Drodzy Patroni!
Ogromnie dziękuję Wam za Wasze wsparcie. Bez niego nie byłoby "Morza możliwości", którego kolejny odcinek pojawi się już w środę. A na weekend polecam Wam mój tekst w dzisiejszej Wolnej Sobocie "Gazety Wyborczej": "Wątpliwości, czyli miłość po #Metoo". Mam nadzieję, że wyda się Wam interesujący.
Na pewno jest to tekst ważny dla mnie, bo od dłuższego czasu interesuje mnie wszystko to, co nie jest jednoznaczne, czarno-białe i podzielone na grupy, za to zniuansowane i prawdziwe.... Ten tekst jest też reakcją na jedną z ostatnio głośnych i moim zdaniem istotnych dyskusji, i próbą przyjrzenia się tematowi ponownie, ale z użyciem szwedzkiego lustra.
"Wątpliwości, czyli miłość po #Metoo".
"Feminizm zawsze musiał sobie radzić z jednej strony z uświadamianiem kobietom, że mogą stawiać granice męskiej żądzy, a z drugiej, że nie muszą być cnotliwymi dziewczynkami.
Medialna burza wywołana sprawą byłych studentek poznańskiego Uniwersytetu Artystycznego, które oskarżyły niegdysiejszych wykładowców o niewłaściwe zachowania, w żaden sposób mnie nie zaskoczyła. Myślę, że nie wynika ona ani z polskiego konserwatyzmu, ani z niezrozumienia feminizmu przez którąś z autorek tekstów. Bo w tej dyskusji biorą udział tylko kobiety.
Jedne autorki słusznie opowiadają się po stronie ofiar i podkreślają, że walka o możliwość stawiania granic nie tylko w seksie, ale też we flircie i podczas picia drinków po zajęciach, to ważny temat emancypacyjny. Ba, tu chodzi o prawa człowieka. O prawo do godności i integralności.
Inne autorki, w sumie też słusznie, nie zgadzają się na uproszczony obraz własnej płci jako tej biernej i nieustannie molestowanej. Stąd chyba prowokujące opowieści o podrywaniu profesorów w celu uzyskania lepszych ocen i o tym, gdzie na wydziale da się uprawiać seks z żonatym wykładowcą.
Obie strony w tej dyskusji mówią o wolności. Jedna o wolności od cudzych łap, nachalności, niepożądanych zalotów i oczywiście od molestowania, gwałtu i przemocy.
Druga o wolności do bycia istotą seksualną, także w sposób prowokujący i „niegrzeczny", bez narażania się na slut shaming. Obie strony chcą prawa do proklamowanego przez Zofię Nałkowską całego życia. Chcą być w pełni sobą.
Granice i prawo do żądzy
Skoro przyczynkiem do dyskusji jest sprawa studentek, to w modnym stylu autobiograficznym pozwolę sobie wyznać, że we wczesnej młodości w Polsce lat 90. moja rodząca się kobiecość cierpiała z dwóch powodów.
Okropnie się czułam, gdy jakiś oblech na ulicy komentował mój biust w obcisłym golfie, nie wspominając już o doświadczeniu świńskich propozycji, które dziewczynom z mojego pokolenia zdarzało się usłyszeć choćby w zatłoczonym autobusie.
Ale równie mocno doskwierał mi świętoszkowaty klimat unoszący się wówczas w powietrzu (nie wiem, może było tak tylko w moim liceum i na moich studiach), który sprawiał, że bycie uznaną za łatwą, stanowiło straszak i uniemożliwiało radosną eksplorację ciała czy choćby petting bez większych zobowiązań.
Piszę o tym, żeby przypomnieć, że feminizm rozumiany jako walka o prawa i wolność kobiet w tematach powiązanych z erotyką zawsze musiał sobie radzić z jednej strony z uświadamianiem kobietom, że mogą stawiać granice męskiej żądzy, a z drugiej, że do owej żądzy tak samo jak mężczyźni mają prawo i nie potrzebują być grzecznymi, cnotliwymi dziewczynkami. A podział kobiet na madonny i ladacznice to patriarchalna bzdura.
Mając w głowie te dwie myśli, rozumiem postulat Magdaleny Czyż, by nie robić ze wszystkich studentek zagubionych we mgle świętoszek, a jednocześnie całą sobą stoję po stronie Natalii Waloch, która w świetnym tekście wyjaśnia, że istnieją kobiety, które „lubią decydować, kto może im świntuszyć do ucha i wsadzać rękę w majtki."
Szkopuł polega na tym, że żyjemy w intelektualnie czarno-białych czasach, w których oczekuje się od nas, że staniemy tylko po jednej ze stron głośnych sporów. Upieram się, że tym razem się nie da, mamy do czynienia z niejednoznaczności oraz ze starym, dobrym konfliktem tragicznym, choć w nowej odsłonie.
Swoje racje mają obie strony i niezależnie od tego, którą z dróg myślenia wybierzemy, coś i tak będzie nas w tym uwierało. Żadna prawda nie jest tu jednoznaczna i nie wyczerpuje tematu. Szczególnie jasne staje się to, gdy spojrzy się na sprawę studentek z Poznania, która to według Magdaleny Czyż „położy się długim cieniem na ruchu #MeToo w Polsce", z perspektywy jednej ze światowych stolic #MeToo, czyli Szwecji.
#MeToo w Polsce w szwedzkim lustrze
Po co tu komu szwedzkie lustro, zapytacie. Otóż nie ma lepszego sposobu na wielowymiarowe rozumienie rzeczywistości od analizy porównawczej. Poza tym wszystko to, co niestety tylko na liberalnym marginesie dyskutujemy obecnie w Polsce – umówmy się, #MeToo to u nas ruch niszowy – zostało w Szwecji przerobione i to nie w skromnym formacie lagom, ale na dużą, promieniującą na cały świat skalę...." Więcej tu:
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31168830,w-szwecji-mozna-zostac-skazanym-za-cos-co-jest-raczej-nieporozumieniem.html
Trwa ładowanie...