Białoruś a Czechosłowacja

Obrazek posta

(Fot. https://www.google.com/search?q=czechos%C5%82owacja+1939&client=firefox-b-d&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwja64G_r__rAhXUT8AKHTX7ARwQ_AUoAXoECAsQAw&biw=1408&bih=637#imgrc=CH7KrHGiJZ2X7M&imgdii=4tljUQytIIesoM)

 

Działania Rosji, której ręka sięga w ostatnich latach coraz dalej (Gruzja, Osetia, Abchazja, Krym, Donbas, Armenia, Morze Czarne, Syria, Libia), zaczynają dotyczyć naszego bezpośredniego obszaru bezpieczeństwa – między Brześciem a bramą smoleńską.

 

Gdy 22 września jechałem jako pasażer spod samej granicy białoruskiej nad Bugiem do Warszawy, podróż zajęła mi dwie rozmowy telefoniczne, przejrzenie Facebooka, jeden wpis na Twitterze oraz godzinną sesję z subskrybentami S&F na grupie facebookowej. I ku mojemu zdziwieniu już byłem na moście na Wiśle w Warszawie, choć kierujący autem Albert Świdziński wcale nie pędził jak szalony.

 

Te około 200 kilometrów w płaskim i dość dobrze skomunikowanym terenie to porażająco blisko w porównaniu do podróży samochodem do Wrocławia, Krakowa, Gdańska czy na Warmię, gdzie często przecież jeżdżę.

Mówiąc wprost: byłaby to fundamentalna różnica, gdyby rosyjskie związki operacyjne, w tym w szczególności 1. Gwardyjska Armia Pancerna, stacjonowały na Białorusi, której terytorium podlegałoby władzy Moskwy. Ostatnie tygodnie debaty w Polsce były równie porażające jak moje wrażenie z czasu przejazdu spod Brześcia do Warszawy. Ale z innego powodu: niezrozumienia, jaka jest różnica pomiędzy stacjonowaniem na Białorusi wojsk rosyjskich z całą niezbędną ciężkim jednostkom logistyką (czego się obawiam i właśnie dlatego piszę ten tekst) a jedynie „wpadaniem” przez nie na sojusznicze manewry oraz „wpięciem” ich w system obrony powietrznej czy rozpoznanie dalekiego zasięgu, jak było do tej pory, względnie w elementy dowodzenia.

Niezależnie od wymiaru zagrożenia uderzeniami rakietowymi na duże odległości, które zdominowało polską debatę publiczną, relatywizując znaczenie terytorium Białorusi w razie wojny lądowej na wschodniej flance NATO, Białoruś w wojskowej kontroli rosyjskiej stanowi dla Polski śmiertelne niebezpieczeństwo. Zmusi nas do zmian w stacjonowaniu wojska i zmiany planów kryzysowych, nie mówiąc już o tym, że powinno też zmienić plany modernizacyjne.

 

Przypomina to kazus wchłonięcia i rozbioru Czechosłowacji tuż przed II wojną światową.

 

W dwudziestoleciu międzywojennym aż do upadku Czechosłowacji Niemcy mogli na poważnie zaatakować Polskę jedynie z Pomorza Zachodniego. Tylko ten obszar dawał głębię strategiczną i wystarczającą podstawę operacyjną, która zapewniała oparcie dużym jednostkom niemieckim i liniom logistycznym do wyprowadzenia uderzenia na Polskę. Prusy Wschodnie nie dawały takiej podstawy i umożliwiały jedynie uderzenie pomocnicze. Brandenburgia miała z powodu bagien Warty bardzo złe skomunikowanie z Wielkopolską. Śląsk niemiecki był flankowany z Wielkopolski, a przede wszystkim z Czechosłowacji, sprzymierzonej wówczas z Francją, zatem Niemcy nie mogli stamtąd planować wyprowadzenia uderzenia na Polskę, bojąc się interwencji czechosłowackiej lub prewencyjnej akcji polskiego wojska na swoje tyły czy skrzydło i odcięcia od rdzenia Niemiec.

 

Możliwość niemieckiego uderzenia głównego z jednego tylko kierunku głównego znakomicie poprawiała położenie strategiczne Polski i jej ewentualne przygotowanie obronne. Zwłaszcza że z tego kierunku było stosunkowo najdalej do Warszawy i do doliny górnej Wisły, która mogła stanowić strategiczną linię obrony w razie dłuższej wojny.

