Weekly Brief 22–28.02.2020

Obrazek posta

(Fot. commons.wikimedia.org)

 

COVID

Według piątkowych danych na COVID-2019 zachorowały w sumie 85183 osoby (79251 w Chinach); zmarły 2924 osoby (2835 w ChRL). Zarówno amerykańska CDC, jak i jej kanadyjski odpowiednik zaleciły obywatelom, aby poczynili przygotowania (zapas jedzenia, wody pitnej etc.) na wypadek wybuchu pandemii.

Dynamika epidemii zdaje się wyhamowywać w Chinach – i wydaje się, że spadek ten jest na tyle znaczny, że nie można go przypisać jedynie ubiegłotygodniowej zmianie metodyki diagnozowania zachorowań (LINK). Przykładowo w czwartek w Chinach wykryto tylko 327 nowych przypadków, to jest najmniej w lutym (w piątek liczba ta zwiększyła się jednak do 427). Nie można oczywiście wykluczyć, że Chiny przynajmniej do pewnego stopnia bagatelizują czy też umniejszają powagę sytuacji, bo po prostu muszą zrestartować produkcję przemysłową. Tak czy inaczej wydaje się, że produkcja, przynajmniej w wydaniu dużych przedsiębiorstw, zaczyna powoli ruszać z miejsca; w mijającym tygodniu 97% z 500 największych chińskich firm produkcyjnych wznowiło produkcję w zakładach znajdujących się w 26 prowincjach. Jeśli jednak chodzi o odsetek pracowników, to pracę podjęło na nowo jedynie 66%, większość przedsiębiorstw działa też jedynie na 59% pełnej zdolności operacyjnej.

Jednak podczas gdy liczba zakażeń w Chinach spada, to odwrotny trend zaobserwować można w pozostałych krajach. Od trzech dni liczba nowych przypadków koronawirusa wykrytych w Korei Południowej jest wyższa niż w Chinach.

Przykładowo w piątek stwierdzono 594 nowe zachorowania, w sumie w Korei Południowej wykryto ich już ponad trzy tysiące (dane z soboty). Epidemia spowodowała także odwołanie zaplanowanych na przyszły tydzień koreańsko-amerykańskich ćwiczeń wojskowych.

Począwszy od ostatniego piątku gwałtownie wzrosła liczba zachorowań na COVID-2019 we Włoszech. O ile w czwartek przypadków było jedynie trzy (tyle samo od dwóch tygodni), o tyle w piątek zdiagnozowano już 20; w sobotę 79; w poniedziałek 229. W piątek 28 lutego nowy koronawirus wykryto już u 888 osób; 22 z nich zmarły. Szybki wzrost zachorowań może być wynikiem wysokiej wykrywalności – według czwartkowych danych Włochy wykonały ponad 11 tysięcy badań na obecność patogenu – a na przykład Francja jedynie tysiąc. WHO zaleca, aby uznawane za chore – i poddawane testom – były jedynie osoby mające objawy (a więc nie asymptomatyczni pacjenci, czyli ci, którzy są koronawirusem zarażeni, ale nie zdradzają objawów klinicznych) oraz te, które przebywały na obszarach, na których stwierdzono występowanie epidemii; nawiasem mówiąc, przedstawiciele WHO skrytykowali to „nadgorliwe” podejście Rzymu jako niezgodne z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia. I o ile może się okazać, że gdyby inne państwa przeprowadzały testy z równą pieczołowitością co Włochy, to liczba zarażeń byłaby tam znacznie wyższa, o tyle mimo wszystko Rzym może mocno na tym ucierpieć. Izrael na przykład zamknął granice przed wszystkimi, którzy w ostatnich dwóch tygodniach odwiedzili Włochy.

Kolejnym ogniskiem epidemii jest Iran, w którym jak do tej pory stwierdzono 388 zachorowań i 34 zgony na COVID. Trzeba odnotować, że wśród zarażonych jest przynajmniej siedmiu wysokich rangą przedstawicieli administracji w Teheranie – w tym wiceminister zdrowia.

