https://www.facebook.com/photo?fbid=252557507581683&set=a.124530137051088

Obrazek posta
 
GDZIE DWÓCH POLAKÓW TAM TRZY OPINIE
 
Czym innym jest złośliwie krytykować i podsycać agresję, a czym innym poprawić i błędy prostować. Marek Cieślak udowodnił, że nie ma sensu odsuwać emerytury. Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść. Jemu się nie powiodło. Wyniki prowadzonych przezeń drużyn w ostatnim czasie dalece odbiegają od oczekiwań. Już od dawna. Wziął się więc Cieślak za „dowcipkowanie”. Wychodzi jak z rezultatami zespołów dowodzonych przez byłego narodowego. Żałośnie i żenująco. Dopiero co palnął w Krośnie, iż jego zdaniem tor jest dobry. Gdyby jeździła Polska czołówka - byłby problem, ale ci chłopacy sobie poradzą. Tak skwitował złośliwie imć Marek przygotowanie nawierzchni. Czy się potwierdziło? Sami oceńcie. Taki rewanżyk za bunt podczas ZK w Pile parę sezonów temu i późniejszą „aferę” L4 gate, takoż odsunięciami i brakiem panowania nad powierzoną trzódką? Możliwe. Może więc pora samego Cieślaka odsunąć dyscyplinarnie od sportu? Stary jest. Swoje zrobił. Teraz usiłuje tylko zaistnieć na siłę. Przetrwać medialnie. Wszelkimi metodami. I błysnął jak zapalniczka na stacji paliw. Mimo wyrażnych objawów demencji.
Nieszczęściom w Krośnie podczas IMP winnymi ogłoszono „tradycyjnie” wyłącznie dziennikarzy i cyklistów. Najprościej napuścić na jednych i drugich zaangażowanych obrońców praw kibica i prawdziwi winowajcy, dodam dla jasności - wyłączni winowajcy z PZM i Speedway Events - mogą spać spokojnie. Swoim zdaniem. To ja odpowiem w myśl rzekomo obowiązującego regulaminu. Za przygotowanie toru na zawody IMP odpowiada ORGANIZATOR. Pozostaje ustalić czy PZM przekazując, nie wiedzieć po co? Dlaczego? Na jakich zasadach? Prawo organizacji tzw.promotorowi (niby co i jak promował? PZM sam nie mógł?) zdjął z siebie odpowiedzialność, czy nie? Krosno za nic nie powinno się tłumaczyć. Za nieudaną inwazję odpowiadają generałowie nie szeregowcy. Oni winni leżeć krzyżem i prosić o wybaczenie. Impreza PZM ze zbędnym balastem bezużytecznego pośrednika - więc to ci właśnie powinni beknąć. I to solidnie. Wespół w zespół. A propos. W jakim trybie wyłoniono pośrednika? On płacił, czy jemu płacono za ową „promocję”? Ile osób w PZM bierze kasę za reklamę, marketing i rzeczoną promocję? Tak tylko pytam. Nie można transparentnie? Autostradą? Zawsze musi być, nomen omen - Polnymi drogami?
Co zaś tyczy wskazanych brudnym paluchem umorusanych po uszy działaczy rzekomych winowajców tj. zawodników. Tor w oba dni turniejowe nie był zgodny z regułami wymyślonymi przez działaczy i to powinno uciąć wszelkie dyskusje. Podkreślę dla jasności - NIE BYŁ ZGODNY Z REGULAMINEM. A że nie ucina to najwyraźniej pyskówek - rozwinę wątek.
Porównywanie żużla z lat80/90 ze współczesnym to jak porównywanie Fiata 126p z bolidem F1. Dwa zupełnie różne światy. Obroty, Skok. Moc. Prędkości. Technika jazdy. Tu nie ma nic wspólnego, zatem argument o braku jaj w połączeniu z odniesieniem do rzekomo wyłącznie charakternych byłych gladiatorów kompletnie przestrzelony. Tego nijak nie można porównywać. Dwie odmienne dyscypliny. Dlaczego? Średnio przy rekordzie toru w 1980 - 80km/h (80 sec). W 1990 - 90km/h (70 sec.). W 2023 - ponad 100km/h (poniżej 60sec.). Ręce ugięte, prawa noga w haku, lewa na podnóżku, jaja na zbiorniku, wjazd bez gazu na dwa koła - to lata 80-te. Obejrzyjcie filmiki na you tube. Współcześnie. Krótki skok. Kilka tysięcy obrotów więcej, prawie 20 koni mocy lepiej pod zadem, bezdętkowe opony i jazda „bez powietrza” żeby lepiej kleiło, a do tego... z wyjścia ręce wyprostowane, prawa noga w poprzek, lewa za bagażnikiem, i tyłek na pałąku. Przyklei gwałtownie i nie masz kozaka. Każdy leci w ułamku sekundy na trybuny. Każdego zaś kto ośmiela się przekonywać, że wejście przy 120km/h w łuk a la „jajko niespodzianka” to fraszka, igraszka , łatwizna bez ryzyka i jest do zrobienia w imię „wyższych” celów, czytaj ratowania dupy marynarkom - odsyłam do samodzielnego wykonania. Przyrzekam też, że już po dokonaniu owego aktu desperacji nie zamierzam wystawać pod oknami szpitalnej sali z zagrzewającymi do boju przyśpiewkami ratującymi życie. Dura lex sed lex.
