II wojna światowa. Pierwszy w historii konflikt w którym aż tak znaczącą odegrała nowa formacja: lotnictwo. Samoloty były oczywiście wykorzystywane dużo wcześniej i w I wojnie światowej i w tłumieniu zbuntowanych kolonii czy wojnie domowej w Hiszpanii. To jednak właśnie od roku 1939 siły powietrzne zaczęły znaczyć dla armii coraz więcej. Już nie tylko, jako rozpoznanie, ale także znacząca siła ognia, zniszczenia czy ataku na ludność cywilną. Już we wrześniu słynne Luftwaffe uczyniło z bombardowania Wielunia element swojej operacji ataku na Polskę, później ostrzeliwało kolumny ludności. Samolot stał się wrogiem bezbronnych cywili. Walka w powietrzu była nie tylko okrutna, ale i decydująca w ważnych strategicznie momentach II wojny światowej: w czasie Bitwy o Anglię, gdzie lotnictwo RAF wspierane przez sojuszników, w tym Polaków zatrzymało ekspansję Niemców. W Bitwie o Midway gdzie kilka nurkujących amerykańskich samolotów w kilka minut przechyliło szalę wojny niszcząc lotniskowce Cesarstwa Japonii. Wojska powietrzne odtąd stały się ważnym filarem każdej armii. Ta wojna zakończyła się przecież zrzuceniem z samolotów bomb atomowych na Japonię. To mówi samo za siebie.
[zapraszam Cię do czytania mojego tekstu na profilu Patronite, materiał jest dostępny jako wideo, link poniżej, jeżeli już tu jesteś, możesz dołączyć do grona patronek i patronów, zapraszam]
Podniebne starcia to także wspaniała historia polskiego oręża w II wojnie światowej. Poza tą najbardziej znana, walką w dywizjonach myśliwskich i bombowych u boku RAF, pamiętajmy, że to Polacy jako pierwsi w tej wojnie zestrzeliwali niemieckie maszyny, walczyli w obronie Francji, brali udział w bombardowaniach Niemiec, ścierali się z wrogiem nad Morzem Śródziemnych, czy nawet Dalekim Wschodzie.
W pamięci o Polakach za sterami samolotów zapominamy o innej chwalebnej karcie naszych rodaków. W II wojnie światowej brało udział wielu mających polskie pochodzenie Amerykanów. Jeden z nich stał się jednym z największych myśliwskich asów US Air Force. Francis Gabreski, polski Amerykanin z Pensylwanii. Nie tylko jeden z najskuteczniejszych pilotów myśliwskich w historii USA, ale ogromny patriota. W dzisiejszym odcinku niesamowita biografia pilota o polskich korzeniach. Pilota który stał się legendą latając nie tylko na najlepszych maszynach II wojny światowej, ale i jako jeden z niewielu kontynuując karierę na samolotach odrzutowych. Do dziś w Stanach sprzedaje się modele samolotów firmowane jego nazwiskiem. Kim był as, który zestrzeliwał i Messerschmitty w czasie II wojny światowej i radzieckie Migi nad Koreą. Jak zdobywał doświadczenie ucząc się od Polaków nauczył z którymi przez pewien czas walczył w dywizjonie 315. Zapraszam na opowieść o prawdziwym asie II wojny światowej Francisie Gabbym Gabreskim, prawdziwej legendzie.
Był ranek 7 grudnia 1941 roku. Hawaje, a ściślej rzecz biorąc wyspa O’ahu z najważniejszą amerykańską bazą na Pacyfiku. Pearl Harbour. Już od ponad tygodnia zmierzała w jej kierunku flota Japońskiej Marynarki Wojennej. Siły cesarstwa wysłały w misję na środek oceanu sześć swoich lotniskowców. Dystans wyprawy wynosił blisko 5 tysięcy kilometrów, a pomysł był bez precedensu. 400 samolotów miało wystartować z pokładów okrętów, zniszczyć amerykańską bazę oraz cumującą flotę i wrócić do domu. Japońscy piloci wystartowali w niedzielę o świcie i w ciągu 90 minut dokonali tak samo zaskakującego jak skutecznego ataku. Zniszczyli lub uszkodzili19 amerykańskich okrętów wojennych i 300 samolotów. Liczba ofiar wśród amerykańskich żołnierzy wyniosła ponad 2400 zabitych. Prawie połowę stanowili członkowie załogi pancernika USS Arizona, zaskoczeni w leniwy niedzielny poranek, gdy bomba uderzyła w jego przedni magazyn amunicji. Tak zaczęła się dla Amerykanów II wojna światowa.
