Warszawa (fot. Piotr Dudek)
1. Całkowita wolność żeglugi na oceanie światowym jako magistrali najważniejszych przepływów strategicznych, gwarantowana dzięki potędze US Navy, ma być zachowana, ale pod warunkiem akceptacji amerykańskiego przywództwa, którego wynikiem było ostatnie kilkadziesiąt lat pokoju, rozwoju i wzrostu gospodarczego na świecie i które umożliwiło powstanie globalnej i połączonej wzajemnymi powiązaniami gospodarki. Wolność korzystania ze szlaków oceanu światowego będzie również zależała od akceptacji ładu instytucjonalnego, reguł gry oraz modelu rozwoju świata zaakceptowanych przez Waszyngton.
Kilka słów wyjaśnienia:
– Dla Amerykanów oczywiste jest, że z racji swojego panowania na oceanie światowym mają prawo oczekiwać (Amerykanie traktują to jako wynikające jedno z drugiego, jak wzrost roślin jest wynikiem działania promieni słonecznych), że wolność przepływów strategicznych będzie zależała od akceptacji systemu finansowego świata, w którym dolar USA pozostanie walutą wymiany, także rosnącego systemu wymiany w Azji, a amerykański FED pozostanie bankiem „ostatniego ratunku”. Będzie on zapewniał maszynerii rynków światowych płyn, czyli właśnie dolara, i w zamian za to zachowa kontrolę przepływów kapitałowych na świecie, w tym kontrolę ogromnych nadwyżek i oszczędności codziennie gromadzonych w szybko bogacącej się Azji. Wojna walutowa toczy się właśnie o trofeum oszczędności azjatyckich. Chodzi o to, by owoce pracy z Azji, która tak szybko się bogaci, móc tanio relokować do gospodarki amerykańskiej, która tradycyjnie ma łatwość pozyskiwania taniego kapitału na własny rozwój. Utrata tej zdolności zakończyłaby panowanie dolara.
– Status waluty rezerwowej świata zależy od:
a) dominacji militarnej;
b) przewagi technologicznej w sprawach wojskowych i w domenie najnowszych technologii, które otwierają nowe cykle ekonomiczne;
c) sensownego systemu prawnego, gdzie obcokrajowcy wraz ze swymi pieniędzmi są traktowani tak samo jak obywatele państwa emitenta, dzięki czemu gotowi są kupować obligacje emitenta waluty rezerwowej świata oraz inwestować w walory (nieruchomości, fabryki, infrastrukturę, surowce, startupy, technologie) znajdujące się i rozwijane w państwie emitenta;
d) wiarygodnego centrum finansowego świata, gdzie każdy może sprzedać i kupić, zapożyczyć się lub udzielić pożyczki komuś, zapewniając sobie finansowanie transakcji (np. na surowcach) lub inwestycji (np. w nowe technologie), względnie obrócić obligacjami;
e) kontroli morskich (obecnie morskich, być może kiedyś lądowych w masach kontynentalnych Eurazji) globalnych linii komunikacyjnych przez emitenta waluty, którymi to fizycznymi liniami komunikacyjnymi dokonują się przepływy strategiczne, aby utrzymywało się elementarne zaufanie do codziennej stabilności obrotu światowego. A także po to, aby oszczędzający w akcjach czy obligacjach, powiązanych z walutą rezerwową, mieli zaufanie, że w razie kryzysu tymi drogami dotrze do nich wojsko, broń, surowce energetyczne i żywność.
Obserwacja dziwnych (odbiegających od normy) zachowań rynków finansowych przy ogromnym (i rosnącym) deficycie USA w ostatnim czasie wskazuje, że wynik walki między Ameryką a Chinami o prymat jest coraz bardziej niepewny. Jednocześnie Amerykanie, aby tę walkę wygrać, poza przeprowadzeniem rozwodu łańcucha dostaw globalnej gospodarki (sławny decoupling) będą chyba musieli odciąć Chiny od dolara w obrocie towarowym, surowcowym i w inwestycjach. Tak sugerują w nieformalnych rozmowach, zaczyna się też o tym przebąkiwać w kontrolowanych przeciekach do mediów. To będzie moment prawdy dla obu stron i dla świata. I oczywista eskalacja rywalizacji. Stąd niepokój Francji i Niemiec, o czym było ostatnio głośno.