Pierwszy przypadek zachorowania na COVID-2019 zanotowano także w Afryce Subsaharyjskiej, a konkretnie w Nigerii. Wirus wykryto u obywatela Włoch, który niedawno wrócił z Mediolanu. Nasuwa się pytanie, jak instytucje publiczne państw afrykańskich poradzą sobie z taką próbą niszczącą, bo wydaje się, że aby COVID-2019 miał stosunkowo niską śmiertelność, potrzebna jest czasochłonna i droga opieka medyczna.

Szybko wzrasta również liczba przypadków we Francji – od wtorku stwierdzono 45 nowych zachorowań (w sumie 57).

Co ciekawe mimo że już od kilku tygodni jasne było, że koronawirus z Wuhan będzie miał bardzo znaczący wpływ na gospodarkę nie tylko Chin, to jeszcze w zeszłym tygodniu wyniki wielu indeksów osiągały jeżeli nie historycznie wysokie wyniki, to przynajmniej miały się dobrze. Ten tydzień przyniósł jednak rynkom prawdziwą korektę.

Polski indeks WIG20 spadł w ciągu ostatniego tygodnia o ponad 11% i jest to najgorszy wynik od listopada 2016 roku. Dow Jones Industrial Average również zanotował największe spadki w historii (4,4% w ciągu dnia), słabnąc o niemal 13% w stosunku do historycznie wysokiego wyniku osiągniętego 13 lutego. Podobną stratę zanotował także NASDAQ (10,5% w ciągu tygodnia, 13% od historycznego szczytu) oraz S&P 500 (11,5% w ciągu tygodnia). Przykłady można mnożyć; od poniedziałku londyński FTSE osłabił się o 11,3%, tylko w piątek giełda we Frankfurcie osłabiła się o 3,4%. W ujęciu globalnym tak dużych strat rynki giełdowe nie widziały od kryzysu finansowego z roku 2008 – użycie słowa panika jest więc zupełnie uzasadnione. Z pewnością są tego świadome banki centralne i rządy – sugestię, że możliwa jest stymulacja fiskalna, można było usłyszeć między innymi z ust premiera Australii (który, nawiasem mówiąc, stwierdził, że pandemia koronawirusa jest nieunikniona), od władz Nowej Zelandii, Malezji, Tajwanu, Korei Południowej czy Niemiec. Prezes FED również zasugerował możliwą obniżkę stóp procentowych. Jest więc możliwe, że inne państwa pójdą drogą Chin – warto zwrócić uwagę, że w tym tygodniu Rada Państwa ChRL zaleciła bankom udostępnienie ponad 71 miliardów dolarów na pożyczki dla małych i średnich przedsiębiorstw, które, przypomnijmy, zatrudniają około 80% wszystkich pracowników i generują 60% PKB Państwa Środka.

Przy okazji warto przypomnieć, że coraz mniej pewne jest, czy rzeczywiście o nowym koronawirusie można mówić, że jest z Wuhan; według badań naukowców z Chińskiej Akademii Nauk COVID-2019 mógł nie mieć swego źródła na targu w Wuhan; mógł też pojawić się już w listopadzie – wcześniej, niż dotychczas sądzono. Pozostając przy wynikach badań naukowych nad nowym koronawirusem, warto też dodać, że według badań przeprowadzonych na uniwersytecie Nankai w Tiencin COVID-2019 pod pewnymi względami przypomina wirus HIV, co odróżnia go od SARS (innego koronawirusa) i sprawia, że jest on znacznie bardziej zaraźliwy.

