Ziemia widziana z księżyca (Fot. Wikipedia)
Piszę te słowa zamknięty na skutek decyzji rządu polskiego w pięknej scenerii Warmii, dokładnie na szlaku zimowej kampanii Napoleona 1806–1807 roku. Pandemia (a przede wszystkim jej skutki gospodarczo-społeczne) powoduje przyspieszenie rywalizacji chińsko-amerykańskiej o dominację nad światem. Przypomina to błyskawicę przed burzą, która oświetla pole walki.
Ich kontrola daje realną władzę strukturalną i możliwość narzucania woli innym. To klucz do zrozumienia istoty dominacji geopolitycznej. Dawniej narzucanej w swoich strefach wpływów (za Carlem Schmittem nazwijmy te obszary Grossraumami) przez mocarstwa regionalne, a po upadku Związku Sowieckiego przez globalne supermocarstwo – Stany Zjednoczone – ziemskiego hegemona ostatnich 30 lat globalizacji, z królem dolarem, flotą, lotniskowcami, globalną projekcją siły, GPS-em, Google’em, Apple’em, Amazonem i Doliną Krzemową, giełdą nowojorską i Hollywood, Bankiem Światowym i Międzynarodowym Funduszem Walutowym.
Historia naszej planety dowodzi, że reguły ustanawia (i korzysta na nich) ten, kto ma najwięcej do powiedzenia. Globalna stawka w globalnej gospodarce dotyczy realnych decyzji w kwestii podziału pracy w globalnych łańcuchach produkcji, usług i tworzenia wartości dodanej, zasad przepływów strategicznych, ich cen, miejsc i kierunków, waluty, w jakiej się dokonują, miejsc i celów inwestycji, cyklów technologicznych czy nowych przełomów naukowych oraz reżimów regulacyjnych.
To technologia tworzy „nowe ekonomie”, zamykając stary cykl technologiczny i stare powiązania między ludźmi i firmami. To technologia i wynikające z niej potencjalne zyski zmieniają paradygmat dotychczasowego funkcjonowania, łamiąc opór tych, którzy się dobrze urządzili w starym modelu. Technologia daje wielkie przewagi pierwszemu, który w nią zainwestował i któremu się udało. Zmienia dotychczasową równowagę poprzez zmianę układu sił.
Opanowanie ognia, rolnictwo, udomowienie i hodowla konia, pierwsza manufaktura, proch, pojawienie się innowacyjności gospodarki europejskiej po wielkiej epidemii czarnej śmierci, technologie nawigacyjne umożliwiające żeglowanie po otwartym Atlantyku tworzyły nowe ekonomie, spychając stary układ w niebyt.
Kto się załapał na modernizację, ten brał udział w wyścigu cywilizacyjnym. Kto się nie załapał, ten z niego wypadał, co kończyło się jego rozbiorami lub kolonizacją. To właśnie spotkało dawną Rzeczpospolitą i Chiny. Dlatego modernizacja to wielki trud geopolityczny, by dorównać wysiłkom innych (lub je przegonić) i pozostać w grze, którą można by przydługo, ale trafnie nazwać „historia nigdy się nie kończy, a bieg nie ma mety”.
Za przemianami technologicznymi pociągającymi zmiany ekonomiczne podążają reformy ustrojowo-społeczne wprowadzane w celu obsługi optymalnego model funkcjonowania organizmu państwowego. Nasza Konstytucja 3 Maja była właśnie takim wielkim zrywem geopolitycznym w kierunku modernizacji u progu nowoczesności. Wszystko po to, by nie wypaść z biegu historii. Nie udało się i do dziś za to płacimy.