Interesy Rzeczypospolitej w tym kontekście:
– Stan dotychczasowy był w zgodzie z zasadniczymi interesami Rzeczypospolitej. Taki ład był korzystny, umożliwił światu i nam rozwój w ostatnich kilku dekadach, dał nam dostęp do rynków globalnych i możliwość uczestniczenia w międzynarodowych przedsięwzięciach. Wolność przepływów strategicznych umożliwiła rozwój naszej gospodarki, powiązanie jej z zachodnią Europą i strefą Atlantyku oraz zwiększyła po prostu komfort życia nas wszystkich. Ład ten dał nam też oparcie w USA jako najsilniejszym mocarstwie świata, zwłaszcza w warunkach naszego trudnego położenia geopolitycznego i wobec powracających ambicji imperialnych Rosji.
Chęci i pragnienia nie mogą jednak zastąpić realnego widzenia i rozumienia zmiany strukturalnej, która dokonuje się w świecie.
– Ludzie z Azji lubią powtarzać, że sytuacja wraca do normalności zaburzonej na 200 lat po roku około 1820, gdy Zachód w wyniku rewolucji przemysłowej osiągnął światowy prymat. Nie ulega wątpliwości, że rola Zachodu relatywnie słabnie, a Atlantyk ustępuje miejsca Pacyfikowi jako centrum komunikacyjnemu i grawitacyjnemu świata.
– USA (ale już nie Europa, choć na poziomie werbalnym przywódcy europejscy to deklarują) w 2019 roku staje do walki o utrzymanie swojej przywódczej roli. W tej chwili mamy do czynienia z wojną strukturalną między USA a Chinami o kontrolę strategicznych przepływów w następujących odsłonach (domenach):
a) wojna handlowa od 2018 roku,
b) wojna technologiczna (od początku 2019 roku),
c) wojna o narracje społeczno-polityczne (od jesieni 2018 roku),
d) wojna o zasady (wolność) wymiany myśli i ludzi (wiedzy, studentów, naukowców itp. –pierwsze symptomy widać),
e) wojna walutowa (zaczyna się powoli), która szybko może się przerodzić w wojnę o kontrolę kapitałów, w szczególności znajdujących się w obrocie gospodarek Azji (pierwsze symptomy na horyzoncie, vide proces legislacyjny w Kongresie USA),
f) brakuje tylko gorącej wojny o linie komunikacyjne zachodniego Pacyfiku, które zapewniłyby tym wszystkim przesunięciom kapitałowym, inwestycyjnym i towarowym fizyczną drogę ich realizacji niczym tętnice, którymi krew płynie do wszystkich organów i tkanek.
– Strukturalna zmiana w ładzie globalnym jest zaiste ogromna. Jeszcze 10 lat temu większość deficytu handlowego USA dotyczyło relacji z krajami, gdzie stacjonowało wojsko amerykańskie, wszystkimi położonymi w Rimlandzie Eurazji: Arabii Saudyjskiej, Japonii, Niemiec i Korei Południowej. Dekady dominacji USA jako emitenta waluty rezerwowej świata stworzyły perfekcyjną – wydawałoby się – maszynkę obsługującą rdzeń gospodarki świata, czyli Stany Zjednoczone Ameryki.
Mogli więc Amerykanie wydawać pieniądze na nowe technologie i nowe cykle technologiczne, kontrolując światowy system finansowy i kapitałowy. Przede wszystkim stać ich było na potężne i nowoczesne siły zbrojne zapewniające globalny porządek i ład, polegający na wolności przepływów strategicznych.
– Obecnie to Chiny odpowiadają za ogromną część deficytu USA, a wojska amerykańskie w Chinach nie stacjonują. Oczywiście Pekin nie jest zależny w zakresie bezpieczeństwa od Amerykanów, może więc nie chcieć lokować nadwyżek w obligacjach amerykańskich lub inwestować w USA. Natomiast prosperity Pekinu zależy, owszem, od dostępności korytarzy geostrategicznych, a nimi właśnie dokonują się przepływy strategiczne, niezbędne rosnącej gospodarce Chin. Dlatego Chiny nie chcą już dłużej utrzymywania porządku, w którym to Amerykanie kontrolują te kluczowe miejsca i mogą w razie eskalacji zamknąć je przed chińskimi przepływami strategicznymi. Tu się pojawia chińska strategia bastionu na Morzu Południowochińskim i systemy antydostępowe A2AD, o czym jeszcze będzie w dalszej części analizy.