Świadkiem tego ataku był młody zupełnie nieopierzony jeszcze 22 letni pilot 45. Eskadry Myśliwców Francis Gabreski. Jak później wspominał wszystko działo się z szybkością błyskawicy, a atak był tak niespodziewany i gwałtowny, że jedyne co mógł zrobić ze swoją eskadrą to w panice przepychać po lotnisku maszyny P-36 i P-40. Samoloty na ziemi stały się łatwym celem japońskiego ataku. Były niefrasobliwie tak zaparkowane, że eksplozja jednego groziła zapaleniem kolejnych. Ciężarówki z paliwem lotniczym, które chcieli wydostać z lotniska piloci były zamknięte, nikt nie wiedział kto ma klucze, a ostrzeliwane składy amunicji w hangarach zaczęły eksplodować. Stopień dezorganizacji Amerykanów - jak wspominał Francis - była zatrważający. Gdy piloci już wznieśli się w powietrze próbując dopaść Japończyków stali się celem własnej obrony przeciwlotniczej. W przeddzień przystąpienia do wojny armia amerykańska nie była tym, co pokazała w kolejnych latach.
Pearl Harbour było upokorzeniem, a dla młodych pilotów takich jak Gabreski stał się pokoleniowym doświadczeniem. Już niebawem ten młody lotnik miał stać się jednym z najgroźniejszych asów podniebnych starć z wrogami aliantów.
W kolejnych kilkunastu latach Francis zdążył pobić wszelkie rekordy zestrzeleń, latał na najlepszych maszynach II wojny światowej, a nawet służył w polskim dywizjonie 315 i otrzymał polskie odznaczenie od generała Władysława Sikorskiego. Ten amerykanin będący także i polskim patriotą jest u nas dość mało znany. Jakby było tego mało Gabreski stał się także postrachem odrzutowych migów, gdy przesiadł się na amerykańskie odrzutowce F-86 Sabres w trakcie wojny koreańskiej. Jest jednym z nielicznych pilotów, którzy zestrzeliwali maszyny samolotach o dwóch rodzajach napędu i w trakcie dwóch wojen.
Nieopierzony młody chłopak z Pennsylwanii, który był świadkiem ataku na Pearl Harbour dosłownie kilka lat później stał groźnym asem przestworzy.
Francis Gabreski, czytając z amerykańska… to nazwisko brzmi co najmniej znajomo. Nie ma tu przypadku, bo choć zostało zmienione to wywodzi się od polskiego nazwiska Gabryszewski. Wspomniany Francis, jeden z najsłynniejszych amerykańskich pilotów II wojny światowej miał nie tylko dalekie polskie korzenie, ale był pełnej krwi Polakiem. Opracowując materiał do jego historii myślałem że troszkę na siłę szukamy jego powiązań z Polską, że pochodził z rodziny która zapomniała i o kraju i o języku. Tymczasem ani jedno ani drugie. Francis wychowywał się w polskim domu, chodził do polskiego kościoła i szkoły, a gdy Ameryka dołączyła do wojny to pierwsze o czym marzył i co mu się udało to dołączenie do polskiego dywizjonu myśliwskiego w Wielkiej Brytanii. Okazało się przy tym, że znajomość języka i pochodzenie miały duży udział w jego dalszych sukcesach za sterami wojskowych samolotów. Ale o tym za chwilę.