 

IDLIB

Przez cały poprzedni tydzień trwały walki w okolicach Idlibu – i wraz ze zbliżaniem się wojsk Asada do miasta coraz więcej był przypadków bezpośredniej konfrontacji nie tylko pomiędzy opozycją a siłami reżimu, ale i ich politycznymi i militarnymi patronami – Rosją a Turcją. Po przejęciu kontroli nad autostradą M5 w ubiegły weekend siły syryjskie posuwały się na południe w kierunku kontrolowanego przez armię turecką miasta Sarakib (znajdującego się na kluczowym skrzyżowaniu autostrad M5 i M4), prawdopodobnie zdobywając je na moment, aby wkrótce potem utracić je na rzecz wspieranych przez Turcję bojówek. W kolejnych dniach napór Syryjskiej Armii Arabskiej wspieranej przez rosyjskie lotnictwo trwał. W środę wojska lojalne wobec Damaszku zdobyły miasto Kafr Nubl, które od 2011 roku stało się symbolem opozycji wobec rządów Baszszara al-Asada. Wraz z ofensywą prowadzoną przez Damaszek coraz częściej dochodziło do bezpośrednich ataków rosyjskich sił powietrznych na regularne oddziały armii tureckiej – jeszcze w czwartek Ankara informowała, że w lutym śmierć w Syrii poniosło 21 żołnierzy tureckich. Kreml nie przyjął również wysuniętej przez Ankarę propozycji spotkania pomiędzy Erdoğanem, Putinem, Merkel i Macronem, które miało się odbyć 5 marca; według rzecznika prasowego Kremla Dmitrija Pieskowa „Putin ma tego dnia inne plany”.

Jeżeli jednak Erdoğan wciąż liczył, że wyznaczony przez niego na koniec lutego termin ultimatum dla wojsk syryjskich i rosyjskich (dotyczący wycofania wojsk poza linię ustanowioną jeszcze w 2018 roku) zostanie dotrzymany, to wydarzenia z piątku 28 lutego musiały położyć ostateczny kres tym nadziejom.

W piątkowych nalotach syryjskich sił powietrznych na tureckie pozycje w Idlibie zginęło ponad 30 żołnierzy. Chociaż Rosja szybko zdementowała informacje, jakoby to ona była odpowiedzialna za ataki, to rosyjskie lotnictwo z pewnością jest – co najmniej – obecne na niebie nad miastem (i stało się celem dla tureckich zestawów ziemia-powietrze); wątpliwe jest również, czy syryjskie siły powietrzne byłyby w stanie dokonać tego rodzaju nalotów na regularną armię turecką, nie ponosząc przy tym strat. W odpowiedzi wojska tureckie przeprowadziły zmasowane ataki artyleryjskie i lotnicze (za pomocą dronów) na pozycje zajmowane przez syryjską armię, niszcząc między innymi zestawy przeciwlotnicze Pancyr-S1 i Buk, 23 czołgi oraz pięć helikopterów.

Tureckie ministerstwo obrony twierdzi również, że w atakach zginęło ponad 300 żołnierzy armii syryjskiej.

Na tym Ankara jednak nie poprzestała; w piątek rząd Turcji zażądał zorganizowania konsultacji NATO, powołując się na artykuł 4 Traktatu Północnoatlantyckiego; podczas spotkania Turcja miała również wnosić o wprowadzenie nad Idlibem strefy zakazu lotów. Sam Sojusz wyraził pełną solidarność z Ankarą – nie złożono jednak żadnych wiążących obietnic (Turcja miała się domagać rozmieszczenia rakiet ziemia-powietrze).

Turcja sięgnęła również po narzędzie zajmujące poczesne miejsce w jej arsenale dyplomatycznym, a mianowicie uchodźców. Wkrótce po nalotach rząd w Ankarze ogłosił, że nie będzie powstrzymywać przebywających na jej terytorium syryjskich uchodźców próbujących dostać się do Europy. Niedługo potem w mediach społecznościowych pojawiły się nagrania grup uchodźców przekraczających granicę turecko-bułgarską i turecko-grecką. W odpowiedzi Sofia i Ateny zamknęły przejścia graniczne; Ankara wybrała dobry moment na użycie tego konkretnego instrumentu nacisku, ponieważ Grecją wstrząsają właśnie masowe protesty mieszkańców wysp położonych na Morzu Egejskim przeciwko dalszemu osiedlaniu uchodźców.