Czy zatem zawodnicy tacy kryształowi? Otóż nie. Gdyby impreza odbywała się np. po zakończeniu sezonu, jako zwieńczenie - pewnie by się pościgali. Tu było przed PO, zatem momentem, który buduje przyszłoroczne kontrakty, a przy tym zasila znacząco budżety poszczególnych grajków - zatem nic nie uzasadniało podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Powtórzę. Tor nie był regulaminowy. Był fałszywy, zdradliwy, do tego po wiersycku posypany piaskiem żeby zasłonić pułapki, zroszony i delikatnie przygnieciony. Dla oka idealny, dla ściganta jedna wielka pułapka. I nie opowiadajcie, że w Anglii, że w Danii itp. Owszem. W wielu miejscach tory są trudne, selektywne, mokre i przyczepne. Ale całe. Jeśli jest błoto, to „po całości”. Nie wyrywkowo. Krawężnik - zasypane piachem dziury i odparzyny, środkiem plastelina, pod płotem gąbka. Lekko polane i przygniecione. Tak z grubsza było w Krośnie. I to obiecywało jedynie walkę o życie. O nic więcej. Z czasem w zawodach serio jechaliby jedynie zainteresowani (jeszcze) czymkolwiek. Reszta brałaby udział jedynie symbolicznie, że tak to ujmę - „na Walaska”. A że w Anglii nasi nieskorzy terminować? Ich decyzja. Dodam zła decyzja. Twarda wyspiarska szkoła nikomu dotąd nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie. Ostatnio próbują, bądź wracają na Wyspy niektórzy „Polacy”. Emil Sajfutdinow, Artiom Łaguta, Wadim Tarasienko - to żużlowcy, którzy chcą być wielcy nie tylko na blacie, ale w każdych warunkach. Zdają sobie sprawę, że właściwie tylko w Anglikowie podniosą swoją wartość. Umiejętność czytania toru, dostosowania motocykla, operowania gazem i sprzęgłem. Reakcje fury na drobne nawet zmiany. Dysza. Zapłon. Tylko tam możesz zostać perfekcjonistą. Bartkowi taki staż takoż by nie zawadził. Widać często gołym okiem, że furom brakuje prędkości, a dobre wyniki Zmarzlik osiąga „całym sobą”, choć tylko na asfalcie. I to tyle a propos naszych gwiazd, choć akurat z zawodami w Krośnie nie ma to nic wspólnego.
Cóż zaś, że tak „filozoficznie” w tytule? Ano czasem i mnie najdzie, by nieco wyhamować i postarać o refleksję. Głównym tematem gorących sporów i dysput pośród żużlowej braci są w tych dniach transfery i medale. Nie ustają adwersarze w przekonywaniu, czasem merytorycznym, innym razem sarkastycznym, a bywa zwyczajnie zabawnym, bądź prostackim o swych racjach. Bez znaczenia, że starym zwyczajem poglądy i przesądy zweryfikuje tor. Teraz nastał czas „filozofów”, najlepiej zaś fachowych we wróżeniu z fusów. Cóż z tego, że prawdziwe problemy wciąż nie są w stanie przebić się się przez ten krzyk, histerię wręcz. O rzeczywistych chorobach trzeba by dyskutować mając choćby elementarną wiedzę, a przekonywanie „frajera ze wsi” o wyższości Franka nad Cześkiem nie wymaga nazbyt wiele, jak się niektórym „specom” wydaje.
Jakież to więc owe poważne choróbska drążące żużel? Jest ich kilka. Dziś jednak skupię się na nielicznych, acz wciąż czekających na diagnozę i skuteczne leczenie.