– Stany Zjednoczone od kilku lat prowadzą także agresywną politykę używania dolara do realizacji celów geopolitycznych. Przypomina się tu kazus z 2014 roku i grzywna nałożona na francuski bank BNP Paribas za transakcję z Sudanem przeprowadzoną w dolarze. Amerykanie uznali wówczas, że fakt dokonywania transakcji w dolarze uzasadnia ich jurysdykcję nad tą transakcją!
– USA pokazują tym samym, że chcą dominacji nad transakcjami globalnymi, jeśli amerykańskie bezpieczeństwo narodowe jest zagrożone, oczywiście w interpretacji Waszyngtonu. Podobne wrażenie sprawił kazus FATCA z 2010 roku. Szkopuł w tym, że jeśli ktoś by odmówił żądaniu Amerykanów poddania sprawy amerykańskiej jurysdykcji, to mógłby zostać odcięty od systemu SWIFT, od transakcji w dolarach i w ogóle od dolara. Który – jak pisałem wcześniej – jest płynem maszynerii finansów światowych, niezbędnym choćby po to, aby kupić potrzebne surowce na rynkach światowych.
– Dla banków międzynarodowych oznaczałoby to konieczność zamknięcia swoich oddziałów. Bo to FED i banki amerykańskie przez różnorakie mechanizmy zaopatrują rynki światowe w płyn, czyli dolara USA. Najprawdopodobniej właśnie z tego powodu Rosjanie od czasu kazusu z BNP Paribas zmniejszyli swoje rezerwy USD z 60% do 20%.
Nowy Jork, centrum finansowe świata (fot. Pixabay)
– Marząc o innym systemie, niezależnym od dolara i od polityki amerykańskiej, wielu producentów surowców myśli podobnie jak Rosjanie (choć nie przyznają się do tego publicznie), są bowiem skazani na politykę USA, co niewątpliwie jest niewygodne. Dla niektórych państw to brzemię zależności jest nie do zniesienia, zwłaszcza że Amerykanie stają się coraz bardziej niezależni od węglowodorów sprowadzanych z zagranicy i mogą mieć z tego powodu pokusę sterowania przepływami strategicznymi surowców energetycznych wokół Eurazji. Tym bardziej, im bardziej sami stają się niezależni i niewrażliwi na zakłócenia tych przepływów do własnej gospodarki. To na przykład denerwuje Niemców, którzy podnoszą sprawę zasadności budowy Nord Streamu.
– W okresie polityki nowej administracji za prezydenta Trumpa zmieniła się zasada domniemania wolności przepływów strategicznych. Pojawiły się ich ograniczenia. Obowiązujące w globalnej gospodarce wolność i podział pracy zostały zachwiane, rozpoczęło się wielkie przemeblowanie światowego łańcucha dostaw. Ograniczenia niszczą sprawczość i pozbawiają kontroli własnej sytuacji tych, co importują surowce, płacąc za nie w dolarze. Pięć „wielkich” surowców XXI wieku to ropa naftowa, ruda żelaza, węgiel, miedź i soja.
– Chiny kupują surowce przede wszystkim w Afryce, na Bliskim Wchodzie, w Australii i Indonezji, Rosji, Azji Środkowej, również w USA. Muszą za nie płacić rocznie kilkaset miliardów dolarów, bo tylko tak można kupić surowce na rynku globalnym. Czynią tak, by dalej rosnąć, zaspokajając straszliwy mechanizm, Mackinderowski going concern, wewnętrznej współzależności potrzeb rosnącej gospodarki i konsumpcji ponad miliarda ludzi.
– Wydaje się, że podejmując z Chinami walkę o dominację przy jednoczesnym programie rozwodu łańcucha wartości w zglobalizowanej gospodarce i promowaniu hasła „America First”, Amerykanie lada moment nie będą chcieli dawać Chinom płynu, czyli dolarów.
