Projekt „Ośmiorniczki dla wcześniaków” zajął drugie miejsce w głosowaniu na Produkt Miesiąca Stycznia 2024 naszego portalu. Zapraszamy na wywiad z Joanną Kmieć, założycielką Fundacji Małych Serc. Rozmowa dotyka początków projektu, jego sukcesów oraz wyzwań. Autorka opowiada o swojej drodze do założenia fundacji, największych sukcesach i trudnościach oraz wpływie, jaki miała na nią inspiracja oraz wartości osobiste. Omawia również kwestie związane z współpracą, marketingiem oraz swoimi planami na przyszłość. Dodatkowo dzieli się doświadczeniem związanym z radzeniem sobie z presją i stresem oraz podkreśla rolę wsparcia ze strony wolontariuszy.
Joanna Kmieć: Zaczęło się od tego, że moje córki zachorowały na zapalenie płuc i trafiły do rawickiego szpitala. Zajmuje się hobbystycznie rękodziełem i szydełkowaniem, więc chciałam się odwdzięczyć i zaopatrzyć szpitalną salę zabaw w maskotki własnoręcznie wydziergane. Jednak szpital nie wiedział jak rozwiązać sprawę przyjęcia maskotek na oddział. Zaczęłam szukać informacji w internecie. Tak trafiłam na duński projekt ośmiorniczek dla wcześniaków. Napisałam do organizatorów z zapytaniem o możliwość wprowadzenia akcji do Polski. Udało się. Otrzymałam również pozwolenie na zalegalizowanie działalności. Ośmiorniczki dla wcześniaków to akcja, która ma na celu wyposażenie oddziałów noworodkowych w szydełkowe ośmiorniczki.
Badania pokazały, że macki tych maskotek przypominają wcześniakom pępowinę. Dodatkowo maluchy mają mocno wykształcony odruch chwytny i często wyrywały kabelki, które są podłączone do aparatur podtrzymujących je przy życiu. Teraz bawią się mackami, a nie kabelkami. Przed włożeniem ośmiorniczki do inkubatora mama dziecka nosi zabawkę przy sobie, aby ta przesiąkła jej zapachem i skolonizowała na sobie bakterie odpornościowe. W ten sposób wkładamy do inkubatorów namiastkę mamy.
Moim największym sukcesem jest założenie Fundacji. Zawsze myślałam, że trzeba być kimś znanym lub bogatym by założyć taką działalność. Okazało się, że ja również mogę to zrobić. Najtrudniejsze dla mnie były wszystkie formalności. Niestety nikt nas nie uczy jak się za to zabrać. Wszystko musiałam tworzyć od podstaw, napisać statut, stworzyć umowy dla wolontariuszy, dla szpitali, wdrożyć procedury, uzyskać atest. Jestem dumna z faktu, że dzięki swojej pasji do rękodzieła mogę pomagać innym i łączyć innych kreatywnych ludzi w słusznym celu.
Było wiele chwil zwątpienia i bezsilności. Kiedy akcja stała się popularna nagle wszędzie pojawiało się wiele aukcji, w których ktoś sprzedawał ośmiorniczki powołując się na naszą misję. Nadal tak jest. Nie zabraniam nikomu sprzedaży ośmiorniczek – ale umówmy się, jest tyle pięknych wzorów i możliwości, że nie trudno zrobić czegoś oryginalnego. Niestety ludzie nie zdają sobie sprawy jaką krzywdę mogą zrobić dziecku i jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą tworzenie maskotek dla wcześniaków nie stosując się do wytycznych. Wcześniak to nie tylko Mniejszy noworodek. Są to dzieci z wieloma wadami, niewykształconą skórą – kiedy damy mu ośmiorniczkę z akrylu może się to wiązać z wystąpieniem alergii i komplikacjami. Te dzieci walczą o życie. A my chcemy je w tym wspierać. Dlatego tak ważne są dla nas wszystkie kwestie związane z tworzeniem tych maskotek.