 

Upadek Czechosłowacji dramatycznie zmienił ten stan rzeczy. Niemcy mogli teraz wyprowadzić uderzenie główne zarówno z Pomorza Zachodniego, jak i ze Śląska. I to właśnie zrobili. Zwłaszcza uderzenia ze Śląska na Armię Łódź i potem Armię odwodową Prusy otworzyły im drogę do Warszawy. Do tego wyprowadzili uderzenie pomocnicze z Prus Wschodnich (skąd było najbliżej do Warszawy), przecinając nasze linie obrony pod Mławą.

 

Dzięki rozbiorowi naszego południowego sąsiada wykonali także pomocnicze, acz bardzo brzemienne w skutki, uderzenie ze Słowacji, co zadecydowało o oskrzydleniu kluczowej dla naszego planu wojny Armii Kraków. Już drugiego dnia wojny doprowadzili do jej odwrotu, co złamało wzajemną asekurację skrzydeł wielkich polskich jednostek, i w konsekwencji do przegrania bitwy granicznej na całym długim froncie, i zarządzenia przez Naczelnego Wodza odwrotu za linię Wisły i Sanu dla wszystkich naszych armii.

 

Na marginesie należy dodać, że Niemcy zażądali dostępu do Podkarpacia także od strony Węgier, które po rozbiorze Czechosłowacji zaczęły z Polską sąsiadować, ale satelickie wobec Niemiec Węgry odmówiły, narażając się zresztą na gniew Hitlera.

Do tego uwarunkowania geopolityczne zaistniałe w przededniu wojny stwarzały sytuację beznadziejną dla Polski. Pomińmy nawet pakt Ribbentrop – Mołotow, który czynił nasz kraj tylko przedmiotem gry o równowagę wielkich mocarstw (a nie jej podmiotem, jak myślano w Warszawie). Analizując sytuację śmiertelnej gry międzynarodowej, która zaczynała się wobec Polski, nasze kierownictwo uznało, że wojsko polskie ma do spełnienia dwa zadania militarne, które przełożą się na cele polityczne naszego rządu: nie dać się zniszczyć na zachód od Wisły i wytrwać w walce, eskalując sytuację aż do wojny europejskiej z udziałem sojuszniczych Francji i Wielkiej Brytanii. Taka eskalacja w opinii naszych przywódców musiała się skończyć klęską Niemiec, znacznie przecież ogólnie słabszych od mocarstw zachodnich. W ten sposób kalkulowano przetestowanie (jak sądzono) blefu Hitlera, który stawiał Polsce kolejne ultimata, mając na celu podporządkowanie polityki polskiej swoim własnym celom.

 

Tak postawione zadania wymuszały na wojsku polskim wysuniętą obecność wzdłuż bardzo długiej granicy, by mocarstwa zachodnie nie uznały, że się nie bronimy (jak Ukraińcy na Krymie w 2014 roku), i z ulgą nie przystąpiły do wojny, dalej licząc na powstrzymywanie apetytu Hitlera kosztem jedynie naszej części Europy – jak zrobiono w Monachium wobec Czechosłowacji.

 

Paradoksalnie, wojsko polskie wypełniło oba zadania, a zatem jako instrument polityki państwa spełniło pokładane w nim nadzieje. Nie dało się rozbić na zachód od Wisły, odwrót przebiegał sprawnie (nie zapominajmy, że kadra oficerska pamiętała wielkie odwroty roku 1920, a potem wielkie zwycięstwa), gros sił odbudowywało się za Wisłą i Sanem, a wielka bitwa nad Bzurą Armii Poznań i Pomorze oraz uporczywa obrona Warszawy wiązały siły niemieckie.

Zabrakło oczywiście tylko interwencji naszych sojuszników, co było i tak raczej niemożliwe po pakcie niemiecko-sowieckim, który zmieniał rozkład sił w naszej części Europy, czyniąc z Polski przedmiot (czego ta zdawała się w ogóle nie dostrzegać). Tutaj zawiodła kalkulacja geopolityczna Becka. 17 września i wejście wojsk sowieckich do wojny ostatecznie podcięły nadzieje i starania naszego wojska.

 

Do lata 2020 roku Rosja nie była w stanie wyprowadzić uderzenia na Polskę z obwodu kaliningradzkiego bez wcześniejszej długotrwałej rozbudowy sił i logistyki na Białorusi.