Franciszek Gabryszewski urodził się w roku 1919 w Oil City w Pensylwanii. Jego ojciec Stanisław uciekł z Frampola do Ameryki jeszcze przed pierwszą wojną światową, jak wspominał później Gabryszewski motywacją było uniknięcie służby w zaborczej armii. Ciężko pracująca wielodzietna polska rodzina prowadziła sklep spożywczy, a Francis od początku miał marzenie: skończyć Uniwersytet Notre Dame. Tylko, że na tym etapie nie było mu to dane. USA przystąpiły do wojny, a on został zwerbowany przez Korpus Lotniczy Armii Stanów Zjednoczonych.
Siły powietrzne USA od wielu dekad uznawane są za najpotężniejszą formację świata. Kojarzymy całą serię maszyn przez nie wykorzystywanych. Od legendarnego P-38 Lightning, który zestrzelił najwięcej japońskich samolotów w tym ten z generałem Yamamoto, przez całą serię F - 104, 117, 14, 16, 22, aż do 35. Amerykańskie lotnictwo dziś trzyma w szachu każdego rywala od czasów zimnej wojny do dziś zabezpieczając interesy mocarstwa.
Zastanawiam się czy nie zrealizować odcinka o historii rozwoju lotnictwa wojskowego, operacjach słynnej “wielkiej piątki” w aspekcie nie tylko wojennym technologicznym, ale i politycznym, biznesowym i korupcyjnym gdyż ta historia to dzieje tego, jak samoloty i ich producenci kontrolują nie tylko niebo nad światem, ale i światową politykę. Jeżeli Was to interesuje zostawcie komentarz pod materiałem.
Amerykańskie lotnictwo nie zawsze dominującą pozycję na świecie. Zyskało je dopiero od czasu II wojny światowej. Tak samo pod względem organizacyjnym, operacyjnym, ale przede wszystkim technologicznym. Od wyprodukowania pierwszego bombowca B17 i wejścia do walki samolotu Republic P-47 Thunderbolt Amerykanie tworzą cały czas technologiczną przewagę praktycznie nad każdą armią świata. Jednak jeszcze przed II wojną światową, Waszyngton sam nie wiedział w jakim kierunku ma się rozwijać ich formacja. Silne było tzw. lobby bombowe, które w latach 30 zupełnie marginalizowało znaczenie samolotów myśliwskich. To wtedy przeforsowano decyzję o priorytecie dla produkcji Boeinga B-17, nazywanego później "Latającą Fortecą". Nakłady na rozwijanie samolotów myśliwskich były ograniczane.
W momencie, gdy USA wchodziły do wojny wiodącymi maszynami myśliwskimi ich lotnictwa były P-36 i P-40. Jak w swoich wspomnieniach przyznawał Francis w wielu parametrach latające w nieco niższej lidze niż Spitfire czy Messerchmit Bf109. Zresztą gdy mowa o brytyjskim Supermarine Spitfire to akurat Gabreski miał stać się jednym z pierwszych amerykańskich pilotów, którzy zasiedli za sterami tej maszyny w nowej wersji Mark IX. I co ciekawe stało się to ze względu na jego polskie pochodzenie i znajomość języka. Francis po prostu załatwił sobie przeniesienie do polskiego dywizjonu i co najlepsze miał dla tego pełne uzasadnienie i poparcie dowódców.
Warto tu przybliżyć pierwszy z bojowych samolotów, za sterami których latał Francis Gabreski. Brytyjski Supermarine Spitfire wyposażony w silnik Rolls-Royce Merlin stał się kultową maszyną II wojny. Był mocniejszy niż P-40 miał większy pułap i szybkość wznoszenia. Amerykański samolot choć promowany przez słynnego aktora, a później prezydenta Ronalda Reagana już jednak w roku 1943 był znacznie gorszy od wszystkiego czym latali Brytyjczycy, a co najważniejsze i Niemcy i Japończycy.
Amerykanie po przystąpieniu do wojny zdawali sobie sprawę z tego, że zarówno wyszkolenie ich pilotów czy system organizacji eskadr muszą szybko dopracować. I to tak aby dorównać zaprawionym w bojom Brytyjczykom. Gdy Gabreski zgłosił się do dowódców swojej grupy i powiedział, że umie mówić po polsku wysłano go do Europy wraz z kontyngentem Eighth Air Force, gdzie miał zyskać doświadczenie od legendarnych już wtedy polskich pilotów walczących nad Anglią razem z RAF.