Pierwsza ważna kwestia wymagająca interwencji i rozwiązania, to przewożone przez kluby na wyjazdy bloczki z zaświadczeniami lekarskimi o zdolności zawodnika do dalszych startów. Naturalnie wcześniej wypełnione, podpisane i opieczętowane przez medyka, z wolnym miejscem na wpisanie biegu i nazwiska żużlowca. Oczywiście koloryzuję celowo, ale czy na pewno? Ile znacie przypadków, gdy nawet poszkodowany i odwieziony na badania w szpitalu zawodnik nie miał zaświadczenia o zdolności? To kolejna choroba drążąca polski speedway. Wszyscy wiedzą, że tak jest, wszyscy zgodnie nie akceptują takiego stanu, wielu krótko dyskutuje, gdy „wyskoczy” jakaś świeża afera i potem wszyscy przechodzą nad sprawą do porządku dziennego, bo ta już nie „żre” w mediach, nie jest tematem na jedynkę, są inne, nowe, chwilowo głośniejsze, a ta swoje już wykrzyczała, zarobiła kilka lajków i komentarzy, więc jest już ograna i trzeba szukać następnej. Wyjdzie kolejny znokautowany, dopuszczony i nabroi, to się do wątku wróci.
Spójrzcie przy tym jak sami jesteśmy skrajnie różni w naszych ocenach. Gdy czytamy, albo opowiadamy o zawodnikach wygrywających decydujące wyścigi, a potem wylewających krew z buta, to dla nas legendy, bohaterowie, gladiatorzy. Kiedy jednak któryś z ciężko poturbowanych wraca przedwcześnie na tor, po czym uczestniczy w karambolu, a do tego wysyła do szpitala „naszego” – gotowi jesteśmy drania ukamienować. Wiem jedno. W cywilizowanym świecie łatwo takie historie rozwiązać. I nie jestem naiwny. Nie liczę na nagłe olśnienie wszystkich klubowych lekarzy jednocześnie i gremialne hołdowanie podstawowej zasadzie Hipokratesa – po pierwsze nie szkodzić. Tu nie trzeba wymyślać koła ni prochu.
W pięściarstwie, po nokaucie, obowiązuje przymusowa przerwa. A wstrząśnienie mózgu w żużlu, to nie nokaut? Owszem, w środowisku nazywa się takowe, niby zabawnie, liczeniem parowozów, ale zasada jest niezmienna. Przydzwoniłeś – obowiązkowa przerwa. I nie ma mowy o kolejnych występach przed upływem karencji, a już w danym meczu uchowaj Boże. Inaczej nadal możemy udawać, że wszystko odbywa się jak należy. Chwalić Barona, że mimo zgody lekarza nie wypuścił na tor Kołodzieja parę sezonów temu, co było głośne i przysporzyło Baronowi zwolenników. A ja zapytam. Jakim cudem niezdolny Janek miał „papier”, że się nadaje? Można ganić opiekunów Gorzowa za „dokument” dopuszczający Iversena po dzwonie w sobotnim GP i poprawce w niedzielę kilka lat temu, albo doszukiwać się szlachetnego bohaterstwa i hartu ducha u Dudka, jednocześnie skrajnie negatywnie oceniając przedwczesny powrót na tor… .Tego akurat nie wymienię z nazwiska i zawodów, bo doszło do śmiertelnej tragedii. To tak dla refleksji dla np. Dominika Kubery. Natury nie oszukasz, a kręgosłup to nie paznokieć. Biegać po polu pszenicy bezpieczniej niż po polu minowym. Mniejsze prawdopodobieństwo wybuchu.
I ostatnia sprawa. Niepotrzebna i bezużyteczna funkcja Komisarza toru – do natychmiastowej likwidacji. Chłopaki nie mają pojęcia jak przygotowywać tory. A już ten konkretny, którego mają doglądać, to wcale, więc po co? Przyjeżdżają w marynarkach i lakierkach co z góry sugeruje „ważność” nie zaś chęć do roboty, a potem niezależnie od miejsca nakazują ubijanie, bo twardy to bezpieczny. Szkoda, że tylko dla nich. Nie chcę pastwić się tu nad konkretnymi osobami, bo to fajne chłopaki generalnie, tylko jak większość dbają nie o to do czego ich powołano, tylko o własne bezpieczeństwo i bezpieczeństwo swoich uprawnień. Zatem zbędna zupełnie instytucja, przy tym zabijająca ściganie – do natychmiastowej likwidacji.