Biedna i peryferyjna Anglia opanowała technologię, wybudowała flotę i zoptymalizowała swoje położenie (u wyjścia wszystkich szlaków morskich z Europy na Atlantyk), po czym pokonała kolejno konkurentów do zysków z nowej ekonomii i ostatecznie zapanowała nad światem. Chiny tego nie zrobiły, bo w XV wieku podjęły złą decyzję geostrategiczną (niszcząc własną flotę eksplorującą Ocean Indyjski i wybrzeża Afryki), broniąc w najlepszej wierze starego paradygmatu, w którym wielu kluczowym chińskim decydentom było po prostu wygodnie. Zła decyzja geostrategiczna rujnuje czyn modernizacyjny i prowadzi do upadku własnej cywilizacji, która z czasem okazuje się niewystarczająco sprawna, by wytrwać w biegu historii.
Jak świat światem epidemie i wojny przyspieszały w przeszłości wysiłek modernizacyjny tych, co byli ambitni. Z natury chętni do rywalizacji, mobilizujemy się, wykrzesując z siebie ogromne pokłady energii. Powstają z tego wielkie dzieła, które powodują zmiany starych modeli i odchodzenie od dawnych paradygmatów.
Zimna wojna tylko wzmocniła rywalizację technologiczną. Mocarstwa rywalizowały na tak zwane demonstrowanie zdolności. Kolejne przełomy rywalizacji były wyznaczane przez przełomy technologiczne: rakiety, samoloty, radary, okręty, optyka, układy scalone, mikroczipy, loty w kosmos, broń jądrowa i termojądrowa. Można by wyliczać bez końca.
Gdy na przełomie lat 70. i 80. było już widać, że Sowieci przegrali, Amerykanie zaczęli odpuszczać. Przestali latać załogowo na księżyc, zadowalając się lotami na łatwą do osiągnięcia niską orbitę ziemi, ewentualnie mało spektakularnymi czy innowacyjnymi misjami robotów. Czynili to przy pomocy starej, choć poprawianej technologii jeszcze z lat 60. i 70. XX wieku.
Do tego nastała era globalizacji. Fukuyama ogłosił koniec biegu historii. Można było po prostu robić pieniądze. Nowymi obszarami eksploracji stały się rynki, które nie były do tej pory objęte przez system Bretton Woods i normy WTO. Dotarliśmy do błogiego dla Zachodu okresu jednobiegunowej chwili (jednobiegunowego koncertu), supremacji Stanów Zjednoczonych na globie i rządów wedle zachodniego modelu społeczno-ekonomicznego.
Koniec rywalizacji spowodował jednak potężny uwiąd strategiczny, na pewno jeśli chodzi o penetrację kosmosu. Singapurczyk Kishore Mahbubani w swojej wydane właśnie książce pt. „Has China Won” dowodzi, że Amerykanie (a wraz z nimi cały Zachód) popełnili wielki strategiczny błąd.
Jeśli chodzi o eksplorację kosmosu, to po zakończeniu zimnej wojny działo się niewiele. Niezwykle atrakcyjne medialnie wahadłowce okazały się mało wydajnym środkiem wynoszenia w przestrzeń kosmiczną. Amerykanie utknęli na niskiej orbicie okołoziemskiej, stając się zależni w transporcie na międzynarodową stację kosmiczną od innych. NASA stała się symbolem przerostu biurokratycznego i wydatkowego. Za kadencji Baracka Obamy pojawiły się nawet pomysły całkowitej jej likwidacji i zamknięcia programu kosmicznego.
Żadnej istotnej konkurencji, żadnej wizji, nie mówiąc o uruchomieniu nowego projektu na skalę podobną do projektu Manhattan, Apollo czy nuklearnej triady Eisenhowera. To były realne wysiłki modernizacyjne i zmieniały świat, cementując potęgę USA!
Zwłaszcza że cena progowa (finansowa i technologiczna) wejścia w kosmos jest na tyle wysoka, że stać na nie tylko silne mocarstwa. Tym bardziej potrzeba wielkich wizji, wielkich strategii. Symptomem fiaska USA jest nośna rakieta SLS opracowywana dla NASA – ekstremalnie kosztowna, jednorazowa, mało wydajna, służąca głównie kongresmanom z Georgii i Alabamy do utrzymania modelu społeczno-ekonomicznego w ich okręgach wyborczych, gdzie ludzi są zatrudnieni w zlokalizowanych tam fabrykach.