– Pekin może dolary zyskać:
a) sprzedając Amerykanom towary i usługi (stąd deficyt w bilansie handlowym, a prezydent Trump chce go ograniczyć i dokonać rozwodu gospodarek Chin i USA),
b) inwestując w obligacje USA, spłacane w dolarach, ale wtedy wzmacniałby przynajmniej do pewnego momentu rywala geopolitycznego,
c) pozyskując inwestycje dolarowe w chińskie przedsięwzięcia i w globalne spółki kapitałowe funkcjonujące na Wall Street i innych zachodnich giełdach. Dochodzą nas sygnały na temat propozycji nowych regulacji w USA, które miałyby to ukrócić, ograniczając chińskim firmom i przedsięwzięciom dostęp do kapitału.
Dla Chin oznacza to pozbycie się ambicji zmiany miejsca w łańcuchu wartości na lepsze i rezygnację z dążeń do potęgi. Muszą więc mieć strategię, ale nie może to być jedynie „chciejstwo” i myślenie, że jakoś to będzie. Zapewne mają tę strategię i pytanie o przyszłość tej rozgrywki brzmi: jaka to jest strategia? Będziemy się temu w Strategy&Future przyglądać.
– Być może odpowiedzi należy szukać w inicjatywie Pasa i Szlaku, w dwustronnych porozumieniach surowcowych w Eurazji i Afryce na temat rozliczeń surowców poza dolarem. I w chińskim postępującym rozwodzie z bankami amerykańskimi. Dlatego Chiny umiędzynarodawiają juana i otwierają rynek obligacji. To może też tłumaczyć, dlaczego Chiny otworzyły giełdę ropy.
– Polityka Trumpa zbyt szybko eskalowana prowadzi do konieczności umiędzynarodowienia juana, nawet jeśli Pekin oraz świat nie są na to gotowe. Jednak czy się to uda, jest mocno niepewne. Kluczową sprawą będzie reakcja kapitału azjatyckiego.
Być może jest to ryglowe miejsce obecnej fazy rywalizacji: o zaufanie rynków i inwestycji azjatyckich. Stąd takie, a nie inne relacje mediów amerykańskich na temat zdarzeń na ulicach Hongkongu i stąd taka, a nie inna percepcja tego, co się tam dzieje, ze strony opinii publicznej innych państw demokratycznych, na przykład Niemiec. Gdyby nie te burzliwe wydarzenia i reakcja opinii publicznej na nie, rządy tych państw i koła biznesowe mogłyby ściślej współpracować z Chinami oraz inwestować tam i ufać nowemu systemowi gospodarczemu, który się wyłania w Azji z Chinami w roli głównej.
– Nie jest pewne, czy Amerykanie poradzą sobie z utrzymaniem dotychczasowego ładu na takich samych zasadach. Polska na ostateczny wynik rozgrywki globalnej z Chinami nie ma praktycznie żadnego istotnego wpływu.
– Amerykanie muszą znaleźć w sobie siłę wewnętrzną i zewnętrzną (w wielu domenach), by stanąć do rywalizacji o przywództwo. To będzie bardzo trudne. Podkreślmy: wynik starcia jest niepewny. Czasami mam wrażenie, że w Polsce przywódcy już przesądzili, że to Amerykanie wygrali. A tak nie jest.
Warszawa, wrzesień 2019 roku, widok z mostu Gdańskiego na lewy brzeg Wisły (fot. ze zbiorów autora)
2.Państwa, które kwestionują dominację Amerykanów na oceanie światowym, w tym na jego wodach przybrzeżnych w Eurazji (Chiny na zachodnim Pacyfiku i w Arktyce, Rosja na Bałtyku, Morzu Czarnym, Śródziemnym i także w Arktyce, Iran w cieśninie Ormuz), czyli tam, gdzie dokonują się najważniejsze przepływy strategiczne umożliwiające funkcjonowanie globalnej gospodarce, i starają się dzięki własnym zdolnościom antydostępowym ograniczyć innym (w razie potrzeby na przykład flocie USA) możliwość manewrowości na morskich liniach komunikacyjnych oraz dostępność tych linii, stają się przeciwnikami USA. Sojusznicy USA powinni wybrać, z kim trzymają.