Kładziemy ogromny nacisk na to, aby były wykonane z największą starannością, z odpowiednich materiałów, w określonym wymiarze. My sobie tych zasad sami nie wymyślamy, tylko otrzymujemy je odgórnie od różnych jednostek medycznych i musimy się do nich dostosować. Jest to trudne zwłaszcza, jeśli ma się pod sobą setki wolontariuszek i trzeba każdej tłumaczyć, dlaczego nie może doszyć ośmiorniczce kapelusika – każda z nich chce być też oryginalna, a my niejednokrotnie musimy studzić ich kreatywność. Najważniejsze to się nie poddawać. Niestety nie miałam wsparcia w najbliższej mi osobie, co nie pomagało w gorszych chwilach. Od samego początku miałam podcinane skrzydła, ale wierzyłam, że ten projekt ma sens. Na szczęście mam za sobą setki wolontariuszek, a to są zazwyczaj ludzie o wielkim sercu i wielkiej wrażliwości. Myśl, że miałabym teraz zawieść wszystkich, którzy zaangażowali się w akcję, zawsze skutecznie dodawała mi motywacji.
Zawsze podziwiałam Martynę Wojciechowską. Jest dla mnie symbolem kobiety silnej, niezależnej. Potrafi mówić głośno o ważnych kwestiach. Wykorzystuje swoją popularność w słusznych celach. Sama wychowywała córkę od 8 roku życia, kiedy zmarł jej partner. Pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych, że można łączyć macierzyństwo z karierą i pasją. Jest dla mnie wzorem do naśladowania i podziwiam to ile osiągnęła własną pracą, konsekwencją i uporem.
Nie ukrywam, że nie jest to łatwe. Mam trójkę dzieci, dwie nastolatki i 15 miesięczną córkę, więc ciężko znaleźć czas i równowagę, aby zadbać o wszystkich członków rodziny i jeszcze prowadzić fundację. Zdarza się, że siedzę po nocach i odpisuję na maile lub wstaje wcześnie rano, przed dziećmi. Na szczęście teraz mam wspaniałego partnera, który bardzo pomaga mi w fundacji i z wielką ochotą i zaangażowaniem pakuje paczki dla wolontariuszek i wspiera mnie we wszystkich działaniach z tym związanych. Nie mamy sztabu pracowników, a każdy z członków zarządu ma również swoją rodzinę, pracę i masę innych obowiązków. Prowadzenie kont na wielu profilach społecznościowych już zajmuje wiele czasu, poszukiwanie sponsorów, odpowiadanie na maile, tworzenie contentu, szukanie wolontariuszy – to praca na cały etat.
Myślę, że najważniejszą kwestią jest autentyczność i szczere intencje. Kocham to co robię i cieszę się, że mogę zarażać innych moją pasją do rękodzieła. Cudownie, że możemy przy okazji pomagać wcześniakom. Uważam, że z jednej strony projekt broni się sam, ze względu na swoją misję – pomagamy tym najmniejszym bezbronnym istotkom. Działa to również w dwie strony – współpracują z nami nie tylko rękodzielniczki, kluby seniorów czy domy kultury, ale także osadzeni w zakładach karnych – dla nich jest to również terapia i sposób na poprawienie swojego wizerunku oraz możliwość odkupienia swoich win poprzez czynienie dobra.
Uważam, że moja historia może pokazać innym, że warto walczyć o swoje marzenia. Mimo braku wsparcia w najbliższej mi osobie, nie pozwoliłam odłożyć tego projektu w kąt. To było i jest dla mnie ważne. Zawsze chciałam pomagać. Cudowne jest to, że mogę to robić dzięki swojej pasji. Warto walczyć o swoje marzenia i o siebie. Nie słuchać opinii innych i z uporem robić to, w co się wierzy. Czasem trzeba iść pod prąd i na przekór temu co mówią wszyscy dookoła. Zainspirowałam setki wolontariuszek, nauczyłąm je fachu. Dzięki akcji powstało nie tylko wiele cudownych grup zrzeszających kreatywnych ludzi, ale zawiązało się dużo przyjaźni. Rękodzieło łączy ludzi. Nie nazwałabym siebie liderką, ale ekspertką od szydełkowych zabawek i inspiracją do szerzenia tego rzemiosła.
Trwa ładowanie...