Za nami sezon w ice speedway`u. Przed nami czempionat globu w long tracku. Co w tym zaskakującego? Ano to, że w obu turniejach wystąpi(ł) reprezentant Polski, gdy te odbywały się nad Wisłą. Od kiedy to więc jesteśmy aż taką potęgą w tych mniej u nas hołubionych odmianach żużla? No, nie byliśmy i nadal nie nam przypadają zaszczyty, ale skoro u nas zawody, to i swojak powinien jechać. Nawet taki nikomu wcześniej nieznany, na byle czym, skleconym naprędce własnym sumptem, a do tego bez szans na najmniejszy choćby sukcesik.
Po cóż więc takie imprezy w kraju, gdzie ani tradycji, ani wyników, ani znaczących entuzjastów, czytaj zawodników? Nie miałbym nic przeciwko krzewieniu nowej tradycji. Nie pomstowałbym przeciw udziałowi rodzimego ściganta, gdyby miał owy szerszy wydźwięk i został właściwie podbudowany odpowiednim publicity, pospołu z pomysłem na wdrożenie nowej dyscypliny na polski rynek. Tu jednak nie o to idzie, zaś względy sportowe, czy rozwojowe znajdują się na ostatnim miejscu długiej listy beneficjentów imprezy. W tym cyrku małpy, czy raczej jedyna małpa made in Poland, nie ma znaczenia. Nawet grosików na jakiegoś zabytkowego rumaka nie udało się wykrzesać „promotorom” nowego sportu. Zatem reprezentanci Polski wzięli, bądź wezmą udział w zawodach jedynie dla zwabienia niezorientowanych w realiach. Oni sami muszą zadbać o sprzęt, jako takie przygotowanie fizyczne i choćby abecadło umiejętności czysto jeździeckich. Inaczej splamią się doszczętnie, co im tylko zapadnie w pamięć i będzie jeszcze długo doskwierało. Marynarki swoje ugrają tak czy inaczej. Wynik Polaka nie ma większego znaczenia. Podobnie pokażą się z „dobrej strony” lokalni włodarze, niekoniecznie do tego momentu kibice sportowi. I kółko się zamyka. A że w kwestiach stricte żużlowych bez ładu, składu, pomysłu i sukcesu naszego reprezentanta – cóż – show must go on.
W Rzeszowie specjaliści od long tracka narzekają, że tor Stali nie jest long i do takiej formy ścigania zupełnie się nie nadaje. To samo w Ostrowie. Ale kto by tam słuchał. Sponsorzy wpłacili, zaś „władze” każdego szczebla i autoramentu ochoczo wtykają mordki przed kamery TV. Częściej nawet od samego reprezentanta biało-czerwonych w zawodach. Na motocykl, tuning i kilka startów w sparingach, by tak ostatecznie się nie pogrążyć – na to już brakło. Tak pomysłu, jak też woli dzielenia się urobkiem z nie namaszczonym. Najbardziej zaś wyobraźni deficyt. Kombinuje więc ów „dumny” krajan z orłem na piersi, jak tu nie dać ciała i odrobinkę chociaż powalczyć z najlepszymi. Pożycza sprzęt od „bogatych”... Ukraińców, inwestuje własne środki, bądź szuka współuczestników zbrodni, którzy zechcieliby ten jego start sponsorować nawet drobnymi kwotami. On jest skazany na własną inwencję, bo centrala nieskora do finansowego szaleństwa. Jej wystarczy, by wyszedł do prezentacji, a potem może nawet nie wyjechać w zawodach. Nie on tu ważny. Kasa i reklama, czytaj publicity – to się liczy. Gdyby jednak jakimś cudem rodak osiągnął sensacyjny sukcesik, to i lepiej – kolejna okazja, by pokazać mordkę i utrwalić nazwisko w mediach. Nie, nie zawodnika. Działaczy, promotorów i lokalnych bonzów. Wszak sukces ma wielu ojców, tylko porażka jest sierotą.