– Rzeczpospolita ma tu dużo łatwiejszą sytuację niż inni. Paradoksalnie wynika to z jej niedorozwoju w stosunku do czołowych państw i czołowych gospodarek. Po prostu nie jesteśmy w istotny sposób związani z potęgą gospodarczą Chin tak jak inni sojusznicy USA: Niemcy, Francja, Arabia Saudyjska, Australia, Japonia, Korea Południowa i inni. Wybór ścisłego trzymania się USA nic nas właściwie nie kosztuje. Poziom ewentualnego bólu dotyczy tylko powiązania z gospodarką Niemiec, która handluje z Chinami, a dla nas stanowi okno na globalny rynek w swoim systemie dostaw. Sektory polskiej gospodarki powiązane z gospodarką niemiecką muszą być czujne.
– Na swój sposób pocieszające i jednocześnie ułatwiające obecny wybór Ameryki jest to, że gdyby Amerykanie przegrali bój o Eurazję, Chiny i tak będą budowały nowy superkontynent spięty Mackinderowskim systemem komunikacyjnym i gospodarczym z Pekinem w centrum (jak niegdyś starożytny Rzym w Europie) i wybaczą nam obecny wybór, rozumiejąc powody. Wówczas to nie będzie stanowiło problemu. Będą inne problemy. Ale ten odpadnie.
– Jednocześnie nie mamy istotnych powiązań z Rosją i nic od niej nie chcemy, więc bycie po stronie USA i opowiedzenie się za utrzymywaniem wolności strategicznych przepływów na wodach marginalnych Atlantyku nic nas nie kosztuje gospodarczo, a właściwie jest zgodne z odwieczną wielką strategią państwa polskiego, którą można streścić lapidarnie: maksymalnie powstrzymywać Rosję.
Nie podejmuje się tego tematu w debacie publicznej, nie uświadamiamy go sobie (przynajmniej większość z nas), podświadomie nawet się go boimy albo dla odmiany sobie dworujemy, ale Rzeczpospolita ma ogromny (w tym wojskowy) wpływ na sytuację na wschodniej flance NATO i – szerzej – na całym pomoście bałtycko-czarnomorskim wobec wszystkich państw na wschodzie, a przede wszystkim wobec Rosji. Nie powinniśmy się bać prowadzenia własnej podmiotowej polityki względem Rosji, w tym polityki z szerszym manewrem.
Nasza atencja strategiczna powinna się koncentrować na pomoście bałtycko-czarnomorskim. Powinniśmy się stale upewniać, że na strukturalnym napięciu i zmianie ładu nie będą korzystać Rosjanie. A mogą. Mogą na przykład zawrzeć porozumienie z zachodnią Europą lub z Amerykanami, co jest poszukiwaną przez Kreml opcją i czasami ma się wrażenie, że wisi w powietrzu. Wystarczy przeczytać ostatni głośny wywiad prezydenta Francji Emmanuela Macrona dla „The Economist”.
Obecny stan międzynarodowy jest stanem zawieszenia pomiędzy ładem konstruktywistycznym z dominującą rolą USA a niesprecyzowanym jeszcze nowym ładem, gdzie każdy szuka własnej opcji. Widać to również po nieśmiałych sugestiach przywódców państw o „planach b”, „alternatywnych rozwiązaniach” i „nowym spojrzeniu”. W USA i w państwach Europy Zachodniej może to skłaniać do konstatacji, że do odcięcia strategicznych przepływów od Chin Rosja może stać się mocarstwom Zachodu niezbędna. W Pekinie już się taką możliwością martwią, o czym mówi znawca spraw chińsko-rosyjskich Bobo Lo.
Od Amerykanów – w związku z tym, że wspomagamy ich aktualną politykę wobec Rosji, a w szczególności ich uprzywilejowaną polityczną pozycję w Europie i Eurazji – powinniśmy oczekiwać:
a) Przejrzystego wyjaśnienia, dlaczego istotne komponenty bojowe USA nie stacjonują na stałe w państwach bałtyckich na wysuniętych rubieżach podejścia Rosjan pod stolice bałtyckie. Siły te wystarczyłyby w sygnalizacji strategicznej do skutecznego odstraszania. Rosjanie dwa razy by się zastanowili, zanim zaatakowaliby Amerykanów. Inaczej niż Polaków, a nawet Niemców czy Francuzów, którzy zresztą mogliby nawet nie podjąć walki, bo to nie ich ład by upadał, tylko amerykański. Zresztą w Berlinie i w Paryżu decydentom może się wydawać, że zmiana ładu i tak jest nieunikniona, a takie myślenie może mieć wpływ na decyzje wojskowe. Tak się to zresztą zazwyczaj odbywa.