W tym czasie dokonania Polaków obrosły legendą, a Gabreski jak sam wspominał śledził wszystkie doniesienia z okresu Bitwy o Anglię. Liczby o jakich czytał w amerykańskich gazetach musiały robić wrażenie. Dywizjon 303 odnotował najwięcej zestrzeleń spośród wszystkich broniących wtedy Wysp Brytyjskich.
Gdy zaledwie 22 letni amerykański porucznik pojawił się w kasynie oficerskim w bazie Northolt zdziwieniu polskich pilotów nie było końca. Polacy przyjęli go niezwykle serdecznie. Szefem bazy był wtedy Mieczysław Mümler, a funkcję dowódcy dywizjonu 315 do którego miał trafić polski Amerykanin pełnił Tadeusz Sawicz. To oni wraz z porucznikiem Tadeuszem Anderszem i Stanisławem Blokiem stali się mentorami Polonusa. Gabby, jak wtedy nazywali go koledzy był kompletnie niedoświadczony, nie miał na koncie zestrzeleń czy lotów bojowych, jego umiejętności ograniczały się do amerykańskich ociężałych myśliwców, które powyżej pułapu 5 tys metrów znacznie traciły osiągi z powodu braku turbosprężarek wspomagających silniki.
Gabreski już od stycznia 1943 roku wykonywał loty patrolowe nad kanałem La Manche. W sumie odbył z Polakami 20 misji i jak sam podkreślał najważniejsze czego się nauczył to wyczekiwania do ostatniego momentu na otwarcie ognia. Za swoją służbę z polskimi pilotami z rąk Wodza Naczelnego gen. broni Władysława Sikorskiego otrzymał Krzyż Walecznych. Doświadczenie jakie wyniósł z pobytu w 315 było niebagatelne także z innego powodu. Przyswoił bowiem polski sposób latania w szyku. Polska taktyka walki myśliwskiej należała wtedy do najlepszych na świecie i była odmienna niż w RAF: kładziono olbrzymi nacisk na elastyczność szyku, walkę manewrową i samodzielną obserwację nieba. RAF trzymał się swojego szyku doskonale prezentującego się na defiladach, ale zabójczo groźnym podczas nowoczesnej walki myśliwskiej. Niemcy zwykli nazywać szyk Brytyjczyków „Idiotenreihen” – „szeregi idiotów”).
Doświadczenie Gabby’ego zdobyte u boku Polaków miało mieć wręcz opłakane skutki dla niemieckich pilotów Luftwaffe. W składzie amerykańskiego 61 Dywizjonu Myśliwskiego młody major bo szybko został awansowany i zasiadł za sterami nowej niezwykle groźnej maszyny P-47 Thunderbolt. To stał się drugi i najważniejszy samolot za sterami którego latał Gabreski i w którym odnosił największe sukcesy. Największy jednosilnikowy myśliwiec II wojny światowej do dziś jest uważany za prekursora dzisiejszych myśliwców wielozadaniowych. Jego twórcy położyli nacisk na uzyskanie maksymalnej prędkości na jak najwyższej wysokości. Osiągał aż 640 km/h na 10 tys m. Eksperci twierdzili, że był to jedyny samolot potrafiący nawiązać walkę z odrzutowym myśliwcem Me 262.
Gabreski od teraz zaczął kolekcjonować trafienia. Stał się najskuteczniejszym amerykańskim pilotem myśliwskim na europejskim teatrze działań wojennych rejestrując na swoim koncie 28 potwierdzonych zestrzeleń.
Jest koniec zimy roku 1943. W II wojnie światowej szala zdecydowanie przechyla się już na stronę aliantów. Niemcy w setkach tysięcy trafiają do sowieckiej niewoli pod Stalingradem. Ich kontyngent w Północnej Afryce gra na czas, ale wiadomo że odbicie Tunezji jest kwestią miesięcy. General Dwight D. Eisenhower zostaje głównodowodzącym siłami alianckimi w Europie. Wkrótce amerykańskie wojska będą lądować na Sycylii. Nad Francją za sterami Thunderbolta P-47 postarch wśród Niemców zaczyna siać dowódca amerykańskiego 61. Dywizjonu. Gabby pierwsze trafienie odnotowuje 24 sierpnia.