Chciałbym wierzyć, że w ślad za zawodami long tracka, czy ice speedway`a pójdzie wreszcie przemyślana promocja obu dyscyplin żużlowych. Aż tak naiwny jednak nie jestem. Wiem natomiast ile samozaparcia i entuzjazmu wkładał w swą przygodę z gladiatorami Grzesiek Knapp, nasz nie żyjący, jedyny do niedawna, istotny reprezentant w lodowej odmianie speedway`a. Na związek mógł liczyć praktycznie tylko gdy udało się „coś” osiągnąć. O wsparcie zabiegał zaś ówczesny „manager” kadry, obecnie w służbach dyplomatycznych, zdaje się na terenie Szwecji. I nie myślcie, że sypały się wówczas premie finansowe, czy nagrody. Jedyne co się sypało, to pochwały, poklepywania, słowa otuchy, zapewnienia, że oto wicie rozumicie, jesteśmy i będziemy z wami drogi towarzyszu Knapp i mniej lub bardziej uzasadnione takoż udane, próby podłączenia się do ojcostwa in vitro, osiągniętego własnym charakterem i zdobytymi samodzielnie przez zawodnika pieniędzmi, sukcesu. Nie no. Coś tam sypnęli, żeby głupio nie wyglądało. Tylko za mało. Bez pomysłu. No i zanim trafiło do Grześka przechodziło jeszcze przez kilka rąk. Topniejąc znacząco.
Skoro więc chcemy silnego long tracka, a zimą ice speedway`a nad Wisłą, to rozruszajmy pomysł z głową i skutecznie. Jeśli zaś ma to być jedynie cyrk, w którym nie małpy mają znaczenie, to nie nazywajmy tego sportem, lecz komercją i nie próbujmy na siłę udawać, że u nas też ktoś się w to bawi z dobrym efektem. Otóż na co dzień nikt się w Polsce nie bawi ani w żużel na lodzie, ani długi tor, a start nieprzygotowanego zawodnika, bez praktyki i większych doświadczeń, od razu w dobrze obsadzonym turnieju rangi mistrzowskiej, może skończyć się dla niego samego zwykłą, ludzką tragedią. To zaś nie licowałoby ze świątecznym charakterem komercyjnego show. Zastanówcie się panowie, miłośnicy śmietanki, nim znowu każecie komuś zabijać się dla idei, w imię waszego partykularnego interesu, czy raczej interesiku. Jeśli reprezentant Polski ma wystąpić w zawodach takiego kalibru, to nie może nim być kompletny amator, bez przygotowania i objeżdżenia, na zdezelowanym klamocie. To ma być fachowiec, wyposażony w odpowiedni motocykl(motocykle) i team. Inaczej bierzecie na sumienia efekty, również zdrowotne, w przypadku dzwona i kontuzji, jego zmagań.
To mi się na koniec dobre słowo trafiło. Zmagania. Nasz jedynak dotąd sam zmaga się z wszelkimi trudnościami. Szeroko pojętymi, bo i od strony sportowej, także wyposażenia i tuningu, na finansach kończąc – zawsze w pojedynkę. Wsparcie dobrym słowem, to zdecydowanie zbyt mało. Kilka drobnych na waciki i plastron także niczego nie rozwiązuje. Jeśli zaś nie jest niezbędny, by biznes się kręcił, to nie udawajmy na siłę, że te odmiany żużla w Polsce także są uprawiane. Nie były i nie są. Jeden zapaleniec i hobbysta – śp.Grzesiek Knapp, nie może zmieniać ogólnego obrazu.
I jeszcze mała dygresja a propos prywatnych folwarków. Jak Wam się podoba obsada osób funkcyjnych podczas finału IMP w Rzeszowie? I to taka już przyklepana Komunikatem Komisji. Mnie się wydaje, że gdyby bossowie dorobili się córek miast synów, to przynajmniej nazwiska byłyby różne. Nie koliłoby w oczy. A tak? Cóż. W tym cyrku małpy się nie liczą.
Trwa ładowanie...