NA TO NIE DA SIĘ PATRZEĆ... .
W ostatnich dniach większość żużlowej braci drżała o zdrowie Patricka Hansena. To przesympatyczny gość. Przy tym wyjątkowy. Ma polską dziewczynę, więc postanowił... nauczyć się jej ojczystej mowy. A polska języka trudna języka jest. Nawet dla urodzonych autochtonów. Niby nic wielkiego, ale to wyjątkowe. Szczególnie pośród zarabiających nad Wisłą krocie, a jednocześnie potrafiących skaleczyć najwyżej „dzień dobry” i „ceść”. Koniec końców z Duńczykiem, a ściśle jego zdrowiem, idzie ku dobremu. I chwała opatrzności. Ja jednak nie mogę pozbyć się traumy.
Otóż obejrzałem sobie fotkę Hamleta ze szpitala. Taką niby erotyczną, ale w tej wersji odpychającą. Na tej fotografii Duńczyk nie wyglądał dobrze. I wcale nie idzie o ślady urazów, takoż napraw lekarskich owych. Owo ujęcie jednoznacznie można zatytułować „Hansen anorektyk”. Żebra obciągnięte skórą. Tyle było ściganta na fotce. Potrzebny minimalny limit wagi motocykla z zawodnikiem. Koniecznie. Swego czasu gardłował na ten temat słoweński komandos Matej Zagar. On miał w tym interes wprost. Trudno równorzędnie rywalizować z półtorametrowymi karakanami o masie nie przekraczającej 40 kg żywego ciała, facetowi z krwi i kości. Wtedy jakoś nikt szczególnie apeli Mateja nie podchwycił i owe wołania pozostały głosem na puszczy. Teraz, po przyjrzeniu się Hansenowi, doskonale rozumiem potrzebę sztucznej ingerencji. I nie idzie o ułatwienia dla Słoweńca, czy innych koszykarzy pośród żużlowców. Zmarzlik nie dorówna Gortatowi w baskecie, a Gortat na żużlówce takoż wyglądał bardziej komicznie niż profesjonalnie. Idzie o zdrowie nie najwyższych ścigantów. To chorobliwe co widziałem na zdjęciu. Gabaryty zaś innych żużlowców światowej czołówki, nie pozostawiają złudzeń, mimo kevlarów, że oni mają podobnie. Jam ci zbyt mizernym jest by podjąć skutecznie rzeczone apele, ale gdyby zechcieli podpiąć się pod wątek wykształceni medycy - wówczas siła rażenia lobbowania byłaby znacznie wyższa i... mam nadzieję, skuteczniejsza. Liczę więc, że wątek nie umrze medialnie po chwili. Że w interesie zawodników, którzy nie mają powodów z kolei by walczyć z anoreksją, bo na niej lepiej zarabiają, środowisko medyczne przyłączy się do rzeczowej wymiany poglądów, przynoszącej owo rozwiązanie. Minimalny limit wagi zawodnika z motocyklem, ustawiony na „ludzkim” nie anorektycznym poziomie, to wymóg. Potrzeba chwili. Tak to widzę. Wojują z problemem skoczkowie narciarscy, kombinując bardziej z BMI niż li tylko wagą, a my mamy w odwodzie bardzo proste rozwiązanie. I to na przekór żużlowcom. Czasami i tek należy. Oni, powtórzę, takiej potrzeby nie muszą czuć. Chudzielec zarabia lepiej od kulturysty, więc nie zostanie Schwarzeneggerem, bo jaki miałby w tym interes żeby odbierać sobie suto wypełniony trzosik? To należy przeprowadzić, jednak niezależnie od opinii samych rajderów. W imię wyższego celu - zdrowia zawodników.