"Po kilku minutach patrolu zauważyliśmy siedem Focke-Wulfów, które były daleko pod nami. Czaiły się do ataku na nasze bombowce. Ale ja byłem z kolei w idealnej pozycji do ataku na nie. Wszystko, co musiałem zrobić, to nic nie zepsuć. Zerknąłem szybko na mojego skrzydłowego, porucznika Franka McCauleya, po czym przeszedłem do nurkowania. Prędkość szybko rosła, Thunderbolt wręcz spadał z nieba. Otworzyłem ogień do lidera eskadry i od razu zobaczyłem, że z jego kadłuba i skrzydeł zaczęły odlatywać kawałki, a z maszyny buchnął kłąb dymu. Strzelałem tak długo, aż zbliżyłem się na około 250-300 metrów, tak jak radził mi Tadeusz Andersz, po czym oderwałem się do góry. Nie widziałem spadochronu, więc zakładam, że pilot zginął od mojego ostrzału"
To było pierwsze trafienie Gabbyego, po tym przyszło 27. kolejnych. Nagła eksplozja takich sukcesów była także i wynikiem zmiany doktryny lotnictwa USA.
Początkowo w czasie służby nad Europą zadaniem amerykańskich myśliwców nie było szukanie pojedynków z rywalami z Luftwaffe, ale przede wszystkim eskortowanie B17 wyruszających do bombardowania celów za kanałem La Manche. Amerykański sztab przyjął żelazną zasadę, że piloci eksadr myśliwskich nie mają prawa oddalać się od bombowców. Dopiero gdy dowództwo w Europie objął generał Jimmy Doolittle, ten od rajdu nad Tokio ta zasada została zmieniona. Brawurowy dowódca pozwolił swoim pilotom na większą swobodę, samodzielne poszukiwanie celów oraz większą intensywność w atakach na cele naziemne.
Gabby wspominał, że dla jego zespołu to było przełomem. Pod jego dowództwem 61 Eskadra Myśliwska, znana jako "Avengers", stała się pierwszą amerykańską jednostką, która odniosła 100 zwycięstw. Rok 1944 zapowiadał się dla niego całkiem ciekawie. Jak się okazało miał być czasem wielu nieoczekiwanych przygód.
W lutym 1944 r. Gabreski postanowił odwiedzić swoich starych polskich przyjaciół w Northolt. Dywizjon 315 miał nosy na kwintę. Ze względu na słabsze zasięgi ich maszyn nie były już tak często wykorzystywane do działań nad Francją, nie mówiąc o lotach nad Rzeszą. Gabby wpadł na pomysł. A może przyjdziecie latać z nami? Tak oto Michał Gładych, Tadeusz Sawicz, Witold Łanowski, Zbigniew Janicki i Tadeusz Andersz trafili do 61. dywizjonu przesiadając się na Thunderbolty. Tak oto Polacy znaleźli się gościnnie w składzie United States Army Air Forces na kampanię bombardowań strategicznych Niemiec nazwanych później słynnym Big Week. W dniach 20-25 lutego 1944 roku poza gigantyczną operacją mającą na celu sparaliżowanie niemieckiego przemysłu, rozegrała się bezprecedensowa batalia powietrzna. Operacje Wielkiego Tygodnia kosztowały Luftwaffe jedną trzecią dostępnych myśliwców. Co ważniejsze, Niemcy stracili jedną piątą swoich pilotów. Wśród Polaków w czasie walki dla sił Amerykańskich szczególnie wyróżnił się Bolesław Głądych, który zyskał przydomek Killer Mike. Polak miał 11 zestrzeleń, co dało mu 8. miejsce wśród amerykańskich asów latających na P-47.
