hałas robiły. Jak tu rywalizować? Mistrz uzbrojony po zęby. Kilkanaście jednostek w garażu, a ten aspirujący? Do gromady, w porywach dwa kompletne motocykle.
No i tunerzy. Załóżmy, że małolat przekonał wójta i cała gmina złożyła się na nowy silnik od światowej sławy majstra. Szczęśliwiec kupił nówkę sztukę i zawiózł. Tam, bez świadków naturalnie, boć to „skomplikowany i długotrwały proces”, na zegarach okazało się, że fura trafiona jak rzadko. Co się więc dzieje? Szkoda takiego skarbu dla nieopierzonego juniora z talentem. Tę brykę dostanie jeździec firmowy inżyniera, a małolat otrzyma inny egzemplarz, takoż nowy i z logo tunera, tyle tylko, iż „mniej wydajny”. Tenże junior przecież mechanikowi klienteli nie przysporzy. Jak on się potem wytłumaczy w gminie wójtowi? Masz najlepszy na świecie silnik i dalej nic, żadnych postępów. To jak z tym Twoim rzekomym talentem? O tempora! O mores!
I na koniec przesłanie. Pewnie wielu mnie przeklnie, albo zlinczuje. Wiadomo bowiem, że żużlowiec to z natury takie skrzyżowanie Robocopa, Batmana i Supermena. Czegokolwiek by sobie nie połamał, za tydzień z głową pod pachą, ale startuje w zawodach. Otóż nie. Mam prywatny apel Sieraka do Dominika Kubery. Domin nie spiesz się! Krąg TH12 to nie jest obojczyk, czy „zwykłe” wstrząśnienie mózgu, bądź usunięcie wyrostka. Pośpiech jest wskazany, jak mawiał pewien mój były belfer, tylko przy łapaniu pcheł i jak się ma biegunkę. Tutaj żartów nie ma. W tym przypadku zalecam ostrożność i zaniechanie prób przyspieszenia czegokolwiek. Niecierpliwi nazbyt często kończyli kariery po zbyt wczesnym powrocie. Pogadaj z Rafim. Dobrucki wie co mówię. Dudkowi, czy Drabikowi (z innych naturalnie przyczyn) nawet roczny rozbrat z motocyklem nie wyrządził spustoszenia. Dalej śmigali jak marzenie. Odpuść Dominik ile czasu potrzeba. Za rok, czy dwa niech to dramatyczne wydarzenie będzie tylko złym wspomnieniem, przypominanym przy okazji kolejnych sukcesów. Trochę jak dziś Zengi wspomina poważną kontuzję nogi. Ale kariera będzie trwała. Będzie uratowana. I będzie wspaniała, obfitująca w zwycięstwa. Tylko błagam. Nic na siłę. Nic przed czasem. To nie wyrostek. To kręgosłup. Rozwagi Dominik.
Dla tych zaś najbardziej niecierpliwych opinia medyczna. Jak długo zrasta się, goi tego rodzaju uraz kręgu Th12? Posłuchajmy lekarzy. Dr n. med. Grzegorz Grys specjalista w zakresie ortopedii i traumatologii narządu ruchu pisze - w przypadkach większych deformacji trzonów kręgowych zastosowanie znajduje leczenie operacyjne – kyfoplastyka (podniesienie kręgu i odtworzenie jego prawidłowej wysokości lub wertebroplastyka (podawanie cementu do trzonu kręgowego co ma zablokować jego dalsze obniżanie się i dać efekt przeciwbólowy) W przypadku złamań wysokoenergetycznych – tzw. wybuchowych po dużych urazach często konieczne jest pierwotne leczenie operacyjne – stabilizacja kręgosłupa. Typowe złamanie kompresyjne goi się od 4 do 6 miesięcy. Liczymy tu łącznie czas niezbędny do uzyskania zrostu i okres rehabilitacji. I jeszcze jeden specjalista dla weryfikacji - To kwestia bardzo indywidualna, niemniej jednak czyste złamanie kompresyjne z niewielkim zgnieceniem, nieprzekraczającym ⅓ trzonu, wymaga około półrocznej rekonwalescencji. U takich pacjentów ortezę zaleca się na 4-6 miesięcy, ale należy brać pod uwagę także czas na rehabilitację. Złamania “wybuchowe”, nawet po pozytywnie zakończonym leczeniu, mogą generować skutki uboczne w postaci nawracającego bólu, częstych przeciążeń, pourazowej sztywności, czy większej podatności na uszkodzenia. Aby temu przeciwdziałać, warto przestrzegać wizyt kontrolnych u ortopedy i stosować się do wskazówek fizjoterapeuty. Tyle lek. Michał Dąbrowski. Nie należy się zatem podpalać. Nie pozwól na to Dominik. Nie warto. Nic na siłę i nic przed terminem. To warto. Przed Tobą jeszcze lata znakomitych wyników a tylko teraz może się wydawać, że świat się zawalił. Nic się nie zawaliło, a postępować należy rozsądnie.

Zobacz również

SZWEDZI POTRZEBUJĄ MAŁYSZA, A WYSPIARZE ŚWIĄTEK
W TYM CYRKU MAŁPY SIĘ NIE LICZĄ
PROROCTWA, WIZJE I CENZURA

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...