 

Mogła uderzyć na państwa bałtyckie z okolic Pskowa czy Petersburga, ale nie mogła uderzyć na Polskę. Mogła grozić przecięciem naszej linii komunikacyjnej do państw bałtyckich, ale nie pełnym i poważnym uderzeniem na Polskę, no chyba żebyśmy większość naszych sił wysłali za Niemen i Dźwinę. Obwód kaliningradzki w jeszcze mniejszym stopniu niż Prusy Wschodnie mógł stanowić dogodną podstawą operacyjną i Rosjanie raczej się obawiali, czy to my nie będziemy mieli zachcianki zająć obwodu.

Dlatego wbrew obiegowym opiniom nie trzymali istotnych sił w „oblężonym” z punktu widzenia sztuki wojennej Kaliningradzie.

 

Natomiast pełnowojskowa obecność rosyjska na Białorusi spowodowałaby, że podobnie jak to było ze Śląskiem w 1939 roku Rosjanie mogliby z tej dogodnej podstawy operacyjnej z dwu co najmniej kierunków: Grodna i Wołkowyska na północ od Narwi oraz między Narwią i Bugiem, a także z Brześcia oraz Domaczewa/Sławatycz, wykonać uderzenie główne na Warszawę kilkoma możliwymi drogami. Mogliby iść na Białą Podlaską, Radzyń, Siedlce, Międzyrzec, Mińsk Mazowiecki i dalej na przedmościa warszawskie od strony Pragi.

 

Dodatkowo mogliby (w historii robili to kilka razy) uderzyć między Włodawą a Chełmem w kierunku na Lublin do Dęblina w kierunku przepraw na Wisłę między Radomką a Pilicą. Obchodząc Warszawę od południa tak jak w latach 1944 i 1945. Przy naruszeniu suwerenności Ukrainy mogliby stworzyć jeszcze jedną linię operacyjną przez Chełm, Lublin i Puławy, rozpraszając nasz wysiłek obronny na kierunku warszawskim.

Pomocnicze uderzenie rosyjskie mogłoby wówczas wyjść z obwodu kaliningradzkiego wzdłuż doliny Wisły, dodatkowo rozpraszając nasz wysiłek obronny na ogromnej wschodniej części kraju pociętej barierami głównych rzek Polski: Wisły, Bugu i Narwi.

 

Wniosek jest następujący: Białoruś w rękach rosyjskich w sposób oczywisty eliminuje możliwość pomocy państwom bałtyckim przez korytarz suwalski w razie wojny z Rosją, bezpośrednio uzależniając status bezpieczeństwa tych państw od woli Rosji. Równie groźnie brzmi to dla Ukrainy, dla której zagrożenie pojawi się od północnej granicy blisko Kijowa i głównych dróg kraju na zachód, zagrażając ukraińskiej komunikacji z Polską i Zachodem.

 

Plany obronne Polski będą musiały ulec weryfikacji. Za wcześnie, by przesądzać, czy realna linia obrony mogłaby być oparta dopiero na Wiśle i przedmieściach Warszawy, ale historyczne dowody na to wskazują. Inaczej musiałaby przebiegać modernizacja i polskie planowanie wojenne. W każdym razie status bezpieczeństwa wschodniej Polski byłby dyskusyjny.

Co więcej, ewidentny brak zdolności państw zachodniej Europy do postawienia się wojskowo Rosji w razie odejścia Amerykanów za ocean albo na Pacyfik może po wchłonięciu Białorusi przez Rosję doprowadzić do sytuacji, w której status bezpieczeństwa państw w sąsiedztwie Rosji i jej projekcji siły będzie inny niż status Francji, Niemiec czy Hiszpanii. W nowej grze o równowagę sił zachodni Europejczycy mogą zachowywać się tak, że trudno nie będzie mieć wrażenia, że albo nie mogą, albo nie chcą gwarantować Polsce niezmienionego statusu, nie mówiąc już o gwarancjach dla Bałtów.

Czas na pobudkę ze snu, by nie stać się przedmiotem gry, coraz bardziej siłowej.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

„Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach” – recenzja Jacka Bartosiaka (Podcast)
Jacek Bartosiak rozmawia z prof. Bogdanem Góralczykiem o Węgrzech i syndromie Trianon (Pod...
Widziane z zachodniego Limitrofu. Sprawy wojskowe na Wschodzie 20–27.09.2020

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...