Wkrótce alianci mieli przejąć inicjatywę na lądzie. W czerwcu desant w Normandii otworzył zachodni front wojny. 61 Eskadra miała zadanie patrolować przestrzeń nad desantem, ale z powodu złych warunków atmosferycznych do starć z Niemcami nie doszło. Po prostu nie wystartowali. Miesiąc później 5 lipca 1944 roku Gabby wykonał kolejny lot i zestrzelił 28. maszynę wroga, co było rekordem w amerykańskim lotnictwie w Europie. Otrzymał tytuł America's Greatest Living Ace (Największy z żyjących asów). Stał się bohaterem Ameryki, o którym pisały gazety, z którym przeprowadzano wywiady a także pokazywano w wojennych kronikach.
W tym czasie Gabby miał już wracać do domu, była także wyznaczona jego data ślubu z narzeczoną Kay. Przygotował nawet czaszę nylonową spadochronu, z której panna młoda miała uszyć suknię. Ten materiał był wtedy najnowszym krzykiem mody. Przed pożegnaniem ze służbą w Europie i udziałem w II wojnie światowej miał odbyć ostatni lot nad Niemcami. 20 lipca jego eskadra wyruszyła nad Koblencję gdzie trafił jej się łakomy kąsek, zaparkowane na ukrytym w lesie lotnisku niemieckie samoloty. Wtedy ten doświadczony as, który stoczył kilkadziesiąt pojedynków popełnił błąd w trakcie ostrzału na niskim pułapie zawadził od ziemię uszkadzając śmigło. Zdołał wylądować, ale był na terenie wroga.
Jedyne co miał przy sobie to skromną rację żywnościową i pistolet Colt kaliber .45. Gabby zaczął walczyć o przetrwanie, co na ziemi mogło być dużo trudniejsze niż w powietrzu. Kilka dni przedzierał się bezdrożami pijąc wodę ze strumieni i unikając domostw Niemców. Jakie było jego zdziwienie, gdy ukrywając się przy drodze przed nachodzącymi ludźmi usłyszał że mówią po polsku. Był to trzydziestoletni mężczyzna z chłopcem. Co ciekawe dorosły miał na odzieży naszywkę z literą P. Amerykański pilot polskiego pochodzenia trafił w środku III Rzeszy na polskiego robotnika przymusowego. Polak dostarczył mu wodę i jedzenie. We wspomnieniach Gabby zaznaczał że dałby wszystko aby móc po wojnie spotkać się z nim i za to podziękować.
Mimo tego w tej sytuacji dla pilot rozbitego myśliwca nie było większych szans. W końcu został ujęty przez Niemców i trafił na serię przesłuchań do Frankfurtu. Przesłuchujący go śledczy Luftwaffe okazał się światłym Niemcem z bezbłędnym angielskim. Ot przed wojną był przedstawicielem Opla w Południowej Afryce i co ciekawe wiedział, że ma do czynienia ze słynnym asem. Mało tego miał nawet amerykański magazyn z Gabbym na okładce. Jak się okazało śledczym był słynny Hanns Scharff, niemiecki król przesłuchań, mający wśród pilotów alianckich pseudonim Poker Face. Urodzony w Kętrzynie funkcjonariusz umiał zjednywać sobie jeńców, próbując wydobyć od nich kluczowe informacje. Nie było mowy o świeceniu lampką w oczy czy trzymaniu w zimnej celi. Gabby’emu Scharff zorganizował nawet uczestnictwo w mszy świętej we Frankfurcie.
W Stanach rozeszła się wieść o zaginięciu Asa, jego zdjęcie trafiło nawet na pierwsze strony w amerykańskich gazetach. Francis Gabreski nie wsiadł już w II wojnie światowej za stery samolotu, kolejne miesiące miał spędzić w Stalag Luft I nad Bałtykiem. Tam doczekał końca wojny i wkroczenia Armii Czerwonej.