Zachęcam więc właściwe instytucje i organy do prostej w gruncie rzeczy roboty. Niech każda „Komisja” będzie fachowa, a jej członkowie ponoszą rzeczywistą, imienną, personalną odpowiedzialność za swe decyzje – wtedy się przyłożą. Niech medycy, ale nie klubowi, acz specjaliści medycyny sportowej, przygotują coś w rodzaju karomierza – to na początek. Dzwon z utratą świadomości – taka przerwa. Dzwon z brakiem kontaktu i sensownych odpowiedzi na zestaw weryfikujących pytań – inna przerwa. I nie chodzi tu od razu o wielomiesięczne pauzy. Wystarczy kilka godzin, czasami kilkanaście minut. W powtórce już nie wystąpi i nikogo nie skrzywdzi tym samym, a że przy okazji straci bezpowrotnie okazję zostania bohaterem legendy. Co wybieracie – bohater na wózku, albo z kolegą na wózku na sumieniu, czy odpuszczony wyścig lub mecz, o którym po następnej kolejce nikt nie będzie pamiętał?
No i wreszcie Komisarze. Tu dyskutować nie ma o czym. Zbędny balast. O innych problemach będzie jeszcze w wielu mediach, głośno i często – więc na ten moment odpuszczam, choć procedura startu, jakość nawierzchni i podobne wątki także wymagają podarcia obecnych rozpasanych i zbyt obszernych regulaminów, po tym zaś powrotu do przeszłości, czyli drobnej, kilkustronicowej broszurki, w której zapisane będą główne i najważniejsze zasady, bez rozbijania na czynniki pierwsze.
Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił – pisał poeta. Jakież to romantyczne – nieprawdaż? Porywać się z motyką na słońce, nie licząc ze skutkami, często zgubnymi, takoż szerszymi konsekwencjami. Jakie to Słowiańskie, jakie polskie. Tylko my potrafimy czcić i oddawać honory bohaterom przegranych zrywów, czasem od początku skazanych na klęskę, zupełnie przy tym zapominając o jedynym skutecznym, zakończonym wiktorią Powstaniu Wielkopolskim i jego uczestnikach. Kompletnie inaczej w szachach. To gra królewska. Szlachetna. Tutaj strategia ma kolosalne znaczenie dla końcowego triumfu. Sumienność, konsekwencja, cierpliwość. Należy umieć ważyć między ofensywą i obroną. Przewidywać i wyprzedzać ruchy rywala. Co interesujące, w szachach mamy tyle samo pionków, co figur. Te pierwsze mają z założenia niewielkie znaczenie strategiczne, te drugie podzielono zaś, obdarzając różną siłą rażenia. W naszym speedwayu przyszła pora na partię szachów, nieco sztucznie wywołaną przepisem U24. Problem w tym, że pionkom w tej grze wydaje się, że są jej głównymi rozgrywającymi.
Popyt znacznie przeważa nad podażą, zatem proste, żeby nie rzec prostackie rozumowanie dowodzi, iż ceny usług wzrosną, a laufer, czy skoczek mogą śmiało cenić się jak hetman i takie stawki otrzymają. Śmieję się, odrobinę przez łzy, czytając kolejne wpisy szczęśliwych prezesów, którym wydaje się, że cokolwiek tu mogą i czegokolwiek epokowego dokonali. Oni mogą jedynie przebijać stawki, co niestety radośnie czynią, a potem udawać wybitnych strategów, chwaląc się publicznie swymi osiągnięciami, o których nota bene „wiedziano” już znacznie przed otwarciem sztucznego tworu pod umownym tytułem „okno transferowe”.
Negocjacje, naturalnie nieoficjalne, prowadzi się generalnie, kiedy te są jeszcze teoretycznie zabronione. Możni zgarniają najbardziej łakome kąski, a ubodzy krewni czekają na ochłapy z pańskiego stołu. Beniaminek stoi na z góry przegranej pozycji, bo nim się okaże kto jest tym szczęśliwcem, na rynku nie ma już praktycznie nikogo znaczącego do wzięcia. Dura lex sed lex, jak powiadają światlejsi. Kłopot w tym, że na jednego skoczka w cenie hetmana przypadają zwykle dwa, trzy chętne pionki. Stąd galopujące kontrakty. Że utrudnią życie piętro i dwa niżej, że postawią próg nie do przejścia dla początkujących? Kogóż to teraz obchodzi? Liczy się sukces na miarę najbliższego sezonu, a że budżety najbogatszych, wciąż w największej mierze składają się z danin publicznych to i radosna tfu!rczość prezesów trwa. Samorządy wspierają poprzez wpłaty pod szyldem promocji miast. Dokładają też do budżetów spółek prawa handlowego, delikatnie kamuflując pomoc, a to wykupując po także zawyżonych niestety cenach, prawa do organizacji rund SGP, później przekazywane nieodpłatnie klubom, a to „pilnując” wspomagania ze swych zależnych spółek. Nie żebym oczekiwał całkowitego zamknięcia finansowego kurka z tego samorządowego źródła. Chciałbym jedynie, by zachowano cechę zapisaną już przez Aleksandra Fredro – znaj proporcjum Mocium Panie.