Dawni odkrywcy, a za nimi rzesze bezimiennych śmiałków i ryzykantów, którzy łamali stary paradygmat i z pewnością nie było im łatwo. Wyśmiewani, atakowani, musieli się borykać z ciągłymi niedoborami finansowymi. Podobnie Musk i Bezos. Każda zmiana generuje wstrząs, więc ludzie nie lubią zmian.
Za to konieczność utrzymania pięknych stosunków między ludźmi wiązała ręce i uniemożliwiała, zwłaszcza Amerykanom, odważniejsze działania w kosmosie. Słowa o tym, że kosmos i jego bezgraniczne możliwości oraz zasoby to dziedzictwo całej ludzkości, brzmiały pięknie, ale krępowały inwestycje państwowe i poważne inwestycje prywatne, które umożliwiałyby finansowanie eksploracji kosmosu.
Kto bowiem miałby za nie płacił, a kto korzystać z owoców eksploracji? Pozornie piękny odruch prowadzi do uwiądu systemowego. Podobnie było w Anglii przed Cromwellem z regulacją tzw. commons przy wypasaniu zwierząt i późniejszą zawieruchą grodzeń, co skończyło się zresztą rewolucją społeczną.
A jak było na ziemi z eksploracją mórz i oceanów, do których kosmos jest strukturalnie (z punktu widzenia korzystania i kontroli) bardzo podobny? Tylko mocarstwa mają zdolność do zorganizowania podróży kosmicznej. Państwa jej nieposiadające przypominają kraje bez dostępu do morza. W dobie rywalizacji mocarstw takie państwa nie mogły swobodnie z tego dostępu korzystać. Mogły to czynić tylko wtedy, gdy był jeden hegemon akwenu i on był arbitrem zasad, na jakich ruch na akwenie się dokonywał. W kosmosie na razie nie ma jednego arbitra. Czy coś jeszcze trzeba dodawać inteligentnemu czytelnikowi?
Podobne dyskusje toczyły się w dobie wielkich odkryć geograficznych: do kogo należą odkrywane ziemie i ich owoce, na jakich zasadach korzysta się z oceanu światowego? Do kogo należy Atlantyk i linie komunikacyjne do nowych kolonii, które były źródłemnowej ekonomii? Takie debaty kończyły się zawsze tak samo. Decyduje siła i zwycięskie mocarstwo narzuca swoją wolę, stając się arbitrem nowej ekonomii. Wielka Brytania rozegrała tę partię fazami i iście po mistrzowsku, stawiając pod Trafalgarem kropkę nad i.
W dobie ostatniej globalizacji chcieliśmy na Zachodzie uwierzyć, że bieg historii da się kontrolować, ujarzmić, oswoić, a ludzie się zmienili. I że tym razem na pewno będzie inaczej.
Nie będzie. W grudniu 2019 roku Amerykanie powołali do życia siły kosmiczne.
Jak oznajmił prezydent Donald Trump w decyzji o powołaniu amerykańskich sił kosmicznych, „kosmos jest nową domeną pola walki i amerykańska przewaga w niej jest absolutnie konieczna; co prawda teraz przodujemy, jednak niewystarczająco; ale wkrótce to się zmieni i siły kosmiczne mają nam pomóc kontrolować najważniejszy i ostateczny obszar dominacji, jakim jest przestrzeń kosmiczna”.
W kolejnych przemówieniach prezydent Trump wracał do tego tematu: „Kosmos to nowa przestrzeń, nowy obszar graniczny (new frontier). Amerykanie są potęgą kosmiczną i korzystają z kosmosu, a do tego potrzebna jest dominacja w kosmosie”.
Rywalizacja USA i Chin będzie zupełnie nieporównywalna z czymkolwiek wcześniej. Przebudzone do życia Chiny to wielka potęga. Kiedy Amerykanie stali się potężnym mocarstwem, Chiny w zasadzie nie istniały jako liczący się ośrodek państwowy, kolonizowane i poddane dyktatowi zagranicznych potęg.
Nigdy w historii świata nie funkcjonowały jednocześnie potężne Chiny i potężne Stany Zjednoczone. Spotkałem się z nawet w świecie z alarmistycznymi głosami, że na ziemi nie ma miejsca dla obu jednocześnie.
Gdy mocarstwa europejskie walczyły o dominację w Europie, o odkrycie nowych szlaków przez Atlantyk do Ameryki i wokół Afryki do Azji, tworząc nową ekonomię, zużywały pozyskane zasoby do walki o dominację nad ich rdzennym światem, czyli Europą.
W starciu o panowanie nad ziemią i jej zglobalizowaną gospodarką mocarstw tak potężnych jak USA i Chiny dość szybko punktem ciężkości staną się nie tylko dotychczasowe łańcuchy wartości i dotychczasowe technologie. Będzie się tu lała obficie krew i może dojść do pata jak na polach Flandrii w latach 1914–1918.
Nowy wyścig będzie dotyczył budowy nowej ekonomii, ale warunkiem jego wygrania jest dominacja wojskowa. Właściwie jedno umożliwia drugie. A w kosmosie nie ma nagrody za drugie miejsce. Kto uzyska kontrolę dostępową, ten może nie dopuścić innych chętnych.
Nie ma co się łudzić. Żadna ze stron nie podda się bez walki. Amerykanie stoczą bitwę z całą pewnością. Nie widzę obecnie, przy takim, a nie innym modelu społeczno-gospodarczym Ameryki, możliwości akomodacji. Nie posłuchają ostrzeżeń Kissingera, który boi się konfrontacji z Chinami. Ani nie posłuchają Kishore Mahbubaniego z Singapuru, współpracownika nieżyjącego legendarnego twórcy Singapuru Lee Kuan Yew. Kishore uważa, że Amerykanie muszą się dostosować do potęgi Chin, bo już walkę przegrali.
James Carafano z wpływowej waszyngtońskiej Heritage Foundation zwiastuje (z radością) w ostatnim swoim tekście zerwanie współpracy z Chinami, rozwód globalnego łańcucha dostaw i podział świata na strefy wpływów. Ameryka Północna z Europą zwróconą ku Atlantykowi oraz z Azją Wschodnią (tą morską) znajdzie się w jednym obozie, a Chiny i ich sojusznicy w drugim. Pośrodku będzie strefa starcia. Z Polską jako, by użyć poetyki Sławomira Dębskiego z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, wysuniętą pobrzeżną kasztelanią Zachodu w obliczu wielkiej masy lądowej Eurazji skonsolidowanej przez potęgę Chin.
Andrew Michta z amerykańskiego German Marshall Fund postuluje konieczność twardego decouplingu i oderwania się od łańcuchów wartości pracy i łańcucha dostaw oraz współpracy z Chinami, a Wess Mitchell, który odpowiadał w Departamencie Stanu za sprawy europejskie i Eurazję, w tym za sprawy naszego regionu między Bałtykiem a Morzem Czarnym, grozi palcem krajom naszego regionu i żąda natychmiastowego wybrania Ameryki, nakazując koniec współpracy gospodarczej z Chinami. Bo się – w domyśle – nie znajdziemy w strefie amerykańskiej!
Znam ich wszystkich osobiście i cenię, ale jednocześnie wiem, że rozprawa z Chinami będzie bardziej skomplikowana, niż chcieliby Amerykanie.
Choć w kontrze do zaleceń sławnego Singapurczyka, Amerykanie wydadzą bitwę i stoczą wojnę.
Mówiliśmy w Strategy&Future od dawna, że ta chwila nadchodzi.
Czas zapiąć pasy.
Autor
Jacek Bartosiak
Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.
Trwa ładowanie...