Kariera pilota wojskowego nie była w jego przypadku zakończona. Gabreski miał dopiero 26 lat. Po powrocie do Stanów w końcu ożenił się z Kay i miał założyć dużą rodzinę. W kolejnych latach małżeństwo doczekało się dziewiątki dzieci. Francis latał jako pilot doświadczalny następnie zrezygnował ze służby w wojsku, ale w 1947 znowu był w szeregach Sił Powietrznych USA. Armia przesiadała się na samoloty odrzutowe, a on nie mógł sobie tego odmówić.
Trzecią najważniejszą maszyną w jego karierze stał się myśliwiec F-86 Sabre, czyli szabla. Nic dziwnego że przypadł do gustu mającemu polskie korzenie pilotowi. Szybkość z jaką amerykańskie i lotnictwo przesiadło się na maszyny odrzutowe była zaskakująca. Pierwsze projekty samolotu powstały już w 1944 roku, ale produkcja nie została rozpoczęta przed zakończeniem. Prędkość maksymalna F-86 wynosiła 1080 km/h Podczas lotu testowego w 1947 roku samolot podczas płytkiego nurkowania osiągnął prędkość bliską prędkości dźwięku, czyli ponad 1200 km/h.
Tylko, że amerykański odrzutowy myśliwiec wkrótce miał stanąć do konfrontacji z maszyną która nawet zdaniem rodzimych inżynierów z USA przewyższała F-86. Był nim radziecki Mig-15.
Już 5 lat po zakończeniu II wojny nad światem zawisło widmo III. Konflikt w Korei mógł przekształcić się w pełnoskalowe starcie największych mocarstw. Zresztą tak naprawdę był starciem USA i bloku komunistycznego. W 1950 roku wojska komunistycznej Korei Północnej przekroczyły 38 równoleżnik, zaatakowały Republikę Korei i zdobyły Seul. Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła wysłanie do Korei sił międzynarodowych. Prezydent Truman zapytany czy będzie prosił kongres o wypowiedzenie wojny miał powiedzieć: Jeśli włamywacz włamie się do twojego domu, możesz go zastrzelić bez pójścia na posterunek policji i uzyskania pozwolenia.
Szybko okazało się, że USA potrzebują doświadczonych pilotów myśliwców. W czasie wojny nad półwyspem koreańskim Gabby zestrzelił 6,5 myśliwców Mig-15, którymi latali szkoleni przez Sowietów Koreańczycy. Oprócz lotów bojowych w Korei, Gabreski angażował się także w działalność charytatywną, wykorzystując swoją popularność w Pensylwanii organizował zbiórki darów dla domów dziecka. W 1952 roku ponownie wracał do domu jako wielki bohater wojenny. To wtedy odwiedził Biały Dom.
W kolejnych latach Francis Gabreski pełnił wysokie funkcje w armii będąc Szefem Specjalnego Oddziału Projektów Sił Powietrznych i szefem taktycznego Skrzydła Myśliwskiego. d 1962 roku służył jako oficer wykonawczy Dowódcy Sił Powietrznych Obszaru Pacyfiku. Z armii odszedł w 1967 roku w wieku zaledwie 48 lat. Później pracował w amerykańskim przemyśle lotniczym. Przeżył 83 lata i zmarł 31 stycznia 2002 roku w Nowym Jorku.
Opowieść o tym wyjątkowym oficerze lotnictwa to nie tylko historia odwagi i kunsztu za sterami samolotu, ale także przykład jednego z wielu Amerykanów mających polskie korzenie, którzy walczyli na frontach II wojny światowej. Było ich więcej niż mogli byśmy sądzić. Według obliczeń dokonanych w polskojęzycznych parafiach katolickich, w amerykańskim wojsku mogło służyć do 20 proc. żołnierzy mających polskie pochodzenie.
Jeżeli pamiętacie historię braci Ryan i ostatniego szeregowca, to w polskiej historii można znaleźć coś jeszcze lepszego. Otóż pani Rose Radziminski otrzymała tytuł “Number One War Mother” mając 11 synów w US Army. Szacuje się, że takich polskich Amerykanów, jak Gabby mogło być w czasie II wojny światowej w amerykańskiej armii nawet 900 tysięcy. O nich też powinniśmy pamiętać.
Trwa ładowanie...