Jak wyglądają wczorajsi potentaci nagle pozbawieni takiego kluczowego wspomagania najjaskrawiej pokazuje obecny przykład Rybnika. Jak wyglądają bądź wyglądaliby kandydaci do startu w lidze, wszystko jedno której, bez takiego zastrzyku – sami wiedzą najlepiej. To istotny procent budżetu każdego klubu żużlowego i pozbawienie ich tego rogu obfitości byłoby dla większości zabójcze. Zatem? Zatem warto się zabezpieczać. Kłopot w tym, że centralnego systemu finansowania nie ma, a raczej istnieje w marginalnej formie sponsora ligi, acz póki co z nieadekwatnymi sumami.
Maluczcy zaś nie mieli, nie mają i nie będą mieli przełożenia na decyzje ministerstw, także największych państwowych gigantów rynkowych. PZPN wypłaca klubom premie. Corocznie są to kwoty wielekroć wyższe od tych żużlowych. Z telewizji, od sponsorów rozgrywek. Tam są skuteczni. Albo przynajmniej, znacznie skuteczniejsi. Związek narciarski, wioślarski i kilka innych, prowadzą finansowane za państwowe środki centralne szkolenie utalentowanej sportowo młodzieży. A w żużlu? Nawet się o tym nie mówi. Co zatem robimy w speedwayu? Ano głównie karmimy gawiedź dobrymi chęciami. A to przepis o dwóch Polakach w składzie – niestety bez określenia minimalnej ilości startów w meczu. Obecnie zawodnik U24, podobnie potraktowany w kwestii gwarancji wyścigów. Pozostają więc owe zapisy martwymi i nieskutecznymi, ale mimo to nikt jakoś nie bije na alarm. Mam gwiazdy, przechytrzyłem konkurencję w walce o punktującego juniora, zatem swój cel osiągnąłem. Miasto wprost i delikatnie kamuflując, zapewnia mi większość budżetu – tutaj więc też jestem „bezpieczny”. A że ośrodków miast przybywać regularnie ubywa? Nie moja to sprawa. Że skutkiem moich poczynań rosną koszty, także dla tych najbiedniejszych – cóż mnie to.
No i ostatnia wątpliwość. Skąd u prezesów przekonanie, że te rekordowe stawki wypłacą? Dotąd słyszeliśmy o głównym punkcie klubowych budżetów w postaci dochodów z dnia meczowego. Tym zwykle uzasadniano wysokie ceny biletów wstępu i stadionowej gastronomii. W minionych rozgrywkach zaczęło się od braku kibiców na wielu obiektach. Mimo „głodu’. Mimo wyczekiwanej inauguracji. No właśnie. Czy aby na pewno byłoby tych chętnych więcej, gdyby.... tu wpisz własną koncepcję. A może, wzorem niektórych rund IME, czy finałów mistrzostw krajowych, drogi speedway lepiej obejrzeć wygodnie w domu na ekranie TV, co per saldo wychodzi taniej? Chyba, że prezesi kalkulują inaczej. Dziś podpisujemy niebotyczne stawki, z góry przewidując, że wiosną, pod byle pretekstem wyciągnie się dodatkowy zastrzyk kasy z samorządu. Byłoby to działanie dosyć perfidne w swym założeniu, ale kto wie?
Słyszeliście ostatnio o karach za brak szkolenia dla szkolących młodzież? Dwa razy sprawdzałem, czy to nie szydera i miałki żart. Ale nie. Co jeszcze "genialnego" wymyślą nieomylne w swym mniemaniu marynarki?
Przyszłość dyscypliny to partia szachów. Gra królewska, więc aż błaga o pomysł, strategię i skutecznych dowódców, którzy tę partię zakończą wiktorią. Czy takich mamy we współczesnym żużlu? Śmiem wątpić.
 

Zobacz również

WSZYSCY PATRZĄ, A CIERNIAK DOSTRZEGA I KORZYSTA
Anoreksja - na to nie da się patrzeć
I ZAŚ PRZYJDZIE SIĘ KAJAĆ

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...