Niebawem gala, bo i sezon w fazie schyłkowej, zatem pojawiają się nominacje do nagród. Tylko jakoś te tegoroczne Szczakiele takie polsko- ruskie. Gramolą się „polskie” kacapy zewsząd, że strach lodówkę otworzyć. Wszędzie ich pełno. Teraz jeszcze Emil, Artiom i spółka do IMP 2024, a potem w SGP jako... Polacy. Mają przeca paszporty - czyż nie? Mają więc prawa jak każdy obywatel. Ktoś zaprotestuje wzorem Rejtana? Hymn zagrają chłopakom. Mazurka znaczy, żeby nie było domysłów. Może nawet któryś zaintonuje. Nie słyszałem dotąd publicznie. Nie czytałem także. O czym? O potencjalnym (oficjalnym) bojkocie imprezy w takim wydaniu przez media. A szkoda. Jaka gmina takie dożynki chciałoby się rzec. To naturalnie wątek znacznie bardziej złożony. Rozbudowany. Wymagający uzasadnienia. Konkludując jednakże, stwierdzam że świat oszalał. Ostracyzm to jedyne rozwiązanie wobec przedstawicieli kraju agresora. Ze wszystkimi skutkami ubocznymi. Inaczej będą śmiać się nam ironicznie w twarz. Znacie obsadę ćwierćfinałów US Open? Też by mnie „gilało” czy mam flagę przy nazwisku i Hymn po wygranej, gdyby na koncie wszystko się zgadzało. Do tego płacone przez tych od niby-bojkotu. Kuriozum? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Brakuje tylko, żeby w Paryżu na Igrzyskach ruscy wystąpili. Wtedy dopiero mielibyśmy wolność, równość i braterstwo. Ale jakież to nowoczesne i tolerancyjne. No i nie miesza sportu z polityką, a podobno taki jest cel. Czyż nie?
A propos. O dziwo - IMP się odbyły. I... tyle. Bez rozgłosu. W dzień powszedni. Tuż po weekendzie. Bez rangi. Bez większego zainteresowania mediów ogólnopolskich. Bez promocji. Bez reklamy i godnego PR. Tak... wstydliwie. Ciekawe dlaczego? A miało być pięknie. Kamery. Wywiady. Orkiestra dęta. Panienki w strojach ludowych. Komu to przeszkadzało? To już większe święto robią w Grucznie podczas gminnego festiwalu smaku. Albo w Koniakowej. Cała Polska wie o co chodzi. Zwieńczenie sezonu. Koronacja króla speedway`a made in Poland, a wszystko tak... obok. Obok wielkiej pompy i wielkiego świata. Mimo poniedziałku publika w miarę dopisała. Tor w Łodzi nie przeszkadzał nikomu w ściganiu, ale rangi to ze świecą szukać. Jak Puchar Polski strong man`ów, albo mistrzostwa kraju w strzelectwie. Nie umniejszając. Nie tak to powinno wyglądać. Po co komu mini SGP podczas krajowego czempionatu? Dlaczego nie na torze DMP z poprzedniego roku, co było wieloletnią tradycją? Do czego jeszcze zupełnie zbędny pośrednik przy organizacji? Wiele wątpliwości, pytań i żadnych odpowiedzi. Szkoda. A mogło być przejrzyście, transparentnie, i czysto. Żużel to i owszem, czarny sport, ale dotąd nie był mimo wszystko, taki brudny. Otwarte kanały telewizyjne i radiowe „muszą” dowiedzieć się o istnieniu sportu żużlowego. Warszawka „musi” o nim wiedzieć. Media, szczególnie te największe - „muszą” trąbić o wydarzeniu minimum tydzień przed datą i tydzień po. To wymóg. Inaczej zgnuśniejemy w tej swojej „niszy”. Tylko kogo to obchodzi? Kaska się zgadza. Sołtys zaprosił kolegów do Remizy i tam zakończyli „dzieło”. Jak na Dożynkach w Kocborowie, a nie światowej rangi wydarzeniu.
I jeszcze. Nie ziściły się (na szczęście) złowróżbne wizje półfinałowego starcia liderów DMP po rundzie zasadniczej. Naprędce, na kolanie domalowano „coś tam” do regulaminu, próbując zapobiec przyszłemu „nieszczęściu”. Po co? Nie rozumiem. Najmniej 10 klubów w elicie. 8 zespołów w fazie play off i... po ptokach. Na co wymyślać proch, koło i benzynę, skoro dawno zostały wymyślone? Normą staje się margines. Coraz trudniej zachować przyzwoitość w tym galimatiasie. Zaczynam być zmęczony nieustanną koniecznością tłumaczenia, że czarne jest czarne, białe - białe, a jam ci nie wielbłąd ani kosmita.
Trwa ładowanie...