W rosyjskich mediach pojawiły się również sugestie, że Turcja może zamknąć cieśniny tureckie dla rosyjskich okrętów; w piątek natomiast rosyjska admiralicja poinformowała, że dwie fregaty będące częścią Floty Czarnomorskiej przekroczyły Bosfor, kierując się ku wybrzeżu Syrii. Przypomnijmy również, że Turcja, próbująca pod rządami Erdoğana dokonać restauracji imperium osmańskiego, coraz mocniej zacieśnia współpracę z Ukrainą. Jak powiedział książę di Salina, jakże wiele musi się zmienić, aby wszystko pozostało takie samo!

Turecko-rosyjska rywalizacja trwa także w Libii. „Mamy dwóch męczenników w Libii” – powiedział Recep Tayyip Erdoğan w niedzielę, odnosząc się do śmierci dwóch żołnierzy armii tureckiej. Są to pierwsze ofiary śmiertelne oficjalnie potwierdzone przez Ankarę; warto natomiast dodać, że według dowodzonej przez marszałka Haftara Libijskiej Armii Narodowej śmierć na terenie tego kraju poniosło już 16 tureckich żołnierzy. W środę natomiast rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Michaił Bogdanow oskarżył Ankarę o umożliwianie zagranicznym bojówkarzom dostępu na terytorium Libii.

 

PRZYJAŹŃ POLSKO-BIAŁORUSKA

Podczas środowego spotkania z zastępcą sekretarza USA ds. energii Danem Brouillette sekretarz stanu Piotr Naimski zadeklarował, że Polska gotowa jest udzielić Białorusi wsparcia w zakresie dywersyfikacji źródeł ropy naftowej. Zdaniem Naimskiego Polska mogłaby udostępnić część przepustowości własnych systemów przesyłowych, aby tłoczyć ropę na Białoruś. Już dzień później ukazał się komunikat prasowy PERN-u, w którym operator infrastruktury przesyłowej stwierdził, że wschodnia część rurociągu Przyjaźń uzyska możliwość rewersyjnego tłoczenia ropy z Płocka do bazy surowcowej w Adamowie, a spółka rozpoczęła już poszukiwania wykonawcy projektu. Zdaniem PERN-u nowy rewers jest „kluczową inwestycją spółki w obszarze bezpieczeństwa państwa”.

Zadanie powinno być tym łatwiejsze, że w roku 2017 PERN przeprowadził studium wykonalności takiego rewersu. Co ciekawe jeszcze niedawno szef Transnieftu Nikołaj Tokariew miał stwierdzić, że utworzenie rewersu na polskiej części „Przyjaźni” ma być niemożliwe nawet teoretycznie. Where there’s a will there’s a way.

Białoruś tymczasem dalej szuka alternatywy wobec rosyjskiej ropy – w środę Biełneftchim poinformował, że w marcu na Białoruś trafi 160 tysięcy ton azerbejdżańskiej ropy naftowej kupionej od koncernu SOCAR, która zostanie dostarczona tankowcami do portu w Odessie, a następnie przetransportowana do rafinerii w Mozyrzu rurociągiem Odessa–Brody. Nawiasem mówiąc, droga ta została już wcześniej wykorzystana w 2011 roku, gdy Białoruś kupiła pewną ilość ropy z Wenezueli (która to ropa została następnie wymieniona swapem na ropę azerbejdżańską). Biełneftchim zapewnił o gotowości do prowadzenia z PERN-em rozmów na temat dostaw ropy rewersem. Przypomnijmy, że w zeszłym tygodniu Mińsk informował, iż zakupił na „wolnym rynku” dwa ładunki pochodzącej z Rosji ropy naftowej (w sumie 160–170 tysięcy ton), które mają zostać dostarczone do rafinerii w Nowopołocku przez port w Kłajpedzie.

Tymczasem doszło chyba do częściowej odwilży pomiędzy Moskwą a Mińskiem – przynajmniej w sferze deklaratywnej. Mińsk i Moskwa miały dojść do porozumienia w zakresie kompensacji za straty wywołane przez zanieczyszczoną ropę dostarczoną w ubiegłym roku przez Rosję; kompensata ma wynieść 15 dolarów za baryłkę i ma być zbliżona do tej, którą otrzymała wcześniej między innymi Polska. Tymczasem we wtorek Transnieft poinformował, że otrzymał pewną liczbę wniosków o zapewnienie przepustowości dla możliwych dostaw ropy na Białoruś.