b) Jasnego przedstawienia naszym politykom i wojskowym wiarygodnych operacyjnych planów poradzenia sobie z obwodem kaliningradzkim (i systemami antydostępowymi w obwodzie). Bez tych planów obietnice Amerykanów przyjścia nam, a w szczególności państwom bałtyckim, z pomocą są pozbawione wiarygodności.
c) Jasnego przedstawienia, co się zmieni w amerykańskich dyslokacjach systemów rakietowych w Europie po wypowiedzeniu przez Waszyngtonu traktatu INF i czy terytorium Rzeczypospolitej jest rozważane jako dyslokacja nowych systemów ofensywnych, co zmieni układ sił i tzw. force posture zarówno USA, jak i Rosji.
d) Jasnego zakomunikowania w oficjalnym i ważnym przemówieniu, na przykład przez prezydenta Trumpa na placu Piłsudskiego w Warszawie, że wobec nowych członków na wschodniej flance obowiązuje extended nuclear deterrence posture, czyli rozszerzone odstraszanie nuklearne. Amerykanie powinni nam przedstawić szczegółowo i wiarygodnie tzw. drabinę eskalacyjną na wypadek groźby użycia przez Rosjan broni jądrowej w celu deeskalacyjnym na wschodniej flance. Bez tego Rzeczpospolita i państwa bałtyckie w razie wojny ponoszą inne ryzyko niż Stany Zjednoczone. Takie okoliczności będą rozgrywane przez Rosjan i już samo to jest bardzo ryzykowne dla Polski, która może stać się ofiarą tej sytuacji.
e) Podniesienia kwestii tzw. nuclear sharing, czyli NATO-wskiego programu, zgodnie z którym państwa członkowskie mają zdolność do wykonywania uderzeń amerykańską taktyczną bronią jądrową składowaną w Europie. Ewentualne uczestniczenie Polski w tym programie wraz ze zdolnościami do dysponowania przez nasze lotnictwo dostępem do tego zasobu mogłoby spowodować, że Rosjanie nie byliby nigdy na sto procent pewni, czy na przykład ich deeskalacyjne uderzenie jądrowe nie pozostanie bezkarne. Byłaby to dla Rosjan sytuacja niejasna strategicznie, w tym konkretnym wypadku korzystna dla Rzeczypospolitej.
g) Konsultowania polityki USA wobec Ukrainy i Białorusi w Warszawie. Na przykład jeśli chodzi i sprawy wojskowe lub inwestycyjne. Oba te państwa i co tam się dzieje stanowią żywotny interes narodowy Rzeczypospolitej. Bez Warszawy nie można prowadzić żadnej polityki z zachodu kontynentu wobec tych państw. Trzeba byłoby tylko naprawdę postawić tę sprawę stanowczo i mieć determinację, by ją przeforsować. Jesteśmy sworzniem geopolitycznym w tej części Eurazji. Czas, by z tego skorzystać i zamienić nasze położenie na walor polityczny i instrument nacisku. O tym będziemy jeszcze mówić w Strategy&Future w przyszłości.
h) Przy okazji konfliktu z Chinami Amerykanie dokonują rozwodu łańcucha wartości. Powinni być przez nas poproszeni o stworzenie warunków biznesowych i regulacyjnych, które umożliwiłyby przeniesienie części tego łańcucha do sojuszników w Eurazji takich jak Polska, by mogli oni zająć wyższe miejsce w międzynarodowym podziale pracy. To jest również w interesie USA. Siła ich sojuszników w Eurazji przekłada się na ich siłę – jak było w wypadku Japonii, Korei Południowej czy RFN w czasie zimnej wojny. Te państwa otrzymały znaczącą pomoc od Waszyngtonu. A nie musiało tak być.
Będziemy kontynuować te rozważania w części 2.
Czyta: Jacek Bartosiak
Autor
Jacek Bartosiak
Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.
Trwa ładowanie...