Dyskusji na temat niezależności energetycznej Białorusi nijak nie da się oddzielić od jej tła politycznego, czyli prób zacieśnienia integracji w ramach Związku Białorusi i Rosji. Podczas czwartkowego spotkania z szefem Eurazjatyckiej Komisji Ekonomicznej Michaiłem Miasnikowiczem Łukaszenko stwierdził, że Białoruś jest otwarta na integrację, ale nie przymusową – a tak zdaniem białoruskiego prezydenta próbowano ostatnio nakłonić Mińsk do zacieśnienia związków z Moskwą.

Nastąpił również ciąg dalszy przetasowań w białoruskich resortach siłowych. Po styczniowym powołaniu nowego szefa Sztabu Generalnego i nowego ministra obrony Łukaszenko powołał nowego zastępcę szefa białoruskiego KGB i wiceministra spraw wewnętrznych (odpowiedzialnego za policję kryminalną). Jak informuje belta.by, podczas ceremonii mianowania nowych urzędników białoruski sekretarz stanu zapewnił Łukaszenkę, że zostali oni dokładnie „sprawdzeni”.

 

ESPER I MILLEY PRZED KOMISJĄ SIŁ ZBROJNYCH KONGRESU

Szef Departamentu Obrony USA i szef sztabu US Army wzięli udział w wysłuchaniu przed kongresową komisją sił zbrojnych w ubiegłą środę. Nietrudno zgadnąć, że przedmiotem był wspominany już w poprzednich „Weekly Briefach” projekt budżetu Pentagonu na przyszły rok (który, nawiasem mówiąc, ma być, jak to ujął jeden z polityków, dead on arrival) oraz zgoda Espera na przekazanie części funduszy na planowany przez prezydenta Trumpa już od czterech lat mur na granicy z Meksykiem. Jednak oprócz spolegliwości wobec Trumpa Esper został również skrytykowany za nieprzedstawienie 30-letniego planu budowy nowych okrętów, który powinien był zostać złożony wraz z projektem budżetu. Co ciekawe to sam Esper odmówił zaakceptowania dokumentu, nakazując w ostatnią środę jego rewizję – i to pomimo faktu, że US Navy twierdziła, iż wyznaczony jej przez obecną administrację w Białym Domu cel („355 ship navy”) jest możliwy do osiągnięcia.

Tymczasem w ubiegłą sobotę Mark Esper miał obserwować przebieg gry wojennej, której scenariusz zakładał rosyjskie deeskalacyjne uderzenie nuklearne i odpowiedź USA na nie. Przypomnijmy, że niecały miesiąc temu USA przeprowadziły test zmodyfikowanego pocisku Trident II D5, mającego służyć właśnie jako tymczasowa odpowiedź na rosyjską strategię escalate to deescalate i użycie taktycznych ładunków jądrowych o bardzo małej mocy. Wprowadzenie tego rodzaju uzbrojenia było postulowane w opublikowanym w 2018 roku Nuclear Posture Review jako tymczasowa odpowiedź na przewagę Rosji w zakresie taktycznej broni jądrowej. Jednak, jak wspominaliśmy w tekście „Rozszerzone odstraszanie nuklearne”, jest to rozwiązanie zdecydowanie niezadowalające, przede wszystkim dlatego, że odpalenie zmodyfikowanego Tridenta jest nie do odróżnienia od wystrzelenia Tridenta normalnego, używanego jako strategiczna broń jądrowa – co sprawia, że ryzyko mylnego zinterpretowania jego użycia przez potencjalnego adwersarza jest zbyt duże. To z kolei powoduje, że prawdopodobieństwo użycia go przez USA jest bardzo małe.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński

Zobacz również

Wyścig zbrojeń na Pacyfiku (Podcast)
Rewizja doktryny Mieroszewskiego i Giedroycia potrzebna od zaraz. Część 2 (Audio)
Znaczenie Raczek na przesmyku suwalskim dla wschodniej flanki NATO (